HomePiłka nożnaPrzez transfer Neymara musiał odejść z Barcelony. Piłkarz ŁKS-u opowiada o ciemnej stronie hiszpańskiego futbolu [WYWIAD]

Przez transfer Neymara musiał odejść z Barcelony. Piłkarz ŁKS-u opowiada o ciemnej stronie hiszpańskiego futbolu [WYWIAD]

Źródło: Kanał Sportowy

Aktualizacja:

– Wiele mnie kosztowało ciągłe przenoszenie się z miejsca na miejsce. To duży stres, gdy nie wiesz, co się z tobą stanie za chwilę – opowiada Andreu Arasa. Piłkarz ŁKS-u musiał odejść z Barcelony przez transfer Neymara, a potem zaczęła się jego tułaczka.

Andreu Arasa i Neymar

Artur Kraszewski – PressFocus / DPA Picture Alliance – Alamy

Arasa dostał czystą kartę

Dlaczego zdecydowałeś się zmienić całe swoje życie i przyjechać do Polski?

Chciałem zrobić krok naprzód. Pojawiła się opcja, by tutaj grać w zawodowej lidze. W Hiszpanii o poziomie w pełni profesjonalnym mówi się od Segunda División i wyżej, ale przebić się tam jest wyjątkowo trudno. Kiedy otrzymałem propozycję z Polski, stwierdziłem, że muszę spróbować.

W Polsce nikt cię nie znał przed transferem. Miałeś czystą kartę.

Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu ludzie nie oceniają cię przez pryzmat tego, czy wcześniej ci się wiodło, czy nie. Możesz po prostu zaprezentować, co potrafisz. Z drugiej  strony ktoś mógł mówić, że przychodzi facet z 4. ligi hiszpańskiej, więc może być kiepski… Mnie to generalnie nie rusza. Przyjechałem z dobrym nastawieniem i entuzjazmem. Bez presji.

Kiedyś, jeszcze przed transferem do Albacete w 2021 roku, w rozmowie z dziennikiem “Marca” stwierdziłeś, że generalnie nie czujesz czegoś takiego jak “presja” w kontekście futbolu. Ciągle tak masz?

Wówczas miałem pewne obawy, że może nie dam sobie rady i trochę mnie to kosztowało. Mówię tylko o kwestiach sportowych, bo ten transfer to był dla mnie spory przeskok. Nie chciałem zawieść i skupienie się na tym mi zaszkodziło. Z upływem czasu nauczyłem się z tym sobie radzić. Dużo lepiej zarządzam własnymi emocjami.

Jesteś typem piłkarza, który dogłębnie analizuje swoją grę i występy?

Tak. Lubię na spokojnie obejrzeć mój mecz i w sposób powtarzalny różne zagrania – gdzie mi nie poszło, a gdzie zachowałem się dobrze, co jeszcze mogę poprawić… 

Jestem wobec siebie bardzo krytyczny. Jeśli w meczu sprawy nie potoczą się tak, jak bym chciał i nie zrobiłem tego, co sobie założyłem, to lubię potem obejrzeć taki występ na spokojnie i zastanowić się, co muszę zmienić.

Podejście godne pochwały, ale to może być pułapka.

Tak, dlatego trzeba się nauczyć tym zarządzać, żeby nie skupiać się wyłącznie na błędach. Koniec końców przecież każdy kiedyś zawodzi.

Nie da się wygrać każdego meczu.

No właśnie, trzeba znać umiar. Warto wiedzieć, co da się poprawić i do tego dążyć, lecz nie możesz skupiać się tak bardzo na tym, aby samego siebie “biczować” za błędy.

W ŁKS-ie dużo macie indywidualnych spotkań z trenerami, w trakcie których analizujecie grę?

Zazwyczaj dwa dni po meczu oglądamy indywidualne wideo, na którym mamy wykazane co i dlaczego zrobiliśmy źle, a co dobrze. 

Dasz jakiś przykład?

Zazwyczaj staramy się grać bezpośrednio, więc jako skrzydłowy muszę szukać wolnej przestrzeni i odpowiednio się w niej poruszać, by móc otrzymać piłkę w właściwym miejscu lub móc wejść w pojedynek. Wcześniej często występowałem jako napastnik i teraz czasem zdarza się, że w tej czy innej akcji powinienem na przykład ustawić się inaczej. Na przykład aby bardziej otworzyć grę i w ten sposób stworzyć przewagę. 

Trudno było cię przekonać do transferu do Polski?

Nie, możliwość spróbowania swoich sił za granicą mocno mnie interesowała. Mam zresztą dwóch kolegów, którzy już tutaj grali i sporo dobrego mi opowiadali o Polsce. Spodobała mi się ta opcja, zwłaszcza że mogłem w przeskoczyć do futbolu w pełni profesjonalnego.

Podkreślasz to i się nie dziwię. Bardzo zmieniło się twoje życie dzięki przejściu na pełen profesjonalizm?

Nie, ja jestem normalny (śmiech). A tak na serio – nie lubię być w centrum uwagi i cenię sobie prywatność. Pozostaję spokojny. Nie jestem z tych, co trafiają do mocniejszej ligi i uważają się za lepszych od innych. W futbolu często się to zdarza… Uważam, że pod tym względem moje życie w ogóle się nie zmieniło i jestem tym samym Andreu, co w czwartej lidze hiszpańskiej.

