Polska vs Anglia – trudne początki
Gdybyśmy mieli stworzyć ranking największych rywali Polski w piłce nożnej, Anglia zapewne ustępowałaby jedynie Niemcom. Mecze Polaków z naszymi zachodnimi sąsiadami zawsze będą miały szczególne znaczenie ze względu na czynniki geograficzno-historyczne, o których nie trzeba nawet wspominać. Starcia z Anglikami mają jednak podobną wartość – zwłaszcza dla pokolenia, które wychowało się już po „Cudzie na Wembley”. W latach 80-tych i 90-tych reprezentacja Polski mierzyła się z „Synami Albionu” aż jedenaście razy. „Biało-Czerwonym” nie udało się wygrać żadnego z tych spotkań – niezależnie od selekcjonera, składu czy też pomysłu na mecz.

Jeśli chodzi o piłkę klubową, pozytywnych historii jest nieco więcej. Prawdziwym katem angielskich drużyn był Widzew Łódź, który w latach 1977-1983 wyrzucił z europejskich pucharów Manchester City, Manchester United i Liverpool. Nie brakuje jednak dotkliwych porażek. Tuż po triumfie z „Czerwonymi Diabłami” Widzew został wręcz zmiażdżony przez Ipswich Town. Kilka sezonów później Liverpool nie dał żadnych szans Lechowi Poznań. O największym pechu może mówić Górnik Zabrze, który musiał uznać wyższość Manchesteru City w finale Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1969/1970.
W XX w. polskie drużyny grały przeciwko angielskim 30 razy. Ich bilans to sześć zwycięstw, osiem remisów i aż 16 porażek. Daje to średnią 0,87 punktu na mecz.
Wydawałoby się, że w nowym stuleciu będzie jeszcze gorzej. Jeszcze 10 czy 15 lat temu nikt nie potrafił nawet zbliżyć się do sukcesów Widzewa Łódź i Górnika Zabrze. Polskie drużyny regularnie przegrywały z ekipami pokroju Stjarnan, Levadii Tallinn i Żalgirisu Wilno. Mimo tych wpadek zespoły znad Wisły potrafiły zaskoczyć zespoły z Anglii. W XXI w. średnia punktowa wzrosła do 1,15. To zdecydowanie najlepszy wynik, jeśli chodzi o starcia z zespołami z czołowych lig.
- Anglia – 1,15 pkt/mecz (4 zwycięstwa, 3 remisy, 6 porażek)
- Niemcy – 0,9 pkt/mecz (2 zwycięstwa, 3 remisy, 5 porażek)
- Włochy – 0,72 pkt/mecz (4 zwycięstwa, 4 remisy, 4 porażek)
- Hiszpania – 0,6 pkt/mecz (3 zwycięstwa, 3 remisy, 14 porażek)
- Francja – 0,22 pkt/mecz (2 remisy, 7 porażek)
Wszystko zaczęło się od przerwania niechlubnej serii, która trwała 20 lat.
Klęska Manchesteru City w Grodzisku Wielkopolskim
Po meczu z Anglią na Wembley w 1996 r. na dobre rozpoczęła się „Citkomania”. Marek Citko mógł przekonać się na własnej skórze, ile waży gol strzelony „Synom Albionu”. Siedem lat później przed całą Polską pokazał się Sebastian Mila. Pomocnik był wschodzącą gwiazdą Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, która w sezonie 2023/24 wracała do pucharów po dwóch latach przerwy. W swoim debiucie klub, którego właścicielem był Zbigniew Drzymała, przegrał z bułgarskim Spartakiem Warna w pierwszej rundzie Pucharu Intertoto.

Tym razem nie było mowy o wpadce. Zespół prowadzony przez Dusana Radolsky’ego pokonał litewski Atlantas Kłajpeda w rundzie kwalifikacyjnej Pucharu UEFA. Następnie Dyskobolia sprawiła olbrzymią sensację. Zawodnicy z Wielkopolski wyeliminowali Herthę Berlin po samobójczym trafieniu Josipa Simunicia. W kolejnej rundzie na ówczesnych wicemistrzów Polski czekał Manchester City. Był to specyficzny moment w historii Obywateli. Choć latem 2003 zespół z Manchesteru przygotowywał się do drugiego sezonu po powrocie do Premier League, trener Kevin Keegan mógł skorzystać m.in. ze Steve’a McManamana, Shauna Wrighta-Philippsa i Nicolasa Anelki, który trafił do siatki już w 6. minucie meczu z Dyskobolią.

