JAK W SZWAJCARSKIM ZEGARKU
Kiedy wiosną 2012 roku Bawarczycy kończyli sezon bez żadnego trofeum, w klubie zanosiło się na wiele zmian. Jak wspominali po latach pracownicy, Uli Hoeness przejrzał dokładnie każdą komórkę Bayernu, analizował działania niemal wszystkich podwładnych i za punkt honoru przyjął, by tak upokarzający rok najbardziej utytułowanemu niemieckiemu klubowi się już nie przydarzył. Poważne zmiany na wielu polach zaowocowały najefektowniejszą dekadą w historii – już rok później w sercu Bawarii kibice świętowali tryplet, a tytuł mistrzowski w kraju zdobywali jeszcze w kolejnych dziesięciu sezonach. W międzyczasie zresztą nie tylko piłkarze funkcjonowali na boisku znakomicie, świetnie operowały też wszystkie inne segmenty klubu. Bayern można było właściwie tylko chwalić – za organizację, porządek, długofalowe planowanie, pilnowanie finansów.
Oczywiście, jak to w piłce, zdarzały się gorsze momenty, noga nawet takiej ekipie czasem się powinęła. A to trzeba było reagować na kwas w szatni i zwolnić w trakcie sezonu Carlo Ancelottiego, a to innym razem trzeba było prosić Juppa Heynckesa, by zgodził się powrócić z emerytury i dokończyć sezon. Generalnie jednak można było Bayern stawiać innym klubom za wzór. Zwłaszcza że Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge myśleli na kilka kroków do przodu. Nawet jeśli wiedzieli, że ich czas powoli dobiega końca i wkrótce lepiej będzie oddać kierownicze lejce młodszym i bardziej energicznym ludziom, cierpliwie przygotowywali swoich następców do tej roli. By kontynuować bawarskie tradycje i zachować pewną ciągłość, wytypowali więc Olivera Kahna oraz Hasana Salihamidzicia, wzięli ich pod swoje skrzydła i na żywym organizmie edukowali.
ZWOLNIENIE NA BOISKU
Chęci były może i szczerze, zaangażowanie duże, ale najwyraźniej Hoeness wytypował złych kandydatów na swoich uczniów. Gdy już usunął się w cień i oddał pole do popisu byłym piłkarzom Bayernu, wszystko zaczęło się sypać. Pierwsze oznaki zwiastujące nadchodzące kłopoty pojawiły się, gdy konflikt Salihamidzicia z Hansim Flickiem doprowadził do odejścia tego drugiego. To w końcu o tyle zaskakujące, że przyszły szkoleniowiec reprezentacji był tuż po zdobyciu najpierw trypletu, a potem jeszcze mistrzostwa kraju. Jego następcą został Julian Nagelsmann, który na finiszu swojego drugiego sezonu pracy został niespodziewanie zwolniony. „Sezonowe cele są zagrożone” – argumentowali wówczas Kahn z Salihamidziciem, którzy zdumiewającą decyzję o zastąpieniu Nagelsmanna Thomasem Tuchelem podjęli bez konsultacji z mentorem, mocno go tym samym szokując. Tuchel jednak w ciągu ponad roku przegrał niemal wszystko, co przegrać mógł – na dwa możliwe mistrzostwa zdobył jedno, dwukrotnie wyleciał z Ligi Mistrzów, dwukrotnie z Pucharu Niemiec, dołożył do tego też porażkę w meczu o Superpuchar. Zresztą nawet i tamto mistrzostwo było przecież zdobyte w szczęśliwych okolicznościach – po golu Jamala Musiali w 89. minucie ostatniego meczu i wpadce Borussii Dortmund która nie zdołała ograć u siebie FSV Mainz.
Na tamto spotkanie Bayernu z FC Koeln Kahn już nie pojechał – zabronili mu tego przełożeni, którzy bali się jego reakcji po tym, jak telefonicznie poinformowali go o zwolnieniu. Salihamidzić z kolei na stadionie się pojawił, po ostatnim gwizdku skierował się nawet na murawę, by tam świętować sukces, ale zamiast radości napotkał rozczarowanie. Obrazki pokazujące cieszących się zawodników przecinały się bowiem z pogadanką Herberta Hainera z Bośniakiem, w której – jak się okazało – dyrektor sportowy został zwolniony.
MILIONY WYRZUCONE W BŁOTO
W ostatnich kilku latach w Bayernie panuje więc ogromny chaos, który bardzo wyraźnie odbił się w tym sezonie na wynikach – Bawarczycy skończyli sezon Bundesligi dopiero na trzeciej pozycji, z Pucharu Niemiec wyeliminował ich 3-ligowiec, a z Ligi Mistrzów Real Madryt. Chaos na poziomie gabinetowym zdaje się powoli porządkować, ale zatrudniony w marcu nowy dyrektor Max Eberl ma co sprzątać i przy okazji już przekonał się o skali trudności tego zadania. Najpierw próbował bowiem zwerbować Xabiego Alonso, ale ten mu odmówił. Kolejno fiaskiem zakończyły się też rozmowy z Julianem Nagelsmannem, Ralfem Rangnickiem, Thomasem Tuchelem a poza zasięgiem klubu byli nawet Roger Schmidt z Benfiki i Oliver Glasner z Crystal Palace. Wygląda na to, że dopiero Vincent Kompany – który dopiero co spadł z Premier League z Burnley – zostanie nowym szkoleniowcem zespołu, choć przecież doskonale wiadomo, że nie był nawet wśród pięciu wymarzonych wyborów szefostwa.
Margines błędu jest jednak niewielki – zarówno dla klubu, jak i samego Eberla. Zdaniem niemieckich mediów Hoeness wraz ze swoimi przybocznymi najchętniej znów zobaczyliby w klubie Flicka, natomiast były dyrektor Gladbach postawił na swoim i postanowił nie iść na łatwiznę. Belg ma podpisać trzyletni kontrakt, a jego aktualny pracodawca zainkasować na tym transferze około 10 milionów euro. Bayern jednak w ostatnim czasie stracił na zmianach trenerskich bardzo dużo pieniędzy. Jak bowiem policzył „Bild”, od momentu rozstania z Flickiem monachijczycy – licząc już opłatę za Kompany’ego – wydali na szkoleniowców 62,5 miliona euro. Na tę sumę składają się kwoty odstępnego, odprawy oraz pensje, a przecież i sam Belg charytatywnie nie będzie pracował, więc kwota będzie tylko rosła. Kolejne wydane miliony nie będą jednak pewnie przeszkadzały, jeżeli Bayern wróci na właściwe tory i znów będzie wygrywał.
Wyniki osiągane na boisku powinny jednak iść w parze z powrotem do stabilnych działań na klubowych korytarzach. Klub przez lata utożsamiany z obsesyjnym wręcz porządkiem stał się bowiem siedliskiem fermentu i źródłem wiecznego zamętu. A opanowanie i pogodzenie wielu ośrodków decyzyjnych – jakie teraz równolegle próbują w Monachium funkcjonować – wcale nie musi należeć do najłatwiejszych zadań. Zwłaszcza gdy wciąż tak dużo do powiedzenia pragnie mieć wujek Uli…