Sportowo natomiast – nie da się ukryć, że kiedy grasz w bardziej prestiżowej lidze, to daje ci więcej możliwości, aby zostać zauważonym, jeśli dobrze wypadasz na papierze, masz liczby. 

Magiczny moment z Ronaldinho

Jak w ogóle wyglądały twoje początki z piłką?

Zacząłem w nią grać, bo mój tata ją uwielbiał i kiedy miałem z 5 lat zapisał mnie do lokalnego klubu. Pochodzę z małego miasteczka Santa Barbara w prowincji Tarragona, mieszka w nim około 4000 osób. Tam zacząłem grać wraz z kolegami, a kiedy miałem mniej więcej 8 lat przeszedłem do nieco większego klubu, który posiadał znakomitą, dużą bazę. Występowałem tam przez 6 sezonów, aż do ostatniego poziomu “Cadete”. A wtedy zgłosiła się po mnie FC Barcelona.

Pewnie od małego byłeś jej kibicem?

Owszem. Wszyscy w mojej rodzinie kibicują Barcelonie i ja też. Móc grać dla niej to marzenie każdego dzieciaka, a ja miałem szczęście je spełnić.

Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie związane z Blaugraną?

Jako kibic poczułem duży związek z nią podczas jednego z meczów. Co roku Duma Katalonii organizuje spotkanie o Puchar Gampera. Któregoś roku pojechaliśmy obejrzeć takie starcie. To było w czasach Ronaldinho. Dzieciom pozwolono wtedy podejść bliżej, żeby pooglądać rozgrzewkę piłkarzy, a chłopak stojący obok mnie trzymał plakat z napisem “Ronaldinho, podaruj mi swoją koszulkę!” On ją zobaczył i podszedł do niego, a więc i do mnie. Mogliśmy go dotknąć, zrobić sobie z nim zdjęcie… To dla mnie wiele znaczyło.

O to, kogo najbardziej podziwiałeś, też miałem cię zapytać. Z tym zastrzeżeniem, żebyś nie mógłbyś powiedzieć o Messim i właśnie Ronaldinho (śmiech).

Zawsze najbardziej podziwiałem Andresa Iniestę. Co ciekawe, kiedy dołączyłem do Barcelony, też grałem w środku pola.

Głowa musi odpoczywać

Ciebie futbol interesuje tak w szerszym ujęciu? Chodzi mi o to, czy skupiasz się raczej na swojej drużynie i własnych występach, czy jesteś bardziej jak Iago  Aspas, który ogląda 47 meczów tygodniowo, wszystko analizuje, wszystko czyta…

Nie jestem jak Iago, choć muszę przyznać, że w ostatnich latach zacząłem oglądać więcej piłki. Aczkolwiek nie da się zobaczyć wszystkiego. Wcale nie mamy tak dużo czasu na oglądanie meczów. Dodatkowo warto czasem dać głowie odpocząć od tego, co jest de facto twoją pracą. Natomiast regularnie oglądam mecze Barcelony, Realu Madryt, bardzo lubię Premier League, rzucę okiem na Segunda Division.

Coraz częściej jednak piłkarze mówią, że nie za bardzo interesują się piłką. Właśnie dlatego, iż potrzebują od niej psychicznie odpocząć, bo są nią przebodźcowani?

Może tak być. Sądzę, że to ważne, by umieć odpoczywać. Z zewnątrz może się wydawać, iż świat futbolu jest łatwy i przyjemny, ale w praktyce jest inaczej. Wiele od ciebie wymaga zarówno od strony fizycznej, jak i mentalnej. Zwłaszcza jeśli dochodzisz na ten wyższy poziom – wtedy musisz wymagać dużo od samego siebie, pojawiają się wyrzeczenia względem rodziny czy przyjaciół. Bywa, że musisz zostawić to wszystko i wyjechać w młodym wieku. Poświęcenie jest ogromne, bardzo skupiasz się na sobie, by dać z siebie wszystko. A kiedy ci nie idzie, frustracja rośnie – z jednej strony mnóstwo z siebie dajesz, cały czas myślisz “muszę grać dobrze, muszę grać dobrze”…

Zapewne zdarza się tak, że taki początkujący piłkarz świetnie radzi sobie na treningu, a potem wychodzi na mecz, coś nie działa i on sam nie rozumie, o co chodzi.

Wtedy jest mnóstwo nerwów i trzeba wykonać ogromną pracę mentalną. Między innymi właśnie dlatego uważam, że zawodnicy mogą nie chcieć żyć wyłącznie samym sportem. W moim przypadku – ja lubię zająć głowę czymś innym. Okej, obejrzę sobie mecz, ale nie dałbym rady oglądać piłki non stop, ciągle ją analizować, myśleć o niej. Wystarczy mi to wszystko, co mam dookoła siebie. Nie potrzebuję więcej tego mentalnego obciążenia.

Po ostatnim gwizdku schodzisz z boiska bardziej zmęczony fizycznie czy umysłowo?

