Choć Mariusz Pudzianowski ma już 48 lat, a Mamed Chalidow lada moment skończy 45., to wciąż są największymi medialnymi gwiazdami KSW. Temat zmiany pokoleniowej w polskiej federacji trwa już niemal od dekady. Zapytałem o to Martina Lewandowskiego, współwłaściciela KSW, już w 2017 roku, ale wtedy nie wyglądał na zbytnio zmartwionego.
– W każdej firmie nachodzi taki moment, że trzeba dokonać wymiany pokoleniowej. Zakładając, że Mamed nadal będzie walczyć, a Pudzian wciąż się bije – to i tak nie nastąpi to super szybko. Mówimy tu o perspektywie 2-3 lat. Pojawiają się nowi bohaterowie, którzy zdobywają serca fanów, np. Artur Sowiński, Tomasz Narkun, Mateusz Gamrot czy Borys Mańkowski, ale też obserwuję rosnące zainteresowanie zagranicznymi zawodnikami – mówił Martin osiem lat temu na łamach Sport.pl.
Problemy w tym, że mamy już 2025 rok, a zagrożenie bezkrólewia po abdykacji Mameda i “Pudziana” wciąż jest realne. Co prawda światełkiem w tunelu na przełamanie impasu jest właśnie Arkadiusz Wrzosek, ale do niego jeszcze wrócimy.
KSW kreowało ich na gwiazdy, ale przepadły
W 2017 roku KSW zorganizowało pierwszą galę na Stadionie Narodowym, gdzie oprócz Mameda i Pudzianowskiego, a także freaków (Popek czy Robert Burneika), bili się ci, którzy mieli w przyszłości stanowić o sile polskiej federacji. Ale dziś żadnego z nich nie ma już w KSW. No to po kolei.
Borys Mańkowski? Przegrał wtedy walkę wieczoru z Mamedem po wyrównanym boju. Później jednak jego kariera mocno wyhamowała. Ostatni raz “Tasmański diabeł” wygrał pięć lat temu, a obecnie ma serię trzech porażek z rzędu. Patrząc z szerszej perspektywy: 35-letni Mańkowski przegrał aż sześć z ostatnich dziewięciu pojedynków i dziś nawet nie wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze wróci do klatki. Mańkowski wciąż byłby groźny dla wielu zawodników i mógłby być świetnym weryfikatorem dla młodych talentów, czy mają papiery na wielkie MMA, ale umówmy się: Borys już nie zostanie koniem pociągowym KSW.
Mateusz Gamrot? W KSW dobił do ściany, gdy zdobył dwa pasy: kategorii lekkiej oraz piórkowej. Martin Lewandowski i jego wspólnik Maciej Kawulski chcieli go zatrzymać za wszelką cenę, ale “Gamer” zaryzykował i spróbował swoich sił w UFC, choć początkowo Amerykanie mieli dla niego znacznie niższe pieniądze. Swojego wyboru raczej nie żałuje, bo wciąż może realnie marzyć, że w przyszłości stoczy walkę o pas wagi lekkiej. Gamrot ma pecha, że trafił do kategorii naszpikowanej gwiazdami.
Tomasz Narkun? To najsmutniejszy przypadek na tej liście. Narkun miał naprawdę sprzyjające okoliczności, by zaistnieć w świadomości niedzielnego kibica sportu. Nie dość, że dwukrotnie pokonał Mameda Chalidowa, to na dodatek przez wiele lat był niepokonany jako mistrz kategorii półciężkiej. No i co również istotne: Narkun jest wyrazistą postacią, choć nie wszystkim przypadł do gustu. Gdy Narkun dotarł na szczyt KSW, to wciąż chciał więcej i więcej, więc uznał, że zrobi skok do wagi ciężkiej. Jednak bicie się w królewskiej dywizji dosłownie wybił mu z głowy Phil De Fries. Później przyszły porażki z Ibragimem Czużygajewem czy Henrique Da Silvą, przez które się rozstał z KSW. Dziś Narkun liczy, że telefon z UFC zadzwoni. Ale nie zadzwoni. Dla niego uratowaniem kariery byłby powrót do KSW, albo… wejście w świat freakowy, gdzie przynajmniej ktoś mógłby postarać się sprostać jego przesadzonym oczekiwaniom finansowym.
