Warriors na rozdrożu
Od 2015 roku zdobyli cztery mistrzowskie tytuły. Sześć razy byli w finale. Teraz Golden State Warriors chyba wreszcie znaleźli się na rozdrożu. Jeszcze jakiś czas temu wydawało się, że fantastyczne trio, na którego barkach powstała jedna z największych dynastii w historii ligi, jest nie do zniszczenia. Dziś pewne jest tylko i wyłącznie to, że jedynie Stephen Curry może czuć się w San Francisco bezpieczny. Pod dużym znakiem zapytania stoi przyszłość Draymonda Greena oraz Klaya Thompsona w kalifornijskim klubie. Ten drugi za sobą może mieć już swój ostatni mecz w barwach Warriors.
Warriors odpadli z rywalizacji w turnieju play-in, zaliczając rozczarowującą porażkę z Sacramento Kings. Symbolem był fatalny występ Thompsona, który spudłował wszystkie 10 rzutów i zakończył spotkanie bez choćby jednego punktu. Fantastyczny niegdyś strzelec wymownie podsumował w ten sposób swój najgorszy od lat sezon, w którym wielokrotnie był oddelegowany na ławkę rezerwowych – po raz pierwszy od czasu swoich debiutanckich rozgrywek w lidze ponad dekadę temu. Nie popisał się także Green, który w trakcie sezonu kilka razy był zawieszany za swoje agresywne boiskowe zachowania, osłabiając tym samym swoją drużynę.
380 milionów dolarów za jeden sezon
Green latem ubiegłego roku podpisał z Warriors przedłużenie kontraktu o cztery lata, ale Thompson właśnie wypełnił swoją umowę. Tego lata będzie wolnym graczem. Od miesięcy nie był w stanie porozumieć się z władzami Warriors w sprawie nowego kontraktu. Do tego wciąż może dojść i Curry, który w San Francisco nadal ma chyba najwięcej do powiedzenia, przynajmniej na razie nie jest jeszcze gotowy na zmiany. – Nigdy nie będę w stanie wyobrazić sobie siebie bez ich dwóch – powiedział o Thompsonie i Greenie. – Tak, nie będziemy grać wiecznie. Ale tyle razem przeszliśmy. Liczy się tylko to, że i ja, i oni chcą wygrywać – dodał.
Warriors zdobyli czwarte i ostatnie mistrzostwo w 2022 roku, ale jednocześnie w ostatnich pięciu sezonach aż trzy razy w ogóle nie łapali się do fazy posezonowej. Steve Kerr, trener zespołu, też cały czas uważa, że trio Curry-Thompson-Green jest nadal w stanie walczyć o mistrzostwo, jednak porażka w turnieju play-in pokazała co innego. Czas odrzucić emocje i sentyment na bok. Tym bardziej, gdy klub mógł “pochwalić się” najwyższą w całej lidze sumą płac w kontraktach dla zawodników, jak i jednym z największych w historii NBA podatkiem do zapłaty. Łącznie władze klubu wydały za jeden tylko sezon ponad 380 milionów dolarów.
Brandin Podziemski jasnym punktem
Efekty na pewno nie były zadowalające. Warriros w sezonie zasadniczym okazali się lepsi tylko od pięciu zespołów w Konferencji Zachodniej. Rywalizowali w turnieju play-in, bo zajęli dopiero 10. miejsce w tabeli. Kerr w zasadzie przez całe rozgrywki szukał rozwiązań na różne problemy, ale te zdawały się nie mieć tak naprawdę końca. Złe rzeczy przytrafiały się Wojownikom także poza parkietem. Bardzo dotkliwa dla całej drużyny była niespodziewana śmierć Dejana Milojevica, asystenta w sztabie Kerra, który w styczniu podczas klubowego obiadu miał atak serca i zmarł dzień po przewiezieniu do szpitala.
Niewiele było też jasnych punkcików, ale jednym z nich na pewno była zaskakująco solidna postawa Brandina Podziemskiego. Debiutant, który zastanawia się nad grą dla polskiej kadry, okazał się dla Warriors bardzo cennym wsparciem. Mądrze bronił, nieźle podawał, dobrze zbierał. W przekroju całego sezonu był najlepszym zbierającym drużyny i wymusił najwięcej faulów w ataku rywali w całej lidze. Wiele wskazuje na to, że już niedługo zostanie wybrany do grona dziesięciu najlepszych pierwszoroczniaków, co dla zawodnika wybranego z 19. numerem ubiegłorocznego draftu będzie niewątpliwie sporym sukcesem i impulsem do dalszego rozwoju.
Nieznane terytorium
Krok naprzód zrobił też 21-letni Jonathan Kuminga, którego Warriors nie chcieli w trakcie sezonu oddać, choć kolejka zainteresowanych ustawiła się po niego długa. Z kolei 36-letni Curry potwierdził, że mimo upływu lat nadal jest jednym z najlepszych zawodników w NBA. Ze średnią 26,4 punktu na mecz przewodził drużynie. Po raz kolejny wygrał też klasyfikację najlepszych strzelców dystansowych, trafiając łącznie aż 357 trójek w 74 spotkaniach. Drugiego na liście Lukę Doncica wyprzedził o ponad 70 trafień. – Nie mogę jeszcze tego przetworzyć. Zastanawiam się, czy w ogóle będę oglądał fazę play-off. To dla mnie nieznane terytorium – mówił po porażce z Kings.