To zależy. Jeśli mecz ułoży się po naszej myśli, wtedy czuję się świeżo mentalnie. Fizycznie zresztą też. Aczkolwiek gdy pójdzie nam źle, wówczas głowa bywa zmęczona. Tak miałem na przykład ostatnio po Wiśle Płock, z którą przegraliśmy 0:1. Mieliśmy przecież okazje, by wygrać. Ja też indywidualnie mogłem wypaść lepiej. To jest taki trudny moment, kiedy wymagasz od siebie więcej, chciałbyś się od razu poprawić indywidualnie i rozmyślasz więcej, niż potrzeba. To męczy mentalnie.

Pytam, ponieważ kiedyś przeczytałem wywiad bodajże z Luką Modriciem – ale mogę się mylić, lub po prostu z jakimś graczem z samego topu – i on stwierdził, że po meczach bywa bardziej zmęczony mentalnie niż fizycznie. Bo na boisku trzeba bardzo dużo myśleć z taką intensywnością, że na koniec fizycznie czujesz się w porządku, ale głowę musisz odciąć. Być może to jednak wynika ze specyfiki pozycji, na której grasz.

Bez wątpienia gra w piłkę na profesjonalnym poziomie wymaga wielkiego wysiłku umysłowego. Akcja toczy się wyjątkowo szybko, ty musisz nadążać za tempem meczu, a często nie masz ani ułamka sekundy, by cokolwiek przemyśleć. Dlatego należy błyskawicznie to wszystko przetwarzać. Dostajesz piłkę, już masz na sobie pressing i musisz wiedzieć, co zrobić z futbolówką, jak ją przyjąć, jak ją kontrolować, czy warto wchodzić w pojedynek.

Powiedzmy – idzie do ciebie podanie, masz 3 opcje i w ułamku sekundy musisz podjąć decyzję, która będzie najlepsza. Do tego jak ją wykonać, a potem wykonać. To wielki wysiłek mentalny. Na pewno w środku pola jest tego więcej, bo tam “piłka spędza najwięcej czasu” i to tam odbywa się organizacja gry. Tam rozstrzyga się, kto kontroluje wydarzenia boiskowe.

No tak, na skrzydle masz więcej czasu, aby wyczekać na odpowiedni moment, by zagrać w ten czy inny sposób.

Owszem. Paradoksalnie jest łatwiej, bo masz nieco mniej czasu z piłką przy nodze. A kiedy już ją otrzymujesz, masz większą jasność co do tego, co z nią zrobić. 

W to wszystko, o czym teraz rozmawiamy, wchodzi kwestia intuicji, by wykonywać rzeczy niemal mechanicznie, podświadomie.

Tak działa La Masia

W La Masii bardzo skupiają się na tym, by nauczyć zawodnika analizowania futbolu w trybie “na żywo”?

Metodologia szkolenia Barcelony zorientowana jest wokół posiadania piłki i kontrolowania meczu. W związku z tym w sekcjach młodzieżowych kładzie się na to spory nacisk, zwłaszcza u zawodników ze środka pola. Oni muszą nauczyć szybkiego myślenia, kontrolowania przestrzeni oraz zachowania przeciwników.

Oni już szukają piłkarzy-juniorów, którzy to mają. Musisz prezentować jakość, która sprawi, że w La Masii będziesz w stanie wykonywać poszczególne zadania. W akademii Barcelony masz potem specjalistyczne treningi dla graczy z poszczególnych pozycji, w trakcie których uczysz się właściwych zachowań dla danej roli boiskowej. 

W przypadku rozgrywających czy pivotów (defensywni pomocnicy odpowiedzialni też za rozegranie. Typowym pivotem jest np. Sergio Busquets – przyp. red.) jest duże skupienie w codziennej pracy, byś szybko analizował to, co się wokół ciebie dzieje i wybierał najlepszą z opcji w sposób intuicyjny. Później już wszystko zależy od twojej jakości technicznej, czy będziesz w stanie wykonywać te rzeczy.

Zawsze mnie to ciekawiło, jak działają mózgi piłkarzy pokroju Xaviego. Ułamek sekundy wystarczał mu, aby zrobić skan całego boiska. Po meczu jego najbardziej zmęczoną częścią ciała musiała być szyja, bo rozglądał się co 2-3 sekundy (śmiech).

W Barcelonie uczą tego bardzo dużo. Jeśli przyjmujesz podanie od prawej strony, to musisz wiedzieć, co się dzieje po twojej lewej albo z boku. Tu chodzi o kontrolę sytuacji bez piłki i wizję. Taki czy inny ruch rywala ma skłonić cię do podjęcia właściwej decyzji w ułamku sekundy – otworzyć grę czy może jednak zastawić się, aby chronić futbolówkę? 

Xavi to był bez wątpienia jeden z tych zawodników, którzy posiadali szybkość umysłową, której nie mieli inni. Dlatego piłkarze tacy jak on znajdowali się w ścisłej światowej czołówce.

Kto był lepszy w takim skanowaniu i kontrolowaniu gry w swoim primetimie? Xavi czy Busquets?

