HomeKoszykówkaPLK: Był przykuty do łóżka, teraz został MVP. Historia jak z filmu!

PLK: Był przykuty do łóżka, teraz został MVP. Historia jak z filmu!

Źródło: PLK.pl

Aktualizacja:

Niemal dokładnie rok temu Jakub Schenk wylądował w szpitalnym łóżku. Nie wiedział, czy będzie jeszcze w stanie grać w koszykówkę. Dziś jako zawodnik Trefla Sopot świętuje mistrzostwo Polski z nagrodą dla najlepszego gracza serii finałowej!

Jakub Schenk

PressFocus

Batalia z własnym ciałem

Ta historia miała wyglądać zupełnie inaczej. Przed startem sezonu kadrowicz porozumiał się z Legia Warszawa. Rozgrywający miał być jedną z kluczowych postaci w stołecznym klubie i stanowić o sile polskiej rotacji trenera Wojciecha Kamińskiego. Tak się jednak nie stało. Schenk nie przeszedł testów medycznych i kontrakt z Legią został anulowany. 10 lipca ubiegłego roku zawodnik sam poinformował w mediach społecznościowych, że od jakiegoś czasu trwa jego walka z poważną i rzadką chorobą autoimmunologiczną: zespołem Guillaina-Barrégo, który może prowadzić nawet do trwałego niedowładu mięśni i kończyn.

To już dwa tygodnie, odkąd zacząłem toczyć batalię z własnym ciałem i układem nerwowym. W cztery dni zjazd sił i drętwienie całego ciała. W cztery dni od bohatera do człowieka przykutego do łóżka – pisał wtedy w mediach społecznościowych. – Obiecuję, że jeszcze mnie na boisku zobaczycie – dodał kilka godzin później.

Kręta droga do Sopotu

Schenk wylądował w szpitalu i znalazł się pewnie w najtrudniejszym momencie swojego życia. Koszykówka zeszła na dalszy plan. Rozgrywający nie porzucił jednak marzeń o powrocie. Wręcz przeciwnie, nieco ponad miesiąc po diagnozie był już z powrotem na parkiecie. Przygoda z Legią skończyła się, zanim jeszcze tak naprawdę się zaczęła. Pomoc zaoferował Igor Milicić – selekcjoner kadry – który wraz z przedstawicielami Basket Napoli zaprosił Schenka do Włoch na treningi. Po powrocie do Polski rozgrywający porozumiał się natomiast z Anwilem Włocławek w sprawie krótkoterminowej umowy na dwa miesiące.

Ale i tam Schenk nie zagrzał miejsca zbyt długo. Kręta była więc jego droga do Sopotu – ostatecznie to właśnie tam wylądował w listopadzie ubiegłego roku. Był to dla niego powrót do miejsca, gdzie z powodzeniem grał w drużynach juniorskich. – Wiem, że mamy potencjał, aby pokonać każdy zespół w lidze. Mam nadzieję, że dam Treflowi zwycięstwa – mówił po dołączeniu do drużyny. W momencie podpisywania kontraktu sopocki zespół był na dziewiątym miejscu w tabeli Orlen Basket Ligi z trzema zwycięstwami po siedmiu kolejkach. Schenk szybko odnalazł się w nowym-starym miejscu.

Przebudzenie szarych myszek

Sopocianie zakończyli sezon zasadniczy jako drugi zespół w tabeli, a rozgrywający ze średnią 11,9 punktów na mecz był najlepszym strzelcem drużyny ex aequo z Aaronem Bestem. Dobrą robotę wykonywali też m.in. Jarosław Zyskowski, Geoffrey Groselle czy Andy Van Vliet, a Trefl po raz pierwszy od lat przystępował do fazy play-off jako jeden z kandydatów do mistrzostwa. Gdy z rywalizacji niespodziewanie już w pierwszej rundzie odpadł Anwil – czyli najlepsza ekipa fazy zasadniczej – to Sopocianie stanęli przed szansą na swój największy sukces od 2008 roku.

W wielkim finale Trefl spotkał obrońcę tytułu. Wydawało się, że King Szczecin jest na dobrej drodze, by zdobyć drugie z rzędu mistrzostwo. Po czterech spotkaniach to szczecińska ekipa prowadziła 3-1 w serii do czterech zwycięstw. Sopocianie potrzebowali impulsu. Pomogło długie spotkanie zawodników z trenerem Żanem Tabakiem po porażce w czwartym meczu. Pomogły też słowa Schenka o “szarych myszkach”, jak to określił swoją drużynę po tamtym spotkaniu. Trefl się przebudził i wygrał u siebie, a potem także rozgromił przeciwnika na wyjeździe w Szczecinie, doprowadzając w ten sposób do decydującego meczu numer siedem.

Schenk z nagrodą MVP

W dziejach polskiej ligi jeszcze nie zdarzyło się, by mistrzem został ten, kto w finale przegrywał 1-3. W niedzielę sopocki klub przed własną publicznością w ERGO ARENIE napisał więc piękny i historyczny rozdział. Schenk w decydującym meczu zapisał na konto osiem punktów, osiem asyst i pięć zbiórek. Nie był to ani jego najlepszy występ, ani też najlepszy mecz Trefla, ale do zwycięstwa wystarczyło. Rozgrywający w siedmiu spotkaniach notował średnio 15,8 punktu i 4,5 asyst na mecz i to w jego ręce zasłużenie trafiła statuetka MVP dla najlepszego gracza finałów.

Moja historia jest najlepszym przykładem tego, jak ważne w życiu jest to, by nie tracić wiary. Wiara jest najważniejsza, ona może przenosić góry – mówił po wygranej bohater Trefla w wywiadzie dla Polsatu. Trudno odmówić mu racji, szczególnie że słowa te można odnieść nie tylko do jego osoby i walki z chorobą, ale też do Trefla, który mimo trudnej sytuacji w finałach nie poddał się, nie stracił wiary w sukces i dokonał historycznego wyczynu. I to nie tylko na skalę polskiej ligi, bo choćby w finałach NBA taki powrót – z 1-3 na 4-3 – wydarzył się do tej pory tylko raz.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Pojawiły się konkrety. Wiadomo, ile Piesiewicz zarabia w PKOl-u
Red Bull ma poważny problem! Trwa prawdziwy wyścig z czasem
Kacper Woryna przed wielką szansą. Stadion Śląski gotowy na święto żużla
Wojciech Szczęsny pamięta o innych sportowcach. Sentymentalny upominek dla Norwega [ZDJĘCIE]
Hit nad hity! Mamed Chalidow zawalczy z niepokonanym polskim mistrzem KSW!
Kolejne ligowe rozgrywki sparaliżowane? Powódź na Dolnym Śląsku nie ustępuje
Letnie Grand Prix w Wiśle zakończone. Lindvik znów to zrobił!
PKOl nie ułatwia kontroli. Prezes Komisji Rewizyjnej: Trzeba przyspieszyć
Piastri wygrywa GP Azerbejdżanu! Szalona końcówka w wykonaniu Pereza i Sainza
Turniej bokserski w cieniu tragedii. Nie żyje Dawid Litke