Zadziwiają wahania nastrojów Norrisa, który dotąd słynął raczej z ostrej samokrytyki, co zresztą wyrzucali mu nawet brytyjscy eksperci. Ze swojego największego krytyka nagle staje się swoim największym fanem, akurat po GP Sao Paulo, gdzie Verstappen zdeklasował całą stawkę, pokazując różnicę klas pomiędzy nim, a liderem McLarena. Jeśli dodamy do tego, że to Lando w większości wyścigów dysponował lepszym sprzętem fakt, że trzy rundy przed końcem sezonu traci już 62 punkty do lidera Holendra zdaje się przeczyć tym buńczucznym deklaracjom.
– To nie znaczy, że jestem kompletnym czy perfekcyjnym kierowcą. Co to, to na pewno… – dodał co prawda lider McLarena, ale to, że czuje się pewniej powtarzał po wielokroć! Pytany, czego nauczył się w tym sezonie, Brytyjczyk odparł: – Że mam w sobie to, czego trzeba (aby zostać mistrzem świata przyp. red.). Chyba po raz pierwszy od sześciu lat w Formule 1 mieliśmy możliwość walki na czele! – dodał. Tę myśl także powtarzał po wielokroć, aby usprawiedliwiać tegoroczną porażkę.
– To była nasza i moja pierwsza szansa, aby to zrobić i pierwsza okazja, aby sprawdzić, na czym stoję. Definitywnie nie byłem na poziomie na jakim należało być na początku roku, a nawet na etapie GP Miami – przyznał Lando, choć akurat w Miami wygrał swój pierwszy w karierze wyścig F1. Gdy podczas konferencji umniejszał swój wyczyn twierdząc, że dopisało mu szczęście, siedzący obok Verstappen próbował podbudować przyjaciela następującym stwierdzeniem: – Gdyby moja mama miała jajka to byłaby ojcem…
Tak czy inaczej Norris przekonuje, że od połowy sezonu już prawie nie zawodził. – Czuję że od przerwy wakacyjnej wykonałem dobrą robotę i jeździłem bardzo, bardzo dobrze. To były moje najlepsze wyścigi w karierze, z dużym zapasem. Niewiele bym zmienił w tym, co zaszło, choć jasne jest, że tu i tam muszę wprowadzić drobne korekty – przyznał Brytyjczyk. Rzecz w tym, że na poziomie Formuły 1 o sukcesie lub porażce decydują właśnie najdrobniejsze detale. To one robią największą różnicę, gdy walczysz o mistrzostwo z „maszyną” taką, jak Verstappen.
Tych błędów było dużo – niektóre ze strony McLarena, ale większość była zasługą Norrisa. Lando wsławił się tym, że po zdobyciu pole position niezawodnie tracił prowadzenie albo zaraz na starcie, albo najdalej przed końcem pierwszego okrążenia. Jedynym wyjątkiem potwierdzającym regułę było GP Singapruru, które całkowicie zdominował, a i tam dwukrotnie mało co nie zakończył wyścigu rozbijając bolid na ścianie.
Lando bez cienia wątpliwości jest kierowcą piekielnie szybkim, ale jeśli chodzi o umiejętności wyścigowe – walkę na dystansie poprzez unikanie błędów, a przede wszystkim w bezpośrednich pojedynkach o pozycje – do Verstappena bardzo mu daleko. Tego jednak nie chce przyznać ani przed światem, ani tym bardziej przed samym sobą. – Moje podejście było właściwe przez ostatnich kilka weekendów. Spisywałem się dobrze i wykonywałem dobrą robotę, więc nie mogłem nic zmienić – podkreśla Lando po tym, jak w Brazylii po starcie z pole position na mecie był szósty. Fakt, że Verstappenowi dopisało szczęście z przerwaniem wyścigu nie zmienia faktu, że Holender błyszczał na mokrym torze, przebijając się z 17. pola startowego na prowadzenie, podczas gdy jego rywal tracił kolejne lokaty.
– Najważniejsze, co mogę wyciągnąć z tego sezonu to wiara, że mam to, czego potrzeba, aby walczyć o mistrzostwo – powtarza jednak Norris przed kolejnym wyścigiem. Aby utrzymać się w walce o mistrzostwo musi zdobyć w Las Vegas minimum o trzy punkty więcej od Holendra. Nie będzie to trudne biorąc pod uwagę, że Red Bull zabrał do Miasta Grzechu złe tylne skrzydło i traci mnóstwo prędkości na prostych. Jeśli jednak nie tu, walka o tegoroczny tytuł zakończy się zapewne w kolejny weekend w Katarze. Podczas przedostatniej rundy sezonu, w którym na większości torów najlepszy był McLaren. Jeśli więc Norris w tym roku pokazał coś światu, to właśnie to, że nawet w najszybszym bolidzie zabrakło mu tego, czego potrzeba, aby zostać mistrzem świata.