Jako numer “6” bez wątpienia lepszy był Busquets. Robił wszystko z zimną krwią, z takim niewymuszonym spokojem nawet pod presją. Xavi też, ale był bardziej aktywny niż typowy pivot. Pełnili inne role, stąd ta różnica.

Z kim grałeś w jednym roczniku w La Masii?

Było tam sporo zawodników, którzy zrobili porządne kariery i są rozpoznawalni. Kogo powinieneś znać? Na pewno Riqui Puig, gra aktualnie w LA Galaxy. Był też Jordi Mboula, obecnie gra w Portugalii. Monchu występował z Gironie i Realu Valladolid. Teraz wyjechał do Grecji. Jeszcze Alex Collado, aktualnie w Arabii Saudyjskiej. Nieco mniej znany jest Adrian Guerrero, niedawno trafił do Segunda Division… Dużo ich jest!

Co się stało z Puigem, że nie zrobił tak wielkiej kariery, jak się po nim spodziewano? LA Galaxy to oczywiście nie jest zły klub, ale wróżono mu, iż będzie kimś takim, jak teraz Pedri.

Od małego był zawodnikiem, który dla klubu miał bardzo duże znaczenie. Miał mnóstwo jakości, mimo że nie ma imponujących warunków fizycznych. Jest raczej drobny, ale umiejętności piłkarskie posiada. Wyróżniał się od najmłodszych lat. To dobra reklama La Masii jako akademii. W pewnym momencie nie dostał odpowiednio dużej szansy, a po części musiało mu chyba jednak zabraknąć jakości, aby stanowić o sile pierwszego zespołu. MLS jest jednak słabszą ligą niż hiszpańska czy angielska, ale tam się spełnia.

A pamiętasz kogoś, kto miał ogromne możliwości, a z jakiegoś powodu nie zrealizował swojego potencjału?

Pierwszy na myśl przychodzi mi Alejandro Viedma. Był w La Masii od maleńkości. Później spędził jeden rok w Segunda Division w Ponferradinie, tam nie grał wiele i trafił do Segunda B, a teraz… Nawet nie wiem, czy jeszcze gra w piłkę.

(Sprawdziliśmy – jeśli portal transfermarkt nie kłamie, Viedma aktualnie występuje w Ugento, włoskiej drużynie z Serie D. To czwarty poziom rozgrywkowy).

Cóż, futbol jest przewrotny i nie zawsze odda ci to, czego oczekujesz. Z tej perspektywy muszę przyznać, że miałem szczęście. Ważne jest mieć wokół siebie ludzi, którzy będą cię pchać do przodu. Ale i tak nie zawsze uda ci się odnieść sukces w tym skomplikowanym świecie.

Polscy piłkarze w wywiadach często podkreślają, że w juniorach wcale nie byli najbardziej utalentowanymi zawodnikami w swoich rocznikach, ale mieli największy zapał do pracy i dlatego zrobili kariery.

Ja też się tak postrzegam. Nie uważam się za gracza, który miał jakieś wybitne umiejętności. Dotarłem tu, gdzie jestem, dzięki pracy i konsekwencji. W trakcie kariery miałem sporo wzlotów i upadków. Wydawało mi się, że już idę do góry, a nagle spadałem o 3 piętra. 

Arasa miał dość

Miałeś moment, kiedy myślałeś, że trzeba będzie rzucić piłkę?

Tak, nawet kilka, choć zawsze walczyłem o realizację marzeń. Ale na przykład po pierwszy bardzo udanym dla mnie sezonie w Segunda B, w Atletico Sanluqueno, dołączyłem do Albacete, gdzie grałem bardzo mało. Jak już ci wcześniej wspomniałem – głównie dlatego, że jeszcze nie potrafiłem zarządzać moimi emocjami. Bałem się, że się spalę… No i nie grałem.

Następnie zostałem wypożyczony do rezerw Levante, z którymi spadliśmy na piąty poziom rozgrywkowy. W tym samym czasie Albacete wywalczyło awans na zaplecze La Ligi. Ja miałem ważny kontrakt, lecz powiedzieli mi wprost: nie liczymy na ciebie. To była trudna sytuacja. W trakcie lata nie miałem żadnych ofert. Dopiero co zaliczyłem spadek, nie grałem wiele, nie robiłem liczb… Nikt się mną nie interesował. 

Wtedy podpisałem kontrakt dopiero w ostatnich dniach okienka transferowego z drużyną z poziomu Segunda B (CD Ebro – przyp. red.). Tam miałem to szczęście, że indywidualnie wyglądałem bardzo dobrze. Zdobyłem 7 bramek, dołożyłem kilka asyst… a i tak skończyliśmy sezon spadkiem.

Następnego lata znów nie dostawałem propozycji. Czułem się mentalnie wypalony w tamtym momencie. Prawie straciłem ochotę, by kontynuować grę. Stwierdziłem, że albo jakimś cudem pojawi się naprawdę dobra oferta, a jeśli nie, to rozważę zakończenie kariery. Miałem 24 lata i byłem w takiej chwili, że jeżeli nie wykonasz nagle jakiegoś skoku, to znajdziesz się w wyjątkowo trudnym położeniu.

A poza tym szkoda czasu.