Wydawało się, że podopieczni Radolsky’ego podzielą los wielu innych polskich drużyn. Wszystko zmieniło się w 65. minucie. Sebastian Mila oddał strzał, o którym mówi się do dziś. Po uderzeniu z rzutu wolnego David Seaman nie miał właściwie nic do powiedzenia. Sam Mila twierdzi, że był to najważniejszy gol w jego karierze. Przyznał też, że strzelcem miał być… Tomasz Wieszczycki.
– Pamiętam doskonale, że ćwiczyliśmy z Tomkiem rzuty wolne z obu stron, motywując się naszą rywalizacją. Hierarchia była jasna i nie śmiałbym nawet powiedzieć wtedy do niego, by oddał mi piłkę. Sam zadecydował, że to ja powinienem kopnąć piłkę w tamtym momencie. Nigdy nie zapomnę zdania, które do mnie powiedział. Gdy Seaman ustawiał mur i mieliśmy chwilę na naradę, Tomek stwierdził: Ty uderzysz ten rzut wolny. Gdybym teraz strzelił gola, nic w moim życiu by się już nie zmieniło. Jeśli Ty to zrobisz, odmienisz swoje – wspominał w rozmowie z „TVP Sport”.
W rewanżu Obywatele wywieźli bezbramkowy remis z 15-tysięcznego Grodziska Wielkopolskiego. Dzięki bramce Mili na City of Manchester Stadium Dyskobolia wyrzuciła ekipę Keegana z pucharów. O karierze asystenta Michała Probierza wciąż mówi się w kontekście niewykorzystanego potencjału. To samo powiedzieć można o Dyskobolii, która pożegnała się z Europą po dwumeczu z Girondins Bordeaux. Nie zmienia to jednak faktu, że podopieczni Radolskiego dokonali niemożliwego. Byli pierwszą drużyną od czasów “Wielkiego Widzewa”, która pokonała angielski zespół w pucharowym dwumeczu.
Mateusz Możdżeń, czyli opowieść o jednym golu
Po kolejnych siedmiu latach miała miejsce historia, w której można dostrzec kilka wspólnych mianowników. W roli głównej znów wystąpił Manchester City. Tym razem zespół Roberto Manciniego przyjechał do Poznania na mecz z Lechem w fazie grupowej Ligi Europy. Dwa lata wcześniej klub został przejęty przez Abu Dhabi United Group. Rozpoczęła się ofensywa transferowa, jakiej futbol jeszcze nie widział. W pierwszym okienku szejkowie wydali aż 100 milionów euro. Do meczów z Kolejorzem na przełomie października i listopada 2010 wyłożyli kolejne 348 milionów na nowych piłkarzy. Do Manchesteru trafił m.in. Vincent Kompany, Yaya Toure, David Silva i Emmanuel Adebayor.

Plejada gwiazd mogła czuć się pewnie przed meczem na Bułgarskiej. W Manchesterze podopieczni Manciniego wygrali 3:1. W 31. minucie wynik rewanżowego starcia otworzył Dimitrije Injac. Odpowiedział mu Adebayor, dla którego był to czwarty gol strzelony Lechowi. Gdy już wydawało się, że debiutancki mecz Jose Mari Bakero na ławce trenerskiej Kolejorza zakończy się remisem, szczęście uśmiechnęło się do Manuela Arboledy. Kolumbijczyk zdobył dość kuriozalną bramkę. To jednak nic w porównaniu z tym, co zrobił Mateusz Możdżeń w doliczonym czasie gry.

O historii Możdżenia opowiedziano już niemal wszystko. Po „strzale życia” pomocnik odszedł z Lecha i rozpoczął tułaczkę po kolejnych klubach, które liczyły na błysk geniuszu. Łatka „potrafi uderzyć” przylgnęła do wielu zawodników, ale chyba do nikogo w takim stopniu. Tym samym wychowanek Ursusa Warszawa został kolejnym bohaterem, który ostatecznie nie zrobił kariery. Po latach nazwał swoje cudowne uderzenie z dystansu “przekleństwem”.
– Ten gol ma dwie strony medalu. To przekleństwo i jednocześnie bardzo fajna rzecz, jaka mi się przytrafiła. Miałem całą karierę przed sobą. Jest przekleństwem też dlatego, bo każdy tylko z tym mnie kojarzy. Poprzez jeden strzał wymagania zwiększyły się wielokrotnie — a wymagania te były po prostu wykreowane przez dziennikarzy – powiedział w rozmowie z “TVP Sport”.
Ostatecznie zamiast młodego piłkarza Lecha w świat poszedł taniec wykonywany przez kibiców Kolejorza. Ich zachowanie spodobało się sympatykom Obywateli, którzy sprawili, że stanie tyłem do bramki podczas meczów od tamtej pory nazywa się “The Poznan”.
Biton dał Wiśle Kraków ważną wygraną
Mówiąc o meczach polsko-angielskich trzeba wspomnieć też o Wiśle Kraków. „Biała Gwiazda” miała pecha, jeśli chodzi o rywali z Wysp Brytyjskich. Zawodnicy z ul. Reymonta przegrali z Blackburn Rovers w fazie grupowej Pucharu UEFA w sezonie 2006/07, a sezon później zostali wyeliminowani z rozgrywek przez Tottenham. Udało im się odkupić winy w październiku 2011. Do stolicy Małopolski przyjechało Fulham.
Dla Wiślaków było to bardzo ważne spotkanie. Starcia z Odense i Twente w pierwszych dwóch kolejkach fazy grupowej Ligi Europy zakończyły się bolesnymi porażkami ekipy Roberta Maaskanta. W meczu z londyńczykami w grę wchodziło jedynie zwycięstwo. Wiśle pomogło to, że w 30. minucie czerwoną kartkę obejrzał Moussa Dembele. Po godzinie gry na listę strzelców wpisał się zaś Dudu Biton. Gospodarze dzielnie bronili się do samego końca meczu. Tacy piłkarze jak Damien Duff, Andy Johnson i znany z Legii Warszawa Orlando Sa nie odrobili strat.

