PUCHAR NIE DLA MAŁYCH
W Pucharze Włoch trudno o takie historie, jakie znamy chociażby z Anglii. Choć w Polsce mamy określenie „puchar tysiąca drużyn”, to w Italii należałoby raczej użyć sformułowania „puchar dla wybranych”. Po najnowszej reformie przystępują bowiem do niego tylko pierwszo- i drugoligowcy, oraz kilka najlepszych ekip z trzeciego poziomu rozgrywkowego.
Próżno wypatrywać obrazków, na których Milan, Inter czy Juventus ruszają do niewielkiego miasteczka, aby na skromnym stadionie otoczonym blokowiskami powalczyć z miejscową drużyną. To raczej kiszenie się we własnym sosie.
Najlepsze ekipy przystępują do gry dopiero od 1/8 finału, często tworząc w styczniu pary z przeciętnymi rywalami z Serie A. Nie wzbudza to większych emocji, a i niespodzianki zdarzają się rzadziej niż częściej.
Oczywiście nawet i w tak nieprzyjaznej dla mniejszych formule czasami trafią się wyjątki od reguły. Tak było w 2016 roku, kiedy trzecioligowa Alessandria dotarła aż do półfinału. Przegrała w nim z Milanem 0:1 u siebie i 0:5 na wyjeździe, ale na San Siro mogła liczyć na wsparcie około 15 tysięcy kibiców. Nie do pomyślenia w sytuacji, w której po raz kolejny mierzą się ze sobą rywale z Serie A, często traktując pucharowe spotkanie jako zło konieczne i okazję do przeglądu wojsk.
MAJOWY RZYM
Ponarzekaliśmy, ale Puchar Włoch ma też swoje piękne oblicze. To majowy finał rozgrywany na Stadio Olimpico, który okalają wydarzenia godne rangi widowiska. Już dzień przed meczem obie drużyny składają wizytę w Rzymie u prezydenta państwa, który zwyczajowo życzy im powodzenia w sportowej rywalizacji.
Zdarzało się nawet, że wizytę w Wiecznym Mieście finaliści wykorzystywali do spotkania się z papieżem. W 2016 roku ówczesny obrońca Milanu, Philippe Mexes, stwierdził, że doskonałym pomysłem będzie zrobienie sobie takiego zdjęcia na tle Ojca Świętego…
Juventus kontra Atalanta
W tym sezonie do finału dotarły zespoły Juventusu i Atalanty. Turyńczycy to prawdziwi królowie tych rozgrywek, podobnie zresztą jak Serie A. Puchar podnosili 14 razy, a dodatkowo jeszcze siedmiokrotnie byli o włos od sukcesu i kończyli ze srebrnymi medalami. Sporo do swojej gabloty dołożyli w drugiej dekadzie XXI wieku w czasach hegemonii w kraju, ale od 2021 roku nie wygrali ani razu. Wówczas w „pandemicznym” sezonie 2020/2021 finał odbywał się wyjątkowo w Reggio Emilia, a Bianconeri pokonali tam 2:1… właśnie Atalantę.
Ekipa z Bergamo wygrała Coppa Italia tylko raz, w 1963 roku. Potem czterokrotnie przegrała w finale – oprócz wydarzeń sprzed trzech lat, także w 1987, 1996 oraz 2019 roku. Przed czterema laty Atalanta kroczyła po swój pierwszy w historii awans do Ligi Mistrzów, ale krajowego pucharu nie zdołała zgarnąć, bo w finale 2:0 pokonało ją Lazio.
POJEDYNEK TRENERÓW
To właśnie w Rzymie i Reggio Emilia najbliżej ukoronowania swej pracy w Atalancie był Gian Piero Gasperini. Włoch przez osiem lat zasłużył na wiele pochwał pod swoim adresem, ale jeszcze nigdy nie poniósł Bogini do wzniesienia jakiegokolwiek pucharu.
Wszystko wskazuje na to, że jego czas nadszedł właśnie teraz. Rzymski finał Coppa Italia będzie pierwszą z kilku okazji Atalanty na włożenie czegoś do gabloty. Za tydzień w Dublinie lombardzka drużyna zmierzy się z Bayerem Leverkusen w finale Ligi Europy, w przypadku triumfu w sierpniu zawita do Warszawy na mecz o Superpuchar Europy, a jako finalista Coppa Italia ma już także przepustkę do styczniowego turnieju o Superpuchar Włoch.
Kiedy jak nie teraz? Atalanta jest w gazie i udowodniła to rozprawiając się przed tygodniem 3:0 z Marsylią w Lidze Europy i w niedzielę 2:1 z Romą w Serie A. To właśnie ona przystępuje do finału jako delikatny faworyt, ale…
No właśnie – delikatny. Naprzeciw stanie Juventus, który jest mocno krytykowany, od miesięcy przeżywa kryzys i w klubie daleko do optymizmu, ale to wciąż jeden z mistrzów wyrachowania. Jeśli coś cechuje drugą kadencję Massimiliano Allegriego w Juventusie, to właśnie możliwie wysoka efektywność – brak fajerwerków, ale dobre wyniki.
Bianconeri mają już w garści awans do kolejnej edycji Ligi Mistrzów i de facto pozostał im już tylko jeden mecz o stawkę – właśnie ten finałowy z Atalantą. Jednocześnie wiele wskazuje na to, że będzie to ostatnia szansa dla ich trenera, aby jeszcze poprowadzić zespół do jakiegokolwiek triumfu. Po powrocie w 2021 roku Max jeszcze nie wygrał niczego, a na jego miejsce już sposobi się Thiago Motta po fantastycznym sezonie na ławce trenerskiej Bolonii.
Awans do finału Juventusowi zapewniła bramka Arkadiusza Milika – po pewnej wygranej 2:0 w Turynie z Lazio wystarczyła porażka 1:2 w Rzymie, aby wywalczyć przepustkę do decydującego meczu. To decydujące trafienie zdobył właśnie Polak, którego jednak próżno szukać w przewidywanym składzie Bianconerich na mecz z Atalantą. W ustawieniu 3-5-2 na szpicy mamy ujrzeć dwie podstawowe armaty turyńczyków – Federico Chiesę i Dusana Vlahovicia.
Tym razem z ławki rezerwowych poczynania kolegów będzie obserwował Wojciech Szczęsny. Ze zdrowiem i formą polskiego bramkarza jest wszystko w porządku, ale w Pucharze Włoch podstawowym golkiperem Starej Damy jest Mattia Perin. Allegri nie zamierza mieszać w tej hierarchii przed decydującym spotkaniem.
W środowy wieczór z jednej strony ujrzymy Atalantę, która chce wreszcie ukoronować pracę swojego trenera zdobytym trofeum, a z drugiej Juventus prawdopodobnie żegnający się ze swoim szkoleniowcem po łącznie aż ośmiu wspólnych sezonach.
Dla kogo rzymska noc zalśni blaskiem sukcesu?