Kiedy piłka nie daje ci ani szansy na dobre życie, ani stabilizacji, wtedy faktycznie warto poszukać dla siebie czegoś innego. Miałem jednak to szczęście, że przed poprzednim sezonem zgłosiła się do mnie ekipa spod Madrytu, czyli UD San Sebastian de los Reyes. Spotkałem trenera i sztab, którzy dali mi dużą szansę. To nie była znana drużyna, a w momencie, kiedy tam przychodziłem, wydarzyła się totalna rewolucja. Wszyscy zawodnicy nowi, cały sztab nowy, dyrektor sportowy też nowy.

Skontaktowali się ze mną, przedstawili mi pomysł na swój projekt, wyjaśnili mi jaki pomysł na mnie mają – że będę napastnikiem z dużą dawką wolności w grze – i zdecydowałem się z nimi związać. W UD San Sebastian de los Reyes otrzymałem mnóstwo zaufania. Od pierwszej minuty pracowałem z dużym entuzjazmem. Wyszedł mi z tego znakomity sezon (16 goli i 6 asyst w 27 meczach ligowych – przyp. red.), dzięki któremu trafiłem do ŁKS-u.

Miałeś dla siebie jakiś plan B?

Zawsze warto mieć coś takiego, bo nie wiadomo, co się wydarzy… Mnie zawsze interesował temat przygotowania fizycznego i pracy jako trener w tej sferze, a także dietetyka. 

Transfer Neymara do Barcelony zmienił wszystko

Wróćmy jeszcze do Barcelony, bo o jedno cię nie zapytałem – dlaczego spędziłeś w niej tylko rok?

Podpisałem umowę na 3 lata. Dołączyłem do Barcelony, kiedy zaczęły się problemy związane z transferem Neymara. W efekcie wszyscy, także zawodnicy dołączający do sekcji młodzieżowych, nie mogli grać od sierpnia aż do stycznia. I to nawet w meczach towarzyskich!

W końcu przyszedł nowy rok, drużyna wyklarowała się z tych osób, które były związane z Barceloną od lat i były dopuszczone do gry, a ja usłyszałem, że nie ma dla mnie miejsca w zespole. Jako 16-latek stanąłem przed wyborem – albo poszukam czegoś innego, albo zostanę i nie będę grał. Dlatego zdecydowałem się rozwiązać kontrakt i spróbować swoich sił poza La Masią.

Dobrze kojarzę, że to samo co ciebie spotkało też Takefusę Kubo, który teraz gra w Realu Sociedad?

To prawda. Takich jak on czy ja było wielu. W mojej drużynie to dotknęło 8 lub 9 zawodników. 

Trafiłeś później do Realu Saragossa. Jak wspominasz ten okres?

Bardzo dobrze. Po trudnym okresie w Barcelonie zaufali mi i dali mi szansę, aby się odbudować oraz zaprezentować swoje umiejętności. Przez rok, który tam spędziłem, grałem prawie wszystko. Zaliczyliśmy niezły sezon, a na koniec dostałem ciekawą ofertę z Realu Mallorca. Dawali kontrakt na 3 lata, co uznałem za doskonałą szansę, więc z niej skorzystałem.

W Saragossie grał wtedy Cani. Miałeś okazję go poznać, nauczyć się czegoś od niego?

Niestety nie. Z takich większych nazwisk spotkałem jedną taką postać w drużynie, w której grałem później, w Atletico Sanluqueno. To był Dani Guiza.

Jak to jest mieć w trzecioligowej szatni kogoś z takim CV?

On cały czas ma dobry humor, często żartuje. On bardzo lubi futbolowe życie, ten rytm codziennej pracy, treningi, funkcjonowanie w szatni, wyjazdy na mecze. Nie grał wiele, ale był z nami i cieszył się tym, iż może nadal uprawiać futbol. Nie szpanował tym, co kiedyś osiągnął, nie robił z siebie nie wiadomo kogo. Wręcz przeciwnie – jest bardzo normalny.

Tułaczka Arasy i trudne realia

Wracając do ciebie – w pewnym momencie zacząłeś zmieniać kluby bardzo często. Z czego to wynikało? To była konkretnie twoja przypadłość czy po prostu tak wygląda hiszpański futbol na tym niższym szczeblu?

Hiszpańska piłka w niższych ligach zazwyczaj bazuje na rocznych kontraktach. Trudno jest tam znaleźć zawodników z dłuższymi umowami. W Primera i Segunda Division kluby mają duże możliwości finansowe choćby ze względu na przychody z praw telewizyjnych, są tam te największe drużyny. Segunda B, Tercera i inne składają się z klubów, które żyją z roku na rok. Jedni tworzą ekipę, by w danym sezonie się utrzymać, drudzy z intencją awansu i tak dalej. Zamyka się cykl i buduje od nowa. Piłkarze zatem też szukają ekip na rok, docelowo. Jeśli pójdzie ci dobrze – super, możesz podpisać umowę na dłużej. Jeżeli nie – szukasz czegoś nowego. 

Kluby jednak też rozumiem. Jeśli nagle wziąłbyś wszystkich piłkarzy na 2-3 lata kontraktu w Segunda B, a nagle spadłbyś do Tercera z tymi długimi, wyższymi pensjami… 

Bankructwo.

