Walka z Hamiltonem w 2021 roku była kluczowa
Sezon 2021 bez wątpienia zapisał się w historii Formuły 1, jako jeden z najciekawszych w historii. Cała kampania przypominała te, które miały miejsce w 2008 czy 2016 roku. Wszystkie bowiem miały cechę wspólną, którą był Lewis Hamilton. Brytyjczyk w swojej karierze stoczył wiele legendarnych pojedynków, a ten z Maxem Verstappenem niczym nie różnił się od słynnej walki z Nicolasem Rosbergiem czy Felipe Massą.
Walka trwała od początku do końca. Przed sezonem głównym faworytem był jednak Lewis Hamilton. Brytyjczyk w 2021 roku miał sięgnąć po swój 8. tytuł mistrzowski i zostać najbardziej utytułowanym kierowcą w historii Formuły 1. Plany te postanowił pokrzyżować Red Bull z Maxem Verstappenem na czele. Czerwone Byki przed sezonem zaprezentowały bardzo konkurencyjny bolid, co zdecydowanie odmieniło kwestię tego, jak wyglądały bezpośrednie szanse kierowców. Finalnie obydwaj zaprezentowali nam finał, którego wyreżyserowania nie powstydziłby się sam Steven Spielberg. To było prawdziwe kino zakończone sukcesem Holendra. Verstappen na przedostatnim okrążeniu “zanurkował” na jednym z zakrętów, wykorzystał przewagę opon i wyprzedził Hamiltona, gwarantując sobie pierwszy w karierze tytuł mistrzowski.
GP Abu Zabi w 2021 roku było czymś, co przynajmniej na ostatnie trzy lata zupełnie odmieniło losy obydwu kierowców. Lewis Hamilton po tamtym pojedynku został w bolidzie przez dłuższy czas po zakończeniu wyścigu. Brytyjczyk nie był w stanie wyjść, bo zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie zaprzepaścił swoją szansę na ósmy triumf i tym samym miano najbardziej utytułowanego kierowcę w historii. Verstappen natomiast świętował, wiedząc że jego era dopiero nadchodzi. Pokonanie Hamiltona w takim momencie oznaczało, że dla 24-latka nie było wtedy rzeczy niemożliwych.
“Umarł król, niech żyje król”, czyli kolejne dwa sezony dominacji Verstappena
Max Verstappen w sezonie 2022 pokazał, że rywalizacja z nim przy tak silnym bolidzie Red Bulla, jest praktycznie niemożliwa. Holender był po prostu nie do zatrzymania. Wprowadzone zmiany dotyczące aerodynamiki w bolidach nie przeszkodziły Czerwonym Bykom w utrzymaniu najlepszego bolidu w stawce. To natomiast w bezlitosny sposób wykorzystał Max Verstappen. Holender, mimo dwóch nieukończonych wyścigów na samym początku, wygrał 15 z 22 GP w sezonie, co było rekordem wszech czasów jeśli chodzi o Formułę 1. Do tego doszedł jeszcze jeden, niesamowicie imponujący rekord, czyli 454 punkty zdobyte w pojedynczym sezonie. Forma Maxa była tak niesamowita, że mistrzostwo zagwarantował sobie jeszcze na cztery wyścigi przed końcem. Przez większość sezonu Verstappen nie miał nawet rywala, który regularnie sprawiałby mu problemy. Na początku kampanii dobrze radziło sobie Ferrari, jednak problemy z bolidami oraz błędy włoskiej ekipy doprowadziły do bardzo szybkiego przejęcia kontroli nad sezonem przez Verstappena. Finalnie Holender zakończył sezon z przewagą 146 punktów nad drugim Charlesem Leclerciem.
Jeśli ktoś po tamtym sezonie myślał, że kolejny już nie może być lepszy w wykonaniu Holendra, to bardzo mocno się zdziwił. Max w 2023 roku złamał wszelkie możliwe bariery i sprawił, że był to jeden z najlepszych (jak nie najlepszy) indywidualnych występów w pojedynczej kampanii w historii F1. Verstappen wygrał 19 z 22 wyścigów i zdobył 575 punktów w sezonie, poprawiając swoje rekordy z poprzedniego sezonu. Bolid był w tamtym okresie był po prostu niezawodny. Idealnie oddaje to fakt, że nawet gdy wyścigu nie wygrywał Verstappen, to i tak był w stanie zrobić to Sergio Perez. Red Bull oddał zaledwie jedno zwycięstwo w całym sezonie, które przypadło Carlosowi Sainzowi w GP Singapuru.
Max już na sześć wyścigów przed końcem sezonu zapewnił sobie mistrzostwo. To wszystko było tylko i wyłącznie potwierdzeniem świetnej współpracy z Red Bullem. Holender maksymalnie wykorzystywał osiągi swojego bolidu, dominując przy tym całą stawkę.
