HomeExtraOd rezerw Lecha do Serie A. Filip Marchwiński ruszył w świat

Od rezerw Lecha do Serie A. Filip Marchwiński ruszył w świat

Źródło: Własne/X

Aktualizacja:

Dla niewtajemniczonych w transferze Filipa Marchwińskiego do Lecce nie ma nic specjalnego. Owszem, można stwierdzić, że 22-latek to po prostu kolejny piłkarz, który będzie próbował robić karierę na Zachodzie. Historia wychowanka Lecha Poznań jest jednak bardziej skomplikowana. Jak doszło do tego, że dziś Kolejorz zarabia na napastniku miliony?

Filip Marchwiński

PressFocus

Świetny debiut w Lechu i… długo, długo nic

Cofnijmy się do 16 grudnia 2018. Tego dnia prowadzony przez Adama Nawałkę Lech Poznań grał z Zagłębiem Sosnowiec. Przy stanie 4:0 dla Kolejorza na murawie zameldował się Filip Marchwiński. Dla 16-latka był to debiut w PKO BP Ekstraklasie. Zaledwie 15 minut po wejściu na boisko wychowanek słynnej akademii Lecha wpisał się na listę strzelców.

Kibice ekipy z Poznania byli wówczas przekonani, że z klubowej akademii wyszedł kolejny talent na miarę Dawida Kownackiego bądź Karola Linettego. Przed debiutem w piłce seniorskiej Marchwiński miał przecież na swoim koncie wiele występów w młodzieżowych reprezentacjach Polski, w których jego dorobek strzelecki mógł robić wrażenie.

Parę miesięcy po debiucie „Marchewa” nie potrafił wywalczyć sobie miejsca w pierwszym składzie. Wydawało się, że wszystko zmieni się po meczu z Legią Warszawa, w którym 18-latek strzelił gola na wagę zwycięstwa swojej drużyny. To trafienie sprawiło, że oczekiwania wobec nastolatka wyraźnie wzrosły. Do pomocnika przykleiła się łatka wielkiego talentu, który w przyszłości będzie gwiazdą poznaniaków – a może nawet i reprezentacji Polski.

Wokół młodzieżowca zrobiło się bardzo głośno. Media łączyły go z takimi klubami, jak AC Milan czy Borussia Dortmund. “The Guardian” umieścił go na liście 60 najbardziej utalentowanych piłkarzy na świecie. Pochwał nie szczędzili mu nawet trenerzy Lecha.

– To jest bardzo dobry chłopak o dużych umiejętnościach piłkarskich, ale też o dużej inteligencji. Nie trzeba mu tłumaczyć różnych rzeczy. On sam wie, jak ma się poruszać. […] Niektórym zawodnikom takie rzeczy przychodzą ciężej, a jemu przychodzą łatwo – powiedział Dariusz Żuraw na jednej z konferencji prasowych.

I wtedy stało się coś niewytłumaczalnego. W ciągu następnych trzech sezonów (2019/20, 2020/21 i 2021/22) Marchwiński zaliczył zaledwie 1390 minut w PKO BP Ekstraklasie. Więcej czasu spędzał w… trzecioligowych rezerwach klubu. Jego zjazd był wręcz spektakularny. Wszystko wskazywało na to, że wychowanek zespołu z Poznania będzie kolejnym polskim piłkarzem, który nie wykorzysta swojego potencjału. Jakby tego było mało, dwa lata temu dużo mówiło się o tym, że pomocnik trafi na wypożyczenie do jednej z drużyn I ligi. Taki ruch miał uratować mu karierę. Zwolennikami takiego transferu z pewnością byli sympatycy Lecha. Zaczęli oni mieć dość piłkarza, który jeszcze chwilę temu miał być ich ulubieńcem.

O Mateuszu Możdżeniu – kolejnym niespełnionym talencie wśród wychowanków Kolejorza – wspomina się dzisiaj tylko dzięki przepięknej bramce z Manchesterem City. Gdyby nie John van den Brom, po Marchwińskim zostałby tylko efektowny zwód w meczu przeciwko Benfice Lizbona w Lidze Europy.

Filip Marchwiński – polski Kai Havertz?

Zanim holenderski trener przyszedł do Poznania, ciężko było wskazać jedenelement, który wyróżniał gracza Lecha na tle Ekstraklasy. Nie był ani dryblerem, ani rozgrywającym, ani nawet dobrym snajperem. Z czasem przestało być jasne to, na jakiej pozycji powinien grać. Kolejni trenerzy Lecha – a więc Dariusz Żuraw i Maciej Skorża – mieli różne pomysły na rozwiązanie zagadki, jaką był jego spadek formy. Wystawiali go na lewym skrzydle i w środku pola, lecz żadne rozwiązanie problemu nie zdawało egzaminu.

