Zatrzymanie trendu
Tendencja w ostatnich latach była dość wyraźna – każdego lata od kilku sezonów wydatki klubów Premier League rosły. Na chwilę zatrzymała ją pandemia, choć i tak Anglicy nie musieli zaciskać wtedy pasa aż tak mocno, jak reszta świata. Latem 2022 roku padł nowy rekord, gdy łączna suma wydatków według wyliczeń serwisu Transfermarkt w Premier League wyniosła w przeliczeniu 2,3 miliarda euro, a rok później, latem 2023, tę kwotę przebito po raz kolejny i nowy rekord zatrzymał się na pułapie 2,8 miliarda euro.
Teraz jest lekki spadek. W ostatnim dniu okna transferowego w piątek kilka ostatnich ruchów sprawiło, że łączne wydatki 20 klubów najwyższej klasy rozgrywek w Anglii nieznacznie przebiły 2,3 miliarda euro. To oczywiście nadal bardzo dużo i z Premier League może rywalizować co najwyżej kilka klubów, a nawet nie innych lig w Europie, jednak widać wyraźnie wyhamowanie. Kluby sprowadziły też mniejszą liczbę zawodników.
Od 2020 do 2023 roku każdego lata do ligi angielskiej przychodziło od 294 do nawet 320 piłkarzy, a wyjątkiem jest jedynie rok 2021, gdy kluby odczuły skutki lockdownu, zatrzymania rozgrywek, braku zagranicznych tournee i gry przy pustych trybunach. Wtedy do ligi sprowadzono 252 graczy. Teraz ta liczba okazała się niemal identyczna (270), a przecież wliczają się tu także te transfery, w których klub wydał pieniądze na zawodnika, ale go wypożyczył z powrotem – jak zrobił Liverpool z Georgim Mamardaszwilim do Valencii. Serwis Transfermarkt jako nowe nabytki traktuje też takie transfery jak wykupienia po pierwotnym wypożyczeniu (jak David Raya w przypadku Arsenalu), więc ruchu w interesie było mniej.
Kto opuszczał ligę
Warte uwagi były podczas tych wakacji odejścia piłkarzy z Premier League. Z jednej strony to kolejny wyznacznik siły finansowej tej ligi, bo ogółem angielskie kluby sprzedały mniej graczy niż w każdym z ostatnich dziewiętnastu letnich okien transferowych. To jednak z udziałem odchodzących zawodników mieliśmy do czynienia z najdroższymi transakcjami.
Julian Alvarez zamienił Manchester City na Atletico za kwotę, która przy spełnieniu bonusów może wynieść 95 mln euro. Aston Villa sprzedała Moussę Diaby’ego do Al-Ittihad oraz Douglasa Luiza do Juventusu za łącznie prawie 110 mln funtów. Bayern Monachium wyciągnął Michaela Olise z Crystal Palace za 55 mln euro i Joao Palhinhę z Fulham za 51 mln euro. Do Arabii Saudyjskiej odszedł również Joao Cancelo, a także Ivan Toney, który naciskał na odejście z Brentford.
W porównaniu do tych kwot, pojedyncze zakupy klubów Premier League nie robią aż takiego wrażenia. Sprzedaż Alvareza to najdroższy transfer, w jaki zaangażowany był angielski zespół, a jeśli chodzi o same nabytki, to wyróżniają się te wewnątrz ligi. Dominic Solanke zamienił Bournemouth na Tottenham za 65 mln funtów, a kolejne 10 mln zapisano w bonusach. Chelsea kupiła Pedro Neto z Wolverhampton za 55 mln funtów. Podobne pieniądze Aston Villa wydała na Amadou Onanę z Evertonu. Spoza ligi drodzy okazali się Riccardo Calafiori sprowadzony przez Arsenal z Bolonii (45 mln funtów), Leny Yoro przechodzący z Lille do Manchesteru United (59 mln funtów), Matthijs De Ligt również przenoszący się na Old Trafford z Bayernu (38,5 mln funtów plus 5 mln w bonusach) czy Joao Felix kupiony przez Chelsea za 44,5 mln funtów.