Ale fakty są takie, że Warriors w ostatnich pięciu latach trzy razy w fazie play-off nie grali. Co gorsza, słaby wynik w trwających rozgrywkach i tak nie da im najpewniej wysokiego wyboru w drafcie. Wojownicy musieliby mieć furę szczęścia, by zachować swój wybór, gdyż muszą go oddać drużynie Portland Trail Blazers, chyba że w majowej loterii zostaną wylosowani w czołowej czwórce naboru. Mają na to jednak zaledwie 3,4 procent szans (i tylko 0,7 procent szans na “jedynkę”) dlatego wszystko wskazuje na to, że stracą wybór i będą wybierać tylko w drugiej rundzie draftu, gdzie o realne wzmocnienie zespołu z reguły jest bardzo trudno.
Cięcie kosztów jest nieuniknione
Będzie to kolejna przeszkoda w przebudowie, która musi się w San Francisco odbyć. Nie wiadomo tylko, jak wielka ta przebudowa będzie. W teorii Warriors mogliby spróbować “zatankować”, czyli tak się osłabić, by w kolejnych latach wysoko wybierać w drafcie i mieć szansę na pozyskanie największych młodych gwiazd. W praktyce jednak nie ma na to zgody właścicieli klubu. – Nigdy nie upadniemy na dno. Nie zgodzę się na to i tego nie zrobimy – mówił w lutym Joe Lacob w rozmowie z ESPN. W innej rozmowie zapowiedział jednak, że głównym celem jest uniknięcie płacenia podatku, tak więc cięcie kosztów jest nieuniknione.
Warriors jako drużyna, która niemal rokrocznie przekracza limity płac, jest bowiem zobowiązana do płacenia coraz większego podatku do kasy NBA. Zgodnie z regułami ligi recydywiści podatkowi płacą najwięcej, a tego w San Francisco będą chcieli uniknąć. Tym bardziej, gdy tak wielkie wydatki nie mają uzasadnienia, bo drużyna nie jest w stanie walczyć o mistrzostwo. Władze Golden State muszą mieć również na uwadze nowe reguły wprowadzone niedawno przez NBA, które w znaczący sposób utrudniają budowę składu najbogatszym klubom poprzez nałożenie na nie pewnych ograniczeń. W teorii chodzi o wyrównanie poziomu rywalizacji.
Klay Thompson na wylocie
Jeżeli więc Warriors będą ciąć koszty, to niepewna jest przyszłość w klubie takich zawodników jak Chris Paul czy Andrew Wiggins. Ten pierwszy, 38-letni weteran parkietów NBA, ma na przyszły sezon kontrakt o wartości 30 milionów dolarów, ale jest to umowa w pełni niegwarantowana. CP3 solidnie odnalazł się w zespole Warriors w roli rezerwowego, notując najwięcej asyst wśród wszystkich zmienników w NBA, lecz w tej chwili takich pieniędzy nie jest już wart. Wiggins – jeden z bohaterów wygranych finałów w 2022 roku – ma z kolei za sobą słaby sezon, a w kontrakcie jeszcze prawie 85 milionów dolarów za trzy lata gry. Nic dziwnego, że był i na pewno wciąż będzie obiektem plotek transferowych.
Największy znak zapytania dotyczy jednak przyszłości Thompsona. Jego fatalny występ w ostatnim meczu rozgrywek przyćmił nieco fakt, że Klay wyraźnie odżył, gdy Kerr przesunął go do roli rezerwowego. Nie wiadomo jednak, czy Warriors będą w stanie porozumieć się z nim w sprawie kontraktu – zarówno pod kątem długości umowy, jak i jej wartości. Jego wartość w ostatnich sezonach wyraźnie spadła, dlatego władze kalifornijskiej drużyny raczej nie będą chętne oferować mu setek milionów dolarów, tym bardziej że mowa o 34-letnim graczu po kilku poważnych kontuzjach. Zainteresowanych jego usługami na rynku jednak nie zabraknie.
Era tych Warriors dobiegła końca
Thompson mógłby w teorii podpisać krótszy i mniejszy kontrakt z Warriors, lecz nie wiadomo, czy jest gotów na finansowe poświęcenia. Nie ma też pewności, że władze Golden State będą w ogóle chcieli zatrzymać go w klubie, a on jako wolny zawodnik będzie mógł negocjować z innymi zespołami. Może się wtedy okazać, że któryś z klubów zaoferuje mu znacznie lepsze pieniądze. Przed władzami klubu trudne więc decyzje, ale porażka w turnieju play-in chyba jasno uświadomiła Warriors, że pewna era dobiegła końca. – Takie jest życie. Nie ma takiej opcji, byś na zawsze pozostał na szczycie – mówił po odpadnięciu z rywalizacji Kerr.
A jeśli to rzeczywiście koniec Warriors w takim kształcie, to trzeba przyznać, że i tak długo na tym szczycie byli. Pierwszy z czterech tytułów zdobyli w 2015 roku, a ten czwarty i jak do tej pory ostatni – siedem lat później. Przez ten czas łącznie sześć razy zagrali w wielkim finale, stając się jedną z największych dynastii w historii ligi. Dziś mogą żyć tymi wspomnieniami i już na wakacjach twierdzić, że są w stanie powalczyć o mistrzostwo raz jeszcze. Albo uświadomić sobie, że ta formuła już się wyczerpała, a pewna era skończyła. Zyskanie tej świadomości będzie pierwszym od dawna krokiem, który ich do kolejnego tytułu przybliży.