Dopiero wtedy, gdy w Lechu znalazł się van den Brom, widoczne zaczęły być atuty Marchwińskiego. Były trener AZ Alkmaar i KRC Genk postanowił przesunąć młodzieżowego reprezentanta Polski bliżej bramki przeciwnika. Grał już tam w kadrach młodzieżowych, które wówczas prowadził Przemysław Małecki. Jak się okazało, był to przełom w karierze młodego piłkarza. Nagle wyszło na jaw to, że zawodnik, którego Lech miał oddać lekką ręką potrafi świetnie grać głową. W ten sposób 22-latek zdobył kilka bramek w Ekstraklasie.

Skoro już mowa o statystykach, warto zwrócić uwagę na liczbę, która pokazuje wpływ van den Broma na grę reprezentanta Polski. Okazuje się bowiem, że za kadencji Holendra 22-latek strzelił 16 ze swoich 28 goli w barwach Kolejorza. Cytując Zbigniewa Bońka, holenderski szkoleniowiec może dziś powiedzieć „jeśli komuś zmieniłem życie, to jemu na pewno”.

W repertuarze „Marchewy” pojawiły się też niezwykle groźne wejścia w pole karne z głębi pola. Jemu do tworzenia sytuacji niepotrzebny jest drybling, czy też ostatnie podanie – wystarczy umiejętność rozpoznawania wolnych przestrzeni i odpowiedni timing. Gwiazda Lecha wykorzystuje w tym celu swój dość charakterystyczny sposób poruszania się. Jeśli chodzi o takie cechy, jak budowa ciała i technika biegu reprezentant Polski przypomina nieco… Kaia Havertza z Arsenalu. Podobnie jak niemiecki napastnik, gracz ekipy prowadzonej przez Nielsa Frederiksena stawia długie kroki, co pozwala mu uwolnić się od rywala już na pierwszych metrach. Na tym jednak nie kończą się podobieństwa tej dwójki.

„Marchewa” jako nowoczesny piłkarz

Każdy, kto zna Kaia Havertza wie, że Niemiec nie należy do wyjątkowo bramkostrzelnych napastników. Nawet podczas mistrzostw Europy w Niemczech gra zawodnika gospodarzy była przedmiotem dyskusji. Niektórzy uważali, że Julian Nagelsmann powinien postawić na Niklasa Fuellkruga, który może nie daje zespołowi tylu możliwości, co Havertz, ale gwarantuje bramki – czyli coś, czego nie zapewnia piłkarz Arsenalu.

Młody szkoleniowiec postanowił jednak dopiąć swego. Podczas turnieju w Niemczech 25-latek zaczynał każdy mecz w pierwszym składzie, a snajper Borussii Dortmund musiał się zadowolić wejściami z ławki. O wyborze Nagelsmanna przesądziła wszechstronność Havertza, który nie jest typową „dziewiątką”, ale może pomóc drużynie w różnych fazach meczu. Jest to bardzo przydatna cecha – zwłaszcza, że futbol powoli zaczyna stawać się coraz bardziej apozycyjny. Rozwój dyscypliny sprawił, że nowoczesny piłkarz już nie może sobie pozwolić na przywiązanie do archaicznego nazewnictwa.

To dobra wiadomość dla Marchwińskiego, który również nieco wymyka się z ram dawnego spojrzenia na piłkę nożną. Ciężko uznać go za klasycznego napastnika – w Lechu znacznie bliżej tej funkcji jest Mikael Ishak. Polak jest zawodnikiem o dużo bardziej specyficznym profilu. Można powiedzieć, że to taka „fałszywa dziewiątka”, i to stworzona do nowoczesnego futbolu. Piłkarzy tego typu w Polsce praktycznie nie ma.

Wyrzut sumienia polskiej piłki

W całej historii Marchwińskiego zastanawiać może jedno: jak to się stało, że mimo upływu lat nikt nie ustawił go tam, gdzie jest z niego najwięcej pożytku? Żeby było jeszcze zabawniej, na poziomie seniorskim inklinacje do gry w ataku odkrył u niego dopiero John van den Brom, a więc człowiek, który przychodził do Polski nie znając naszego futbolu.