Kilka tygodni później Wisła świętowała awans do 1/16 finału rozgrywek. Piłkarzom z Krakowa pomogło Odense, które zdobyło bramkę w ostatnich sekundach meczu z Fulham. Bez gola Izraelczyka o sukcesie nie byłoby jednak mowy.
Z czasem stało się jasne, jak istotny był sezon 2011/12. Jak się okazało, po przegranym dwumeczu z belgijskim Standardem Liege „Biała Gwiazda” zniknęła z europejskich pucharów na długie lata. Jeden z największych polskich klubów wrócił do Europy dopiero latem zeszłego roku.
Magia Łazienkowskiej
Kolejna potyczka polsko-angielska odbyła się aż 10 lat później. We wrześniu 2021 na Łazienkowską przyjechało Leicester City. Warszawa czekała na takie wydarzenie od legendarnego sezonu 1995/96. „Lisy” nie były wprawdzie tym samym zespołem, który wygrał Premier League w 2016, lecz legioniści i tak mieli przed sobą poważne wyzwanie.
Kibice i eksperci zwracali uwagę na to, że Legia nie jest gotowa na rywala z czołowej ligi. Przed meczem fazy grupowej Ligi Europy stołeczny klub przegrał ligowe starcia z Rakowem Częstochowa, Śląskiem Wrocław i Wisłą Kraków. Okazało się jednak, że ekipa Czesława Michniewicza dała radę Leicester City. Cezary Miszta dobrze wywiązał się z roli zastępcy Artura Boruca. W środku pola 90 minut zagrał Igor Charatin. Bramkę dającą Legii zwycięstwo zdobył Mahir Emreli, a więc kolejny piłkarz, który mógł wycisnąć więcej ze swojej kariery.

Po meczu szalejących kibiców 15-krotnego mistrza Polski docenił Kasper Schmeichel.
– To było coś fantastycznego. Fani byli niesamowici. Pamiętamy czasy sprzed pandemii i nadal bardzo brakuje nam kibiców. Czekamy na takie wieczory w Lidze Europy. Cieszymy się, że wróciły – mówił Duńczyk cytowany przez “Przegląd Sportowy Onet”.
Nieoczekiwane zwycięstwo Legii stało się jednym z niewielu pozytywnych wspomnień, jakie klub wiąże z sezonem 2021/2022. Przed przerwą zimową nie można było wykluczyć, że zasłużona ekipa spadnie z Ekstraklasy.
Mimo ogromnych problemów legioniści szybko zdołali się podnieść. Po walce o ligowy byt powrót do Europy zajął im dwa lata. Co więcej, po dramatycznych bojach w kwalifikacjach Legii udało się awansować do Ligi Konferencji. Tam na ekipę Kosty Runjaicia czekał AZ Alkmaar, Zrinjski Mostar i Aston Villa.
Pierwsze spotkanie z ekipą z Birmingham było przełomowym momentem w karierze Ernesta Muciego. Albańczyk strzelił dwa gole i pomógł swoim kolegom pokonać podopiecznych Unaia Emerego 3:2 po szalonym meczu. Kibice z Łazienkowskiej znów okazali się 12. zawodnikiem Legii. Zwycięstwo w meczu z Aston Villą mogło robić wrażenie – zwłaszcza, że „The Villains” zakończyli sezon 2023/24 na czwartym miejscu w tabeli Premier League.
Legioniści nie mieli za to szczęścia na wyjazdach. W Anglii musieli uznać wyższość zarówno Aston Villi, jak i Leicester City. Warto jednak wspomnieć o tym, że od 2010 roku każdy dwumecz polsko-angielski kończy się przynajmniej jednym zwycięstwem “kopciuszków”. Co więcej, Legia zacznie rywalizację z Chelsea w ćwierćfinale Ligi Konferencji od meczu w Warszawie. Podopieczni Goncalo Feio z pewnością napiszą nową historię. Choć „The Blues” grają w europejskich pucharach od 1958, jeszcze nigdy nie mierzyli się z drużyną z Ekstraklasy. Czas pokaże, o kim tym razem mówić będzie cała Polska.