NIESPODZIEWANY SUKCES
Sukces Słowaków w postaci zameldowania się w Champions League był dla nich tyle piękny, co nieoczekiwany. Jan Mucha – w przeszłości bramkarz między innymi Legii, a obecnie trener bramkarzy Slovana – w „Kanale Sportowym” niejednokrotnie przyznawał, że klub celował w zameldowanie się w Lidze Europy. W eliminacjach zaszedł jednak na sam szczyt wyrzucając za burtę kolejno macedońską Strugę, słoweńskie Celje, cypryjski APOEL i duński Midtyjlland.
W nagrodę bratysławianie zameldowali się w gronie najlepszych w Europie. Po losowaniu stało się jasne, że zorganizują kilka meczów, o jakich nawet nie marzyli – Słowaków na wyjeździe dostały takie ekipy jak Manchester City, Dinamo Zagrzeb, AC Milan i VfB Stuttgart.
Wchodząc w zakładkę biletową na oficjalnej stronie internetowej klubu ze Słowacji wita nas wielki napis, że wszystkie bilety na mecze Ligi Mistrzów zostały wyprzedane. Nie ma co się dziwić – słowacki odpowiednik Stadionu Narodowego, który jest jednocześnie domem Slovana, a więc obiekt Tehelne pole (nazwa od dzielnicy Bratysławy), może pomieścić „tylko” 22 500 widzów. Tylko, bowiem zainteresowanie obejrzeniem na żywo na słowackiej ziemi takich marek jak City czy Milan było dużo wyższe.
KUPA KASY
Warto tutaj wtrącić słówko o zarobkach za występy w elicie. Za samo zameldowanie się w fazie ligowej Slovan otrzymał 18,62 mln euro. I choć do tej pory przegrał wszystkie pięć meczów i nie zarobił niczego za pozytywny wynik (2,1 mln euro za zwycięstwo, 0,7 mln euro za remis) to już zgarnął pieniądze nieporównywalnie wyższe niż choćby w Lidze Konferencji, w której za awans płacono 3,17 mln euro, zwycięstwo zostało wycenione na 400 tys. euro, a remis na 133 tys. euro.
Nawet więc komplet zwycięstw w Lidze Konferencji – jak aktualnie w przypadku Legii Warszawa – finansowo nie nawiąże do samego zameldowania się w Champions League i zbierania tam piłkarskich batów. A trzeba jeszcze dodać, że na koniec fazy ligowej ostatnia drużyna w tabeli – którą może być Slovan – zgarnie dodatkowe 275 tys. euro. Kwota ta może zostać odpowiednio podwyższona jeśli jednak Słowacy wdrapią się na jakąkolwiek wyższą pozycję.
Nie mówiąc już o przyciągnięciu ludzi na stadion, z czym w Bratysławie nie miano problemu nawet przez minutę. Karnet na cztery domowe mecze w Lidze Mistrzów w najtańszym wariancie cenowym z kartą kibica kosztował 192 euro, co daje 48 euro za mecz. Pierwsza kategoria – ale nie VIP – kosztowała w pakiecie nawet 700 euro.
Slovan obłowił się więc finansowo samym awansem do Ligi Mistrzów. W przypadku klubu z Bratysławy, występami w elicie można się było już tylko rozkoszować – Słowacy mieli świadomość, że znaleźli się w gronie, do którego sportowo dopiero aspirują i zderzenie się z tym poziomem piłkarskim może być bolesne.
Widać to po wynikach – na start cięgi 1:5 od Celticu w Glasgow, potem 0:4 u siebie z Manchesterem City, wyjazdowe 0:2 z Gironą i 1:4 w Bratysławie z Dinamem Zagrzeb. Pod względem sportowym najlepszy występ Slovana nadszedł właśnie w starciu z Milanem, z którym po walce przegrali 2:3.
LIGA MISTRZÓW PO SŁOWACKU
Jeszcze na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem w powietrzu nie było czuć zapachu niesamowitego wydarzenia. Kibice spokojnie zajmowali swoje sektory, zapewne świadomi tego, że – biorąc pod uwagę poprzednie mecze – na pozytywny wynik za bardzo nie ma co liczyć. Ciekawiej zaczęło się robić już bezpośrednio na kwadrans przed meczem.
Klub z Bratysławy przygotował specjalną oprawę polegającą na grze świateł. Na murawie wyświetlane były nazwiska poszczególnych piłkarzy, którzy pojawią się w wyjściowej jedenastce Slovana. Na „gnieździe” sektora ultrasów Slovana pojawiły się natomiast dwie skrzypaczki, które swoim występem uświetