Gdy rozmawiamy połączeniem internetowym, w tle za plecami Robert umieszcza swój najnowszy puchar. To jego pierwsze zwycięstwo w najwyższej kategorii WEC, Hypercar, do tego w barwach Ferrari. Jak cenne jest to trofeum dla Polaka? – Jak by nie było wygranie wyścigu mistrzostw świata w kolejnej, innej kategorii, w wyścigach długodystansowych… Lepiej się nie da. Poza Le Mans rzecz jasna. To jedno byłoby jeszcze lepsze! Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie pomyślał, że skoro wygrałem raz, to trzeba pracować nad tym, aby przywieźć kolejne zwycięstwa, co na pewno nie będzie łatwe. Tak samo miałem w Formule 1. Tam co prawda wygrałem tylko raz, w Kanadzie, ale miałem takie samo nastawienie. Mam nadzieję, że tym razem w WEC, w kategorii Hypercar tak nie będzie – powiedział Kubica.
Dla jego fanów było to symboliczne zwycięstwo. Wiadomo, że w momencie feralnego rajdowego wypadku na początku 2011 roku Krakowianin miał już w kieszeni kontrakt na starty w Ferrari od sezonu 2012, w Formule 1. To marzenie nigdy się nie ziściło… – Rana, która pozostała… czy może najdłużej się goiła po wypadku to było to, że straciłem szansę startów w barwach Ferrari w Formule 1 – przyznaje Robert, ale… – Tych dwóch scenariuszy nie należy ze sobą porównywać. Nie chodzi o to, że Formuła 1 bardzo się różni, czy Hypercary są dużo gorsze. Starty w najwyższej kategorii danych mistrzostw w barwach Ferrari jest oczywiście wyróżnieniem, ale nie ukrywajmy się, że ja tam startuję jako kierowca prywatny – nie z zespołem fabrycznym. To też ma znaczenie, jeśli mamy rozkładać tę sprawę na czynniki pierwsze. A ja wybrałem do startów w WEC Ferrari z prostego powodu. Miałem do wyboru trzy bardzo mocne opcje i zabawne było, że w pierwszym tegorocznym wyścigu w Katarze samochód każdej z tych opcji był na mecie w pierwszej czwórce. To dowodzi, że wszystkie były konkurencyjne, ale dla mnie najważniejsze było Le Mans i w moich oczach to Ferrari dawało największe szanse na zwycięstwo w tym wyścigu, co zresztą się potem potwierdziło – dodał nasz kierowca. Zaiste w wyścigu wyścigów triumfowała jedna z fabrycznych załóg za kierownicą Ferrari.
Kilka godzin wcześniej włoski team świętował zwycięstwo na domowym torze. Grand Prix Włoch Formuły 1 wygrał Chares Leclerc. Czy to uskrzydliło Ferrari, które wkrótce potem ruszyło do 6-godzinnej rywalizacji w USA? – Gdyby miało być PR-owo, to bym ci musiał odpowiedzieć, że tak – śmieje się Kubica. – Że to historyczny dzień i o niczym innym nie myśleliśmy. Jako że Scuderia wygrała na Monzy, to my nie chcieliśmy być gorsi w Austin. Prawda jest jednak taka, że wiedziałem jaki był wynik wyścigu, ale go nie widziałem. Koncentrowałem się na swojej pracy. W Stanach ten wyścig był rano. Nawet mogłem go zobaczyć, ale w pewnym momencie sam jechałem na tor, a potem priorytetem było przygotowanie do mojego wyścigu, dlatego znałem wynik, ale nic więcej nie widziałem…
Teraz do serii sukcesów w najróżniejszych kategoriach motorsportu, od kartingu, poprzez bolidy, rajdy i wyścigi samochodów z dachem, Kubica dodał zwycięstwo w Długodystansowych Mistrzostw Świata! Jak cenne jest to trofeum w jego kolekcji? – Nie robię klasyfikacji pucharów. Był okres, gdy w ogóle nie przywoziłem ich do domu. Wiele oddawałem mechanikom Teraz w Austin też odbierałem dwa, bo jeden za zwycięstwo w wyścigu, a jeden za klasyfikację zespołów prywatnych i ten akurat powędrował do inżyniera, który tego dnia miał urodziny. Jeden puchar łatwiej przewieźć – przyznał, jak zawsze szczery do bólu Robert.