Dobry początek sezonu 2024
Po niesamowitych dwóch latach, przyszedł czas na 2024 rok. Sytuacja Maxa, jak i całego Red Bulla jasno wskazywała na to, że Holender wciąż był niekwestionowanym faworytem do zdobycia tytułu. Verstappen nie zrobił wtedy nic innego, jak potwierdził przewidywania, wygrywając pierwszy wyścig w sezonie, czyli GP Bahrajnu. Kolejne osiem było również bardzo udane. Dzięki temu Max po pierwszych dziewięciu wyścigach sezonu miał na swoim koncie sześć zwycięstw i pewnie zmierzał w kierunku czwartego tytułu mistrzowskiego.
Sytuacja rywali po raz kolejny była wręcz idealna. Holender w dalszym ciągu nie miał jednego rywala, który regularnie sprawiałby mu kłopoty i rywalizowałby z nim walce o tytuł. Sytuacja zmieniła się jednak od momentu GP Hiszpanii, które odbyło się 23 czerwca. Było to ostatnie zwycięstwo Maxa na kolejne pół roku, a sytuacja zespołu diametralnie się zmieniła. Wszystko to spowodowało, że na kolejne zwycięstwo Holender czekał ponad cztery miesiące.
Walka z Norrisem i kłopoty Red Bulla
Problemy Czerwonych Byków od momentu GP Hiszpanii stały się bardzo widoczne. Ekipa nie mogła dobrze zoptymalizować poprawek i wrócić do stanu z początku sezonu. Bardzo szybko wykorzystali to rywale, a w szczególności McLaren. Przewaga bardzo szybko zaczęła topnieć, a presja na całej ekipie i samym Maxie szybko narastać. To wszystko doprowadziło również do małych spięć na linii Verstappen – Red Bull, w które zaangażowany był nie tylko Verstappen, ale również jego ojciec. Mały konflikt zaczął napędzać plotki o potencjalnym odejściu Holendra z ekipy. Wszystko wpływało niekorzystnie na cały kryzys i tylko uwalniało kolejne, negatywne emocje.
Do gorszej dyspozycji Czerwonych Byków doszła również znaczna poprawa w ekipie McLarena. Brytyjska ekipa zaczęła nadrabiać punkty i zbliżać się do Red Bulla w klasyfikacji konstruktorów. W świetnej formie był zarówno Lando Norris, jak i Oscar Piastri. Było to zupełną odwrotnością do Maxa Verstappena i Sergio Pereza, gdzie regularnie punktował praktycznie tylko Holender.
To sprawiło, że po GP Azerbejdżanu i Singapuru, McLaren miał już 39 punktów przewagi nad Red Bullem w klasyfikacji konstruktorów. Norris natomiast konsekwentnie odrabiał straty do Verstappena. Emocje narastały z każdym następnym wyścigiem, aż w końcu sezon wkroczył w decydującą fazę. Kierowcy przyjechali do Brazylii, gdzie Verstappen dokonał cudu, tym samym odbierając jakiekolwiek nadzieje Brytyjczykowi.
GP Sao Paulo, czyli niewiarygodny pokaz siły Verstappena, prowadzący do 4. tytułu mistrzowskiego
Max Verstappen przed GP Sao Paulo był w najgorszej sytuacji, w jakiej tylko mógł się znaleźć jeśli chodzi o walkę o mistrzostwo. Holender po karze za wymianę silnika i problemach w kwalifikacjach startował dopiero z 17. pozycji. Mimo to odwrócił losy wyścigu, wykorzystał szczęście jakie mu dopisało i finalnie wygrał całe GP. Zarówno przeciwnicy, jak i eksperci nie dowierzali w to, co zrobił Vertsappen. 27-latek wygrał dopiero po ponad czterech miesiącach, jednak bez wątpienia warto było czekać.
To zwycięstwo było kluczowe w walce o tytuł. Holender wygrywając w Brazylii sprawił, że Lando Norris miał już tylko i wyłącznie matematyczne szanse na końcowy triumf. W kolejnym GP Las Vegas, Max ponownie musiał zmierzyć się z przeciwnościami losu. Tym razem jednak chodziło o jego własny bolid. Red Bull dokonał złego wyboru skrzydeł, przez co Holender na każdej prostej tracił ponad 0,5 sekundy do swoich rywali. Ekipa szybko jednak zareagowała, wprowadzając kilka ważnych zmian. Finalnie, mimo tego że bolid nie był w najlepszej kondycji, Max wycisnął z niego tyle, ile się dało. Dojechał na metę piąty, będąc jedną pozycję przed Lando Norrisem i gwarantując sobie czwarte w karierze mistrzostwo.
Verstappen tym razem nie miał najlepszych kart. Potrafił jednak wykorzystać swoje umiejętności i finalnie wygrać partię. Czwarte zwycięstwo z rzędu oznacza dołączenia do wąskiego grona trzech kierowców: Lewisa Hamiltona, Sebastiana Vettela oraz Juana Manuela Fangio, którym również udała się taka sztuka. Max w tym sezonie pokazał, że jest gotów wygrywać nawet jeśli musi się zmierzyć z wieloma wyzwaniami. Holender wygrał nie tylko z rywalami, ale również gorszym okresem swojej ekipy i z narastającą presją oraz emocjami. 27-latek pokazał, że jest mistrzem w dosłownym tego słowa znaczeniu i z pewnością można stwierdzić, że nie był to jego ostatni mistrzowski sezon w karierze.