Jedno z możliwych wytłumaczeń zakłada, że Holender po prostu wiedział, jak dotrzeć do swojego podopiecznego. To rzecz normalna w piłce nożnej – każdy szkoleniowiec ma w końcu swoich „pupili”. Kimś takim u Macieja Skorży był Joao Amaral. Pod wodzą utytułowanego trenera Portugalczyk grał w Lechu pierwsze skrzypce, a u reszty zdecydowanie zawodził.

W grę wchodzi też opcja, która niezbyt dobrze świadczy o polskiej piłce. Teza jest prosta: polskie kluby nie potrafią wykorzystywać potencjału swoich piłkarzy. Legia Warszawa właśnie pożegnała Makanę Baku, ponieważ Niemiec nie nadawał się do ustawienia z wahadłowymi. W Śląsku Wrocław ktoś wpadł na pomysł, że na pozycji wahadłowego może sobie poradzić… Bartłomiej Pawłowski. Sonny Kittel miał być gwiazdą Ekstraklasy, lecz kompletnie nie umiał odnaleźć się w Rakowie Częstochowa, który słynie ze stawiania na odpowiedzialność taktyczną. Przykłady można mnożyć.

Być może należy zadać sobie inne pytanie: ilu w Polsce jest takich Marchwińskich? Ilu jest piłkarzy, którzy siedzą na ławce tylko dlatego, że ich możliwości nie zostały prawidłowo ocenione? Patrząc na nowego gracza Lecce łatwo stwierdzić, że o przebiegu jego kariery przesądził szczęśliwy zbieg okoliczności. Równie dobrze mógł utknąć w trzecioligowych rezerwach Lecha. Mało tego, jeszcze dwa lata temu nikogo by to nie zdziwiło.

Pochwała cierpliwości Lecha Poznań

Jeśli chodzi o karierę wychowanka Kolejorza, słowa pochwały należą się także… władzom Lecha. Choć w pewnym momencie wszyscy skreślali 22-latka, na Bułgarskiej wciąż starali się wierzyć w potencjał piłkarza. Trzeba przyznać, że cierpliwość poznaniaków się opłaciła.

– Filip został, bo nadal uznajemy, że nie jest gotowy na wyjazd za granicę. Ma sporo meczów w lidze, ale chyba każdy widzi i możemy to powiedzieć z przekonaniem, że Filip nie jest dziś wiodącym zawodnikiem w naszej lidze. Walczymy o niego i on też walczy o jak największą liczbę minut. Czy nam się to uda? Chcielibyśmy, żeby tak było i liczymy, że „projekt” Filip Marchwiński się uda. Moja wiara i trenera w niego jest bardzo duża. Zrobimy wszystko, aby się powiodło – mówił Tomasz Rząsa w wywiadzie dla “Głosu Wielkopolski” z października 2021.

Zresztą, bardzo podobnie toczyły się losy Michała Skórasia. Piłkarz Club Brugge też kiedyś był na wylocie z Poznania. Grał tzw. „ogony” w ekipie Macieja Skorży, która zdobyła mistrzostwo Polski. W następnym sezonie był już kluczowym zawodnikiem drużyny, która dotarła do ćwierćfinału Ligi Konferencji.

Obaj panowie dostali od Lecha wotum zaufania. To też świadczy o tym, jak w stolicy Wielkopolski traktuje się piłkarzy, którzy przeszli przez kolejne szczeble klubowej akademii aż do pierwszego zespołu. W klubie, który co roku chce walczyć o najwyższe cele takie podejście jest rzadkością.

Takie przykłady pokazują, że każdy rozwija się we własnym tempie. To coś, o czym często zapominamy. Zwracamy uwagę na takich piłkarzy, jak Lamine Yamal, który w wieku 16 lat potrafił być niezwykle ważnym ogniwem mistrza Europy. Patrząc na gwiazdę Barcelony można wywnioskować, że obiecujący nastolatkowie muszą grać w pierwszych składach swoich drużyn, bo inaczej się nie przebiją. Tyle tylko, że tacy, jak Hiszpan trafiają się raz na dziesiątki lat. Paradoks Yamala polega na tym, że właściwie to on jest wyjątkiem, a Marchwiński i jemu podobni są regułą.

Wiadomo, że Marchwiński Yamalem nie jest, i zapewne nigdy nim nie będzie. W pewnym sensie daleko mu też do Skórasia, za którego Lech dostał dwa razy większe pieniądze. Nikt nie zabierze mu jednak tego, że mimo niezwykle trudnych momentów stał się kolejnym „success story” poznańskiego zespołu.

