Klasyk w końcu nie zawiódł
Jeśli spojrzymy na same meczów Lecha z Legią z kilku ostatnich lat, wniosek nasunie się jeden – zazwyczaj nie były to porywające widowiska. Sięgając pamięcią wstecz, rezultaty nie były jedynym wyznacznikiem – często bowiem było tak, że z hucznych zapowiedzi wielkiego starcia z udziałem dwóch klasowych drużyn zostawały jedynie… zapowiedzi.
Tym razem było inaczej. Zupełnie inaczej. Zostawiając na chwilę wynik na boku, to spotkanie po prostu dobrze się oglądało. Oczywiście, znacznie więcej powodów do zadowolenia mają kibice Lecha Poznań, ale z perspektywy bezstronnego widza, była to z pewnością jedna z wizytówek, którą Ekstraklasa mogłaby się chwalić zdecydowanie częściej.
Lechowi rośnie kolejny Puchacz/Skóraś/Marchwiński
Praktycznie od początku sezonu zewsząd napływały nawoływania, aby Antoni Kozubal dostał szansę w reprezentacji Polski. Już w ubiegłym sezonie, grając na drugim poziomie rozgrywkowym w barwach GKS-u Katowice, pokazał drzemiący w nim potencjał – nie każdy bowiem zawodnik ze środka pola jest w stanie wykręcić tak znakomite liczby (pięć goli i 10 asyst w 33 meczach). Szansa w Lechu Poznań w obecnych rozgrywkach miała być weryfikacją tego, czy 20-latek faktycznie zaczyna iść drogą swoich byłych kolegów z klubowej akademii.
Lech ma dziś twarz Antoniego Kozubala – nie ma w tym stwierdzeniu zbyt wiele przesady. 20-latek jest jednym z kluczowych piłkarzy Nielsa Frederiksena od pierwszej kolejki, a do pełni szczęścia brakowało mu jedynie gola (miał do tej pory dwie asysty). W meczu z Legią dodał to i to – wpisał się na listę strzelców, a do tego asystował przy bramce Afonso Sousy. Być może zadziałało na niego premierowe powołanie od Michała Probierza na listopadowe zgrupowanie, które jest kwintesencją znakomitego sezonu 20-latka.
Defensywa Legii – jeden mecz jak 9 poprzednich
Czegokolwiek by nie mówić o Legii Warszawa w tym sezonie, jednego jej nie można odebrać, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie tygodnie. Przed spotkaniem z Lechem miała trzecią najlepszą defensywę w lidze (19 straconych goli), a w Lidze Konferencji nie dała sobie wbić choćby jednej bramki. A mierzyła się przecież z nie byle kim – na rozkładzie miała chociażby Real Betis.
Biorąc pod uwagę dziewięć poprzednich spotkań we wszystkich rozgrywkach, Legia straciła pięć bramek. Również w pięciu ostatnich ligowych meczach dała sobie strzelić pięć goli. Tyle samo, ile w ciągu 90 minut zaaplikował jej Lech Poznań. Jest to do prawdy zaskakujące, że słynąca w ostatnim czasie z żelaznej, a już na pewno świetnie reagującej na wydarzenia boiskowe defensywy, w ligowym klasyku nie zostało tak naprawdę nic. Należy więc docenić postawę Lecha, który znalazł sposób na pokonanie tych zasieków.
Lech zyskał psychologiczną przewagę
Od końcówki września Lech Poznań ma zdecydowaną przewagę nad bezpośrednimi rywalami w walce o mistrzostwo Polski, choć nabytą we wstydliwych okolicznościach. “Kolejorz” sensacyjnie odpadł wówczas z Pucharu Polski po porażce 0:1 z Resovią Rzeszów, dzięki czemu w 100% może się skupić na rywalizacji w lidze. Z europejskimi pucharami pożegnał się przecież zdecydowanie szybciej, bo… w poprzednim sezonie. Zajął 5. miejsce i stracił szansę na grę w Europie.
Przyjmując te pokłady wstydu, teraz Lech może tylko czerpać korzyści. W podobnej sytuacji jest Raków Częstochowa, który odzyskał swój status po powrocie Marka Papszuna i także nie musi myśleć o innych rozgrywkach. Zarówno Jagiellonia, jak i Legia Warszawa mają przed sobą mecze w Pucharze Polski i Lidze Konferencji, czego naturalną konsekwencję jest większe zmęczenie, brak czasu na trening i napięty grafik. Ze sportowego (i finansowego) punktu widzenia jest to z pewnością dobrodziejstwo, ale tylko w sytuacji, gdy obu tym klubom uda się połączyć grę na trzech frontach. Legii, przynajmniej w meczu z Lechem, się to nie udało.
Brak Feio na ławce = kłopoty?
Poprzedni mecz z Widzewem Łódź niejako naznaczył sytuację w kontekście spotkania z Lechem. Po czwartej żółtej kartce w sezonie Goncalo Feio został zawieszony i po nieudanym odwołaniu klubu od tej decyzji, Portugalczyk oglądał pojedynek przy Bułgarskiej jedynie z trybun. Trener Legii nie stroni od emocjonalnych, niekiedy dość mocno przesadzonych reakcji przy bocznej linii, więc jego absencja naturalnie wykluczyła taki scenariusz. Inaki Astiz, który go zastępował, raczej nie jest znany z takiej strony.
Teraz, gdy już znamy wynik, można się tylko zastanawiać, jak spory wpływ na postawę warszawskiej drużyny miała nieobecność Feio na ławce trenerskiej. Cokolwiek by nie mówić o jego “szaleństwach”, to biorąc pod uwagę ostatnią formę Legii, widocznie tego piłkarzom było trzeba – krzyknięcia, emocjonalnych reakcji i motywowania przez pełne 90 minut. Czy w tym szaleństwie jest metoda? To się jeszcze na pewno okaże, ale nie dowiemy się już, czy wynik 2:5 padłby w sytuacji, gdyby Portugalczyk mógł pełnić swoją rolę.
Mioduski i Zieliński ponownie na świeczniku
Po świetnej serii Legii we wszystkich rozgrywkach, nieco ucichły narzekania i słowa krytyki w kierunku sterników klubu. Dariusz Mioduski i Jacek Zieliński niejednokrotnie w tym sezonie obrywali – zwłaszcza gdy zespół dwukrotnie z rzędu przegrał 0:1 z Rakowem i Pogonią. W pewnym momencie na włosku wisiała także posada Goncalo Feio, ale gdy tylko jego piłkarze zaczęli łapać rytm, krytyka zarówno w jego kierunku, jak i klubowych władz odeszła w (chwilową) niepamięć.
Teraz się to zmieniło, a wystarczył jeden mecz. A przecież nie był to byle jaki mecz. Oczywiście porażkę z Lechem Poznań można było wkalkulować, ale biorąc pod uwagę jej rozmiary, frustracja kibiców ponownie sięgnęła zenitu. Media społecznościowe Legii zalała dosłownie fala nieprzyjemnych reakcji, i to właśnie nie w kierunku piłkarzy, a Dariusza Mioduskiego i Jacka Zielińskiego. Niektórzy domagają się ich odejścia, zaś inni punktują błędne decyzje w ostatnich miesiącach. Jak widać, granica jest cienka i zależy tak naprawdę od każdego kolejnego spotkania.