Artur Sowiński? “Kornika” wymienił Lewandowski w tamtym wywiadzie, ale później Sowiński przegrywał, gdy mierzył się z czołówką. Pokonali go m.in. Marcin Wrzosek, Kleber Koike Erbst, Salahdine Parnass Norman Parke, Borys Mańkowski czy Sebastian Rajewski. I dziś 38-letniego “Kornika” już nie ma w KSW.
Olimpijczycy swoje zrobili, ale końmi pociągowymi KSW nie zostali
Władze KSW miały też nadzieje, że nowymi gwiazdami KSW zostaną Damian Janikowski czy Szymon Kołecki. Ale ani medalista olimpijski w zapasach, ani mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów nie stali się końmi pociągowymi KSW. Janikowskiemu i tak należy się wielki szacunek za transformację z zapaśnika w zawodnika MMA, ale dziś już wiemy, że mistrzem raczej nie zostanie, bo przegrywał starcia ze ścisłą czołówką. Natomiast Kołecki zbyt późno zaczął karierę zawodnika, a ma ogromne oczekiwania finansowe, które przykrywają jego ambicje sportowe. Dziś Kołecki nie jest już nawet na radarze KSW. Bo co z tego, że mógłby namieszać w TOP 10 kategorii półciężkiej, skoro ma już 43 lata, a inwestycja w niego się nie zwróci?
Z kolei zagraniczni mistrzowie KSW nigdy nie będą dla polskich fanów takimi gwiazdami, jak zawodnicy z nad Wisły. Wyjątkiem miał zostać Roberto Soldić, jednak Chorwat wybrał wielkie pieniądze z ONE Championship, co do dziś odbija mu się czkawką, bo azjatycka federacja wpadła w tarapaty finansowe i rzadko organizuje gale MMA.
A Salahdine Parnasse jest jednym z czołowych zawodników wagi lekkiej na świecie, jednak – co pokazują niezbyt duże oglądalności gal KSW we Francji – nigdy nie będzie prawdziwym magnesem na polskich fanów. Poza tym, jeśli Parnasse pokona Mariana Ziółkowskiego w czerwcu, to niewykluczone, że postara się odejść w przyszłości do UFC.
W KSW bił się niedawno Dricus Du Plessis, obecny mistrz UFC. Ale po jego przegranej z Soldiciem w KSW, Lewandowski i Kawulski nie płakali przesadnie po jego stracie. Ich można jednak usprawiedliwić, bo nawet fachowcom od MMA trudno wytłumaczyć niebywały progres zawodnika z RPA.
Polska młodzież ucieka do UFC
W ostatnich latach KSW wykreowało trzech piekielnie zdolnych Polaków, ale tylko jeden z nich pozostał w KSW. Robert Ruchała i Jakub Wikłacz, których reprezentuje Joanna Jędrzejczyk, liczą na angaż w UFC, więc nie przedłużyli kontraktów z KSW. W polskiej federacji wciąż się bije Adrian Bartosiński, który na pewno jest piekielnie groźnym zawodnikiem, ale ostatnio przegrał z Mamedem, a już w sobotę jego notowania może pogorszyć jeszcze Andrzej Grzebyk, który marzy o tym, by mu się zrewanżować.
Poza tym “Bartos”, choć stara się być aktywny w mediach społecznościowych i rozumie dzisiejszy marketing, to nie sprawia wrażenia zawodnika, który będzie głó∑nym medialnym koniem pociągowym KSW. Nim może zostać tylko Arkadiusz Wrzosek.