Właśnie przez to wiele zespołów zniknęło. Dlatego właśnie trzeba funkcjonować w trybie z sezonu na sezon. W Hiszpanii to zupełnie normalne.

Trudno mi sobie wyobrazić, że byłbym w stanie tak żyć jako hiszpański piłkarz. No bo okej, dzisiaj wszystko jest fajnie, ale co będzie za kilka miesięcy – tego prawie nigdy nie wiesz. Możesz mieszkać w tej miejscowości, a może będziesz musiał przeprowadzić się na drugi koniec kraju… Straszne.

Też mnie wiele kosztowało to ciągłe przenoszenie się z punktu do punktu. Wiedziałem, że przychodząc do nowej drużyny wszystko zależy ode mnie. “Jeśli dobrze się spiszę, będę miał większe możliwości”. Gorzej, gdy ci nie idzie, albo nie przypadniesz do gustu trenerowi. Trudno żyć pod taką presją, że ciągle musisz być najlepszy, bo inaczej pojawi się problem.

Z drugiej strony zawodnicy też czasem wolą roczne umowy, aby uniknąć sytuacji, gdy klub z niższej ligi blokuje twój transfer na wyższy poziom. Bo przecież może, bo obowiązuje cię kontrakt. I koniec tematu, do widzenia. Okazja, o której marzyłeś, przepadnie.

Najgorzej jest jednak, kiedy doznasz kontuzji. 

No tak, wypadniesz powiedzmy na 3 miesiące i znikniesz z rynku transferowego.

No właśnie… Mało tego, nie wszystkie kluby mają wystarczające środki, by w pełni zająć się twoją kontuzją. Jasne, gdzieniegdzie są profesjonalne sztaby medyczne. Inni z kolei nawiązują współpracę ze szpitalami, aby w razie czego zaopiekować zawodników, ale ogólnie bywa różnie.

Z tego co mówisz wnioskuję, że dość często zdarza się, iż piłkarze muszą grać bardziej dla siebie niż dla zespołu.

Tak, bo twoja przyszłość w futbolu zależy w pełni od ciebie. Na boisku stajesz się indywidualistą i to oczywiście też wpływa na drużynę. Dlatego w Hiszpanii tak trudny jest przeskok z niższych lig do futbolu profesjonalnego, bo te światy funkcjonują zupełnie inaczej.

Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego Hiszpanie z niższych lig ochoczo przyjeżdżają do Polski. U nas też nie ma jakiejś ogromnej stabilizacji, lecz i tak jest dużo lepiej niż u was.

To duży stres, gdy nie wiesz, co się z tobą stanie za chwilę. W Segunda B jest jednak wielu piłkarzy o wysokiej jakości, aczkolwiek nie mieli tego szczęścia, by sprawdzić się na zapleczu La Ligi. Dlatego gracze tacy jak ja decydują się na wyjazd na przykład do Polski. Tu organizacja jest na wysokim poziomie, a do tego dostajemy szansę, aby w pełni pokazać, na co nas stać także w futbolu profesjonalnym.

Rozumiem, że twoi kumple z Albacete, którzy niedawno trafili do Widzewa – Jordi Sanchez i Fran Alvarez – zachęcali cię do wyjazdu z ojczyzny?

Obaj mówili, abym się nie wahał, jeśli pojawi się taka szansa, ponieważ polska liga jest bardzo atrakcyjna, a do tego będę mógł bardziej się pokazać. Kiedy wyjedziesz, zaczynasz być widoczny na rynku międzynarodowym, a nie tylko w danym kraju. Oni byli bardzo zadowoleni z przyjazdu do Łodzi. Rozmawiałem też z Angelem Rodado, z którym znałem się z Realu Mallorca. On również stwierdził: nawet się nie zastanawiaj i przyjeżdżaj.

Polska piłka potrzebuje obcokrajowców

To prawda, iż byłeś zaskoczony poziomem 1. ligi i myślałeś, że okaże się trudniejsza?

Nie znałem jej i kiedy już mogłem ją porównać z drugim poziomem w Hiszpanii, dostrzegłem zmianę względem tego, co znałem z Segunda Division. Głównie miałem na myśli indywidualne umiejętności piłkarzy. Nie chcę przez to powiedzieć, że tu nie ma jakościowych zawodników, bo są, ale w tej sferze zauważyłem różnicę. 

Mam swoją opinię na temat tego, co w Polsce należy robić lepiej, aby zwiększyć poziom, lecz chciałbym zapytać o to również ciebie. Co ci pierwsze przychodzi na myśl po kilku miesiącach gry w naszym kraju?

Jeśli sobie spojrzysz na Primera czy Segunda Division, to zobaczysz, że ani tu, ani tu nie występują sami rodzimi zawodnicy. Nie, grają tam piłkarze z całego świata. Dzięki temu zróżnicowanie jest bardzo duże. Są ci sportowcy rewelacyjni pod kątem fizycznym, ale też techniczni wirtuozi. Wydaje mi się, że to dobra cecha, iż jesteście otwarci na graczy z innych krajów, którzy są w stanie zaoferować wam coś nowego.