Co czeka Marchwińskiego w Lecce?

W letnim okienku transferowym stało się jasne, że 22-latek zmieni klub. Miał oferty z takich zespołów, jak RSC Anderlecht czy też RC Strasbourg. Wybrał jednak grające w Serie A Lecce. Wydaje się, że jest to świadoma decyzja. Na włoskich boiskach Marchwiński powinien czuć się jak ryba w wodzie. To raj dla piłkarzy tak inteligentnych taktycznie, jak on. Ciężko znaleźć ligę, w której kładzie się na ten element gry większy nacisk. Potwierdza to między innymi Bartosz Salamon, z którym „Marchewa” dzielił szatnię w Lechu.

– Grałem w Serie B i C, byłem i trenowałem w Milanie oraz Sampdorii. Wszędzie jest ogromny, wręcz maniakalny nacisk na taktykę. […] Trenerzy zwracają uwagę, kto jak porusza się po boisku, komunikuje, czy zachowuje odległości, w jakim tempie wyprowadza akcje. Przed meczem wiem, jak mam grać. Zdarzało się, że wychodziłem na boisko zaprogramowany jak robot. Kiedy leciała do mnie piłka, nie zastanawiałem się, co zrobić. Wiedziałem, gdzie i do kogo kopnę – mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” z czerwca 2016.

Bardzo podobnie będzie w nowym zespole Filipa Marchwińskiego. Od marca tego roku trenerem Lecce jest 56-letni Luca Gotti. O tym, jakim szkoleniowcem jest Włoch opowiedział Kanałowi Sportowemu Matteo Bottazzo z portalu “CalcioLecce”.

– Luca Gotti to niezwykle doświadczony trener. Od lat współpracuje z klubami, które stawiają młodych graczy w centrum projektu. Tak było w Udinese, a teraz się dzieje się to ponownie w Lecce. Od jego przybycia zespół się zmienił. To ważny rok, Giallorossi chcą zapewnić sobie trzecie utrzymanie z rzędu. Stałoby się to po raz pierwszy w historii klubu. Filozofia Gottiego opiera się na posiadaniu piłki i agresji – mówi Bottazzo.

Na południu Włoch były gracz Lecha Poznań nie będzie raczej walczyć o trofea. 22-latek może za to się wypromować. Wielkim atutem klubu jest 74-letni Pantaleo Corvino. Dyrektor sportowy Lecce wręcz specjalizuje się w wyławianiu perełek z zagranicznych ekip.

– Lecce od lat jest jednym z najlepszych miejsc do wypromowania się. Właśnie tu swoje pierwsze kroki w karierze stawiał Mirko Vucinić, Waleri Bożinow czy też Cristian Ledesma. Ostatnio przyszła kolej na Mortena Hjulmanda (Duńczyk trafił do Sportingu CP za 19 milionów euro – przyp.red). Mamy nadzieję, że Marchwiński podoła wysokim oczekiwaniom, jakie go otaczają i jak najszybciej zadomowi się we włoskim futbolu. Dla Lecce 3 miliony euro to poważna inwestycja, ale to tylko świadczy o tym, jak bardzo klub wierzy w tego chłopaka – przekonuje włoski dziennikarz.

Niezależnie od tego, jak potoczą się losy Filipa Marchwińskiego, pewne jest jedno: „wieczny talent” wreszcie ruszył w świat. Zamiast meczów z Siarką Tarnobrzeg, Radunią Stężyca i Wisłą Puławy czekają go starcia na San Siro, Stadio Olimpico czy też na Stadio Diego Armando Maradona. Nieźle, jak na chłopaka, którego przyszłość w poważnej piłce stała pod znakiem zapytania.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Goncalo Feio zareagował na porażkę. Trener Legii zwrócił się do kibiców
Niesamowite zwycięstwo Nicei! Zespół Marcina Bułki strzelił osiem goli
Jóźwiak ma problemy! Katastrofalny początek sezonu
Pogoń Szczecin wygrała z Legią Warszawa. Piękny gol Portowców [WIDEO]
Balotelli szuka nowych wyzwań. “Chcę wrócić”
Dawidowicz będzie musiał się tłumaczyć! Włosi są wściekli
Dramatyczna porażka zespołu Marcina Kamińskiego. Osiem goli w 2. Bundeslidze
Koszmarny mecz Pawła Dawidowicza. Polak wyrzucony z boiska
Gwiazda Sportingu na celowniku angielskich klubów. Gigantyczna kwota
Ter Stegen nie wytrzymał. Spadła na niego lawina krytyki