Arkadiusz Wrzosek to idealny kandydat na wielką gwiazdę KSW
Dziś, oprócz Paransse’a, najlepszym zawodnikiem w KSW jest Phil De Fries. Brytyjczyk ma na koncie 12 zwycięstw z rzędu w KSW, pokonując m.in. Michała Andryszaka, Szymona Bajora, Augusto Sakaia, Darko Stosicia czy dwukrotnie Narkuna. Ale choć De Fries miażdży rywali w oktagonie i ze względu na swoją pozytywną osobowość ma sympatie fanów, to nigdy nie będzie wzbudzał gigantycznego zainteresowania u Polaków. Nie chodzi tylko o jego brytyjski paszport, ale także o jego mało efektowny styl walk.
Władze KSW pewnie po cichu liczą, że w lipcu pokona go Arkadiusz Wrzosek. Gdy De Fries, weteran UFC, został mistrzem polskiej federacji, to Wrzosek jeszcze nawet nie wiedział, że kiedyś zostanie zawodnikiem MMA. Arek, który zamienił kick-boxing na MMA zaledwie trzy lata temu, ma już dziś na koncie sześć walk i sześć wygranych.
Kibice i eksperci zastanawiają się, czy nie za wcześnie Polak otrzymał mistrzowską szansę. Że może przydałaby mu się jeszcze jednak walka na przetarcie przed De Friesem. Ale KSW wie, że musi kuć żelazo, póki gorące. Żaden inny rywal De Friesa, szczególnie zagraniczny, nie wzbudziłby w Polsce większego zainteresowania. A nie dość, że Wrzosek, za którym stoi armia kibiców Legii, ma gorące nazwisko, to przede wszystkim ma widowiskowy styl i może zakończyć kilkuletnie panowanie De Friesa.
94 – zaledwie tyle sekund potrzebował Wrzosek spędzić w klatce, by znokautować trzech ostatnich rywali. W 55 sekund ubił Ivana Vitasoicia, w 14 sekund znokautował Szpilkę, a Matheusa Scheffela, który był trzeci w rankingu wagi ciężkiej KSW, rozbił w 25 sekund. Oczywiście, Wrzosek pewnie nie ma większych szans w parterze z Brytyjczykiem, ale przecież każda walka zaczyna się w stójce. A stójka to królestwo Wrzoska, a zarazem słaby punkt De Friesa.
Sufit Wrzoska? UFC!
Jeśli Wrzosek wygra, to na długie lata może zostać koniem pociągowym KSW, bo ma dopiero 33 lata. Jak na wagę ciężką jest wciąż perspektywicznym zawodnikiem. Oczywiście, jeśli Arek zdobędzie pas, a później go kilka razy obroni, to może zgłosić się po niego UFC. Jednak w amerykańskiej federacji, przynajmniej początkowo, nie będzie mógł liczyć na tak wysokie stawki jak u Lewandowskiego i Kawulskiego. KSW będzie mogło też np. zrobić ukłon w stronę Arka i zorganizować mu walkę na stadionie ukochanej Legii.
Wrzosek nie zastąpi jeden do jednego Mameda lub Pudzianowskiego, bo tego już nikt nie zrobi. Zbyt bardzo zmienił się świat. Walkę Pudzianowskiego z Marcinem Najmanem w 2009 roku oglądało w otwartym Polsacie ponad sześć milionów osób, a dziś KSW się cieszy, gdy sprzeda ponad 100 tysięcy subskrypcji PPV. Wydaje się, że Wrzosek ma papiery, by zostać drugim Alexem Pereirą, który przekształcił się z kickboxera w mistrza MMA.
Tyle teorii. Teraz piłka po stronie Wrzoska. A pokonanie De Friesa, choć możliwe, na pewno nie będzie jednak łatwym zadaniem. Tyle tylko, że Wrzosek rośnie z walki na walkę, a wręcz z sekundy na sekundę.