Do Polski trafia mnóstwo Hiszpanów z wysoką jakością techniczną i ta mieszanka z piłkarzami o innej charakterystyce, lepszymi na przykład pod kątem przygotowania fizycznego, działa bardzo dobrze. Uważam, że jeśli będziecie podążać tą drogą, to w przyszłości będziecie czerpać z tego sporo korzyści.

Interesujący punkt widzenia, ponieważ w Polsce często mówi się o tym, że sprowadzamy wręcz za dużo obcokrajowców. To się nasila zwłaszcza w momencie, gdy danej drużynie nie idzie. Wtedy rusza dyskusja na temat tego, iż sprowadzamy “zagraniczny szrot” zamiast dawać szanse rodzimym talentom. Według mnie tu jednak chodzi o jakość. Gdy Raków Częstochowa zdobywał mistrzostwo Polski ze składem wypełnionym obcokrajowcami, trudno było się tego czepiać, skoro to byli po prostu dobrzy piłkarze. Niemniej – dużo się o tym u nas mówi i praktycznie nigdy w takim tonie, jak ty.

Rozumiem, ale zobacz – w La Lidze czy Premier League też jest mnóstwo obcokrajowców. Praktycznie w każdej drużynie jest wielu. Możesz oczywiście skoncentrować się na zawodnikach z twojego kraju, jeżeli prezentują odpowiedni poziom. Jeśli jednak w innym kraju jest ktoś, kto da ci więcej jakości… Gdy chcesz stworzyć lepszą ligę i sprawić, aby więcej znaczyła na rynku międzynarodowym, to moim zdaniem musisz otworzyć się na świat. Po pierwsze to zróżnicowanie będzie miało dobry wpływ, a po drugie sam zyskasz więcej opcji, by dobrać lepszych zawodników. Po trzecie więcej osób z zagranicy zacznie śledzić Ekstraklasę, bo będą ciekawi, jak sobie radzą w niej ich rodacy, a to wpłynie na jej rozpoznawalność i atrakcyjność. Dlatego tak ważne jest też, aby polskie drużyny prezentowały się dobrze również w europejskich pucharach. 

To zupełnie inna perspektywa, ale jest jakaś logika w tym, co mówisz. Ma to sens. Wróćmy jednak do ŁKS-u – dlaczego zaczęliście obecny sezon tak słabo, od 3 porażek i remisu w 4 meczach?

To była kompletnie nowa drużyna. Nie grałem tu w poprzednim roku, ale ilu zawodników z pierwszej jedenastki zostało? Pięciu? Należy mieć to na uwadze, że nie jest łatwo, aby szybko zgrać drużynę po tylu zmianach. Potrzeba czasu, by zawodnicy poznali się i zrozumieli na boisku, a także by przyswoili to, czego wymaga od nich trener pod względem stylu gry, ustawiania, poruszania się i tak dalej. To proces i potrzebowaliśmy chwili, aby złapać “flow”. Teraz jest z tym dużo lepiej i znaleźliśmy się na znacznie lepszym kursie.

Czego jeszcze brakuje ŁKS-owi?

Jak ci się współpracuje z Jakubem Dziółką? Miałeś wielu szkoleniowców, więc gdybyś miał umieścić go w swoim rankingu, to gdzie by był?

Pod względem etosu pracy trenera Dziółkę umieściłbym wysoko. Na pewno byłby w top 3. Numer 1 jest zarezerwowany dla Pablo Alvareza z UD San Sebastian de los Reyes, gdzie ten poprzedni sezon był dla mnie znakomity. W ŁKS-ie też pracuje mi się bardzo komfortowo. 

Wiesz co mocno wpływa na moją formę? Jakość murawy. W Polsce zawsze gramy na dużych boiskach z naturalną nawierzchnią, co mi bardzo sprzyja. W poprzednim sezonie my też mieliśmy taką murawę, lecz w większości nasi przeciwnicy grali na sztucznej, boiska były mniejsze. Zdaje się, że to detal, aczkolwiek te dwie rzeczy sprawiają, że musisz grać zupełnie inaczej. 

Aktualnie pracuję też nad innymi aspektami, których wcześniej mi brakowało. Czuję, iż z dnia na dzień się poprawiam, poznaję nowe pomysły. 

A styl gry ŁKS-u ci odpowiada? On się mocno zmienił względem tego, co drużyna prezentowała w poprzednich sezonach. Jest mniej gry pozycyjnej krótkimi podaniami, a więcej bezpośredniości w rozegraniu. Inaczej budujecie akcje, gdy zaczynacie od bramki. Wzrosła intensywność, pressing został zróżnicowany…

Z jednej strony tak, ponieważ wiele rzeczy funkcjonuje dobrze i ja korzystam na takim stylu. Mogę wykorzystać moją szybkość, by uciekać do podań za plecy obrońców lub często grać 1 na 1. Z drugiej strony lubię, gdy mój zespół szanuje piłkę, bo spokój też daje dużo korzyści.

Myślę o balansie, aby nadal szukać okazji z bezpośredniej gry, ale też kontrolować mecze, jeśli zachodzi taka potrzeba. Generalnie jednak podoba mi się to, jak gramy. Ostatecznie decyzje podejmują trenerzy, a my jesteśmy od wykonywania ich poleceń.