Najsilniejsi nie szaleli
Tego lata koniunktury transferowej nie pociągnęła przede wszystkim czołówka z poprzedniego sezonu. Owszem, Arsenal wydał dużo na Calafioriego, jednak poza Włochem wykupił zgodnie z obowiązkiem wspomnianego wcześniej Rayę za 30 mln funtów, a podobną kwotę wydał w ostatnich dniach okna na Mikela Merino z Realu Sociedad i wziął rezerwowego bramkarza Neto. Tuż przed zamknięciem dorzucił jeszcze wypożyczenie Raheema Sterlinga i choć to poruszyło małą lawinę docinków, to taka decyzja całkowicie się broni. Arsenal za wzięcie Anglika na rok nie zapłaci ani funta, a ponad połowę tygodniówkę Sterlinga pokrywać będzie Chelsea. W dodatku Bukayo Saka w końcu doczekał się zmiennika. Gdzie wady? Nikt nie oczekuje, że Sterling zbawi Arsenal, a ogółem ruchy The Gunners są konkretne i zapewniają zabezpieczenie pozycji, które były dotąd newralgiczne.
Manchester City jedyne pieniądze wydał na Savio z Girony (25 mln funtów), a Ilkay Gündogan okazał się dostępny za darmo. Trzeci w poprzednim sezonie Liverpool zapłacił już za Mamardaszwilego, ale ten zasili go w przyszłym roku, a potem dorzucił Federico Chiesę w absolutnej promocji. Reprezentant Włoch kosztował niewiele więcej (12 mln euro) niż drugoligowe Norwich City zapłaciło za Ante Crnaca z Rakowa Częstochowa (11 mln euro).
Każdy z tych klubów mógł sobie jednak zapisać jakieś większe sprzedaże. Liverpool oddał Seppa van den Berga i Fabio Carvalho do Brentford za łącznie blisko 50 mln funtów. Manchester City zarobił wielkie pieniądze na Alvarezie, Cancelo, a także sprzedał Taylora Harwooda-Bellisa do Southampton i Tommy’ego Doyle’a do Wolverhampton. Obaj byli już do tych klubów wypożyczeni w ostatnich latach. Kolejne 7,5 mln funtów przyniosła sprzedaż Sergio Gomeza do Realu Sociedad. Arsenal z kolei otrzymał ponad 50 mln funtów na tym, że oddał Emile’a Smitha Rowe’a do Fulham oraz Aarona Ramsdale’a do Southampton.
To jednak nie do końca tak, że czołowa trójka z zeszłego sezonu nie chciała wydawać pieniędzy. Liverpool skupił się na tym, by ściągnąć Martina Zubimendiego na pozycję defensywnego pomocnika, gdzie Arne Slot chciałby gracza o podobnej charakterystyce do np. Rodriego, a nie Fabinho czy Wataru Endo, jak było to za czasów Jürgena Kloppa. Bask odmówił, a The Reds – jak mają to w zwyczaju w ostatnich latach – nie szukali na siłę planu B w ostatnich tygodniach okna. Manchester City też rozglądał się za nowym pomocnikiem. Arsenal za to był zainteresowany kilkoma napastnikami, jednak zakończył okno bez nowego nabytku na tę pozycję. To jednak świadczy o tym, że każdy z tych zespołów ma tylko pojedyncze mniejsze luki i nie musiał sprowadzać wielu nowych zawodników.
Pościg za czołówką
Zdecydowanie najwięcej wydały za to kluby, które chcą dogonić najsilniejszą trójkę, ugruntować swoją pozycję w pucharach lub do nich wrócić albo zwyczajnie zapewnić sobie utrzymanie. Czołówkę pod względem wydanym w letnim oknie kwot stanowią w Premier League Aston Villa, Brighton, Chelsea, Manchester United, West Ham, a ponad 100 mln funtów wydały również beniaminki z Ipswich i Southampton.
Najszerzej opisywany jest przypadek Chelsea, która wydaje się sprowadzać nowych graczy wręcz kompulsywnie. Z drugiej jednak strony – żaden klub Premier League nie zarobił tego lata tak wiele ze sprzedaży swoich piłkarzy, co The Blues. Po prostu u Todda Boehly’ego interes kręci się non stop, do ostatnich godzin okienka. Londyńczycy chcą mieć możliwie jak najszerszą kadrę, bo chcieliby wygrać Ligę Konferencji i zrobić to, mogąc rotować składem i rzucić na mecze w Europie rezerwowych. Amerykańscy właściciele tłumaczą się też udziałem w Klubowych Mistrzostwach Świata, które odbędą się za rok.
