Dwojakie spojrzenie na Barcę i Ligę Mistrzów
Poczynania Barcy w Lidze Mistrzów w ostatnich latach były zazwyczaj dużym rozczarowaniem, biorąc pod uwagę oczekiwania i to, jak w przeszłości radziła sobie w tych rozgrywkach. Tak naprawdę od pamiętnej porażki w dwumeczu z AS Romą (4:1 i 0:3) w 2018 roku, w kolejnych sezonach pożegnania z Champions League były z kategorii tych nieprzystających do drużyny tego kalibru.
Blamaż na Anfield, pogrom ze strony Bayernu (2:8) i dwukrotne wyeliminowanie przez PSG – w taki sposób Barca kończyła kilka ostatnich edycji w fazie pucharowej. A do tego doszły jeszcze dramatyczne sezony 2021/22 i 2022/23, kiedy to Katalończykom nie udało się nawet wyjść z fazy grupowej. Z tego względu to, co pokazali w tym roku, należy uznać za wielki sukces – w końcu kibice tak długo czekali na sukces, że można było wierzyć, że teraz się to uda.
Z punktu widzenia teorii sukcesu, Barca w tym sezonie już znacząco wypełniła gablotę – dołożyła do niej Superpuchar i Puchar Hiszpanii, a niewykluczone, że niebawem dołoży do tego również trofeum za mistrzostwo kraju. Czy zatem przez pryzmat odpadnięcia z Ligi Mistrzów i ewentualnej potrójnej korony, porażka z Interem będzie boleć najbardziej? Może i tak, ale co do zasady, powodów do krytyki podopiecznych Hansiego Flicka być nie powinno.
Inter zasłużył na ten awans
O to, że nie ma takich powodów, w zupełności zadbał Inter. To, co zawodnicy Simone Inzaghiego pokazali w całym tym dwumeczu, zasługuje na najwyższe uznanie. Choć w obu spotkaniach stracili dwubramkową przewagę, potrafili się podnieść i mimo gorszych fragmentów, przechylili szalę zwycięstwa w rewanżu na swoją stronę.
Dość powiedzieć, że w obu pojedynkach z FC Barceloną mistrzowie Włoch przegrywali łącznie przez… sześć minut. Po golu Raphinhii na 3:2, w trzeciej minucie doliczonego czasu gry wyrównali, pokazując niesłychaną wolę walki i zacięcie. I właśnie ten fakt sprawia, że bardziej niż krytykować Barcę za porażkę, należałoby docenić i pochwalić postawę Interu.
Inter wykorzystał ostatnią szansę
Kibice Interu, pamiętając znakomite poprzednie rozgrywki, byli wygłodniali jakiegokolwiek sukcesu w tym sezonie. W obu krajowych pucharach dostali największą możliwą bombę, tracąc szansę na trofeum po starciach z bezpośrednim rywalem. Milan nie dał się również pokonać Interowi w lidze, w której Nerazzurri na własne życzenie prawdopodobnie nie zdołają już dogonić Napoli. Wszystkie najważniejsze wyzwania na krajowym podwórku szły nie po ich myśli.
We wtorkowy wieczór na San Siro dało się wyczuć, że rewanż z FC Barceloną jest ostatnią szansą na uratowanie sezonu. Rumor i niezwykle ekspresyjne reakcje już na wyjście piłkarzy na murawę zwiastowały istny spektakl. Po dwóch pierwszych golach Interu dało się wyczuć, że nadzieja na uratowanie sezonu staje się coraz bardziej realna.
Inter awansował dzięki kolektywowi
Barca z jednej strony zrobiła wszystko, aby dać sobie wbić cztery gole, ale z drugiej miała też wszystko, aby zaliczyć remontadę i zameldować się w finale. Gdyby nie indywidualny błąd Daniego Olmo czy niepewne interwencje Ronalda Araujo, co najmniej dwóch goli Interu można było uniknąć. Ale też gdyby nie niespodziewana współpraca zmienników – Gerarda Martina i Erika Garcii czy gdyby nie geniusz Raphinhii, emocji mogłoby nie być aż tyle.
Już po spotkaniu można z łatwością stwierdzić, że Inter miał jedną, najważniejszą rzecz, która pozwoliła mu awansować do finału – genialne połączenie doświadczenia z kolektywem. 37-letni Acerbi czy 36-letni Sommer byli absolutnymi filarami zespołu, a kolejne znakomite zawody rozegrał Denzel Dumfries, który szalał na boku. I choć w okresie dominacji Barcy niemal każdy popełniał błędy, później cała drużyna dokonała szalonej sztuki i zasłużenie zameldowała się w finale.