To właśnie spokoju z piłką przy nodze zabrakło wam w meczu z Wisłą Płock, który ŁKS przegrał 0:1 w dość pechowych okolicznościach?

Myślę, że tak. Szczególnie w drugiej połowie brakowało nam cierpliwości. Chcieliśmy strzelić gola jak najszybciej i na siłę szukaliśmy okazji do tego. W pierwszej połowie to jeszcze działało, ale w drugiej Wisła już się na nas przygotowała, kontrolowała przestrzeń za swoimi plecami i nie było nam łatwo. Kiedy rzucasz piłkę w kierunku, gdzie w linii jest ustawione 5 obrońców, trudno ich zaskoczyć.

Tutaj trochę kontroli nam zabrakło, tak jak szybszej wymiany piłek i ruchu na boisku – bo wtedy możesz sprawić, że rywal się pogubi. Zdezorganizujesz jego defensywę i w ten sposób jesteś w stanie znaleźć swoją szansę na gola. Przeciwko Wiśle Płock mogliśmy zachować więcej spokoju.

A ty gdzie się czujesz bardziej komfortowo – na skrzydle czy jako środkowy napastnik? W poprzednim sezonie grałeś przeważnie jako snajper, w ŁKS-ie zazwyczaj występujesz na boku, choć epizody na szpicy też miałeś. Z trzeciej strony często rozpoczynasz swój udział w akcjach na skrzydle i schodzisz do środka.

W obecnym stylu gry lepiej jest mi na boku. Natomiast w poprzednim sezonie w Hiszpanii, kiedy występowałem jako środkowy napastnik, wolałem występować właśnie na tej pozycji. Dano mi wówczas dużo wolności. Praktycznie zostałem wolnym elektronem, choć na papierze byłem “dziewiątką”. Zależnie od sytuacji mogłem schodzić do boku lub głębiej po piłkę. Potrzebowałem tego. Nie jestem typem zawodnika, który tylko czeka w polu karnym, aż koledzy dostarczą mu futbolówkę. Muszę się ruszać.

Stefan Feiertag jest taką “dziewiątką”, którą teraz opisujesz.

Tak, w naszej taktyce środkowy napastnik musi się ustawiać między środkowymi obrońcami, przepychać między nimi, dużo walczyć fizycznie. Ja też mogę to robić, ale  jestem trochę innym typem piłkarza, lubię więcej swobody taktycznej i miejsca. Dlatego w ŁKS-ie wolę grać na boku.

Wspomniałeś wcześniej o kwestii zgrania – jest w drużynie ktoś, z kim rozumiesz się zdecydowanie lepiej niż z resztą? Wydawało mi się, że ty i Pirulo często szukaliście się nawzajem w meczu z Wisłą Płock.

Wraz z Pirulo dobrze się rozumiemy i mamy podobną wizję tego, jak powinno się grać w piłkę. On nie jest typowym rozgrywającym. Też lubi zejść do boku i przyznaję, w meczu z Wisłą czasem miałem wrażenie, że trochę sobie przeszkadzamy, bo w pewnych chwilach znajdowaliśmy się aż za blisko siebie. Ale to taki wyjątek. Generalnie świetnie się rozumiemy i dogadujemy w trakcie gry. Tak samo zresztą z Michałem Mokrzyckim czy Kamilem Dankowskim, z którym gram na jednej stronie. Generalnie uważam, że wszyscy dobrze się uzupełniamy. 

Wszyscy sportowcy mają marzenia i cele, jakie jest twoje?

Chciałbym zagrać w Primera Division. To marzenie, które miałem od zawsze. Nie wiem, czy kiedykolwiek się spełni, ale będę pracował na to, by wejść na jak najwyższy poziom. Zamierzam o to walczyć.

No dobrze zatem wyobraź sobie, że możesz zagrać w La Lidze, ale dostajesz tylko dwie oferty. I pamiętajmy, że od małego kibicujesz Barcelonie… Masz do wyboru Espanyol albo Real Madryt. Gdzie idziesz?

(Śmiech)

Łatwo jest powiedzieć “nie”, kiedy nawet nie ma się takiej oferty. Wtedy możesz się zarzekać bez problemu. “Nieee, nigdy tam nie pójdę”! (śmiech)

Do Realu. Wiesz, ja jestem kibicem Barcelony, a nie antyfanem Królewskich.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Puchacz nie wytrzymał. Polak wściekły po decyzji trenera
Liverpool uciekł spod topora i wykonał zadanie! Southampton pokonane
Raków dał się zaskoczyć w końcówce, Korona z cennym punktem
Jarosław Królewski apeluje o zmiany. Chce jednej nowości
Wielki zwrot akcji w sprawie gwiazdy Bayernu. Kompany odegra ważną rolę
Kolejne imponujące osiągnięcie Lewandowskiego. Przebił Messiego
Real Madryt wpadł na innowacyjny pomysł. Pomóc ma Apple
Walukiewicz w jedenastce Torino! Kolejny mecz Polaka
Piotr Stokowiec wraca na ławkę trenerską! Wiadomo, który klub obejmie
Florentino Perez zabrał głos w sprawie Złotej Piłki. Jest rozczarowany