Z Ligą Mistrzów zderzy się Aston Villa. I choć Unai Emery jest specjalistą od pucharów, to poszerzony format z ośmioma meczami fazy ligowej, trwającej do stycznia, sprawia, że potrzebował po 2-3 graczy na każdą pozycję. O The Villans pisaliśmy zresztą już kilka tygodni temu (https://kanalsportowy.pl/pilka-nozna/aston-villa-transfery-zakupy-premier-league/), a od tego czasu udało im się jeszcze zarobić co nieco na sprzedażach i ich bilans transferowy nie obciąża mocno budżetu. Czwarta ekipa poprzedniego sezonu Premier League wydała o 26 mln funtów więcej niż zarobiła w te wakacje.
Wydatki pozostałych też można tłumaczyć. Manchester United nie chce co chwilę wypadać z Ligi Mistrzów, West Ham z kolei przyzwyczaił się do gry w pucharach i przechodzi rewolucję pod Julenem Lopeteguim, a Brighton też posmakował Europy i chciałby się w niej zadomowić. Ipswich Town oraz Southampton to przykład wydawania pieniędzy, których klub jeszcze nie dostał. Nawet w przypadku spadku z praw telewizyjnych zarobią więcej niż wydały latem na transfery, a gdyby udało im się w lidze zostać, to mają zapewniony przelew na kolejne ponad 100 mln funtów za rok. W ich przypadku opłaca się podjąć ryzyko, bo nawet jeżeli spadną, to przez kolejny sezon w Championship chroni ich tzw. „spadochronowe”.
PSR, czyli trzy straszne litery
Mniejsze wydatki podyktowane są jednak w dużej mierze tym, że Premier League wzięła się mocniej za karanie klubów, które nie przestrzegają reguł finansowych. W poprzednim sezonie odejmowano punkty Evertonowi i Nottingham Forest i pozostali właściciele zobaczyli, że nie ma żartów. Jak straszak zaczął działać system Profit and Sustainability Rules (PSR), czyli mechanizm ligowy, który działa podobnie do Finansowego Fair Play i kontroluje wydatki klubów.
W księgach trzeba więc zachowywać balans, dlatego każdy starał się sprzedawać zawodników jak najdrożej, ale niektóre transfery budzą pod tym względem duże wątpliwości. Chociażby wspomniane Forest kupiło niesprawdzonego jeszcze na poziomie Premier League Elliota Andersona z Newcastle za 40 mln funtów, by w drugą stronę sprzedać… rezerwowego bramkarza Odysseasa Vlachodimosa za 25 mln funtów. Pierwszy ma 21 lat, rozegrał dla Srok 55 meczów i nie strzelił gola. Drugi wskoczył między słupki siedem razy w poprzednim sezonie. Gdyby Newcastle sprzedało Andersona za 15 mln, nikt by się przesadnie nie dziwił, jednak Forest też musiało na kimś zarobić i wyszło to dość dziwnie.
Na podobnej zasadzie Villa sprzedała do Evertonu pomocnika Tima Iroegbunama za 10 mln funtów, by zbalansować kupno z tego klubu Onany, a także Omariego Kellymana do Chelsea (20 mln). Obaj zagrali przed rozpoczęciem tego sezonu łącznie 16 spotkań w Premier League. Kluby znalazły więc kolejną furtkę, by omijać PSR – sprzedają wychowanków, sztucznie zawyżając ich cenę. To rodzi obawę, że rynek wewnętrzny w Anglii napuchnie jeszcze bardziej i dojdzie do większej liczby absurdalnych wymian.
Jednocześnie ścisłe przestrzeganie PSR jest lidze potrzebne, bo choć Premier League jest finansowo silniejsza od pozostałych rozgrywek na świecie, to nie może dojść do sytuacji, w której kluby wydają pieniądze bez żadnej kontroli. To również szansa dla niektórych, by nauczyć się mądrzejszego zarządzania. Do tej pory zawsze odpowiedzią na niepowodzenia były transfery, a teraz poszczególne kluby mogą nauczyć się cierpliwości i pozwolić swoim piłkarzom się rozwijać. To wciąż było lato, podczas którego w Anglii obracano dużymi pieniędzmi, jednak zatrzymanie tendencji coraz większych wydatków to fakt. Pytanie brzmi, czy nie okaże się to tylko jednorazowym przypadkiem i za rok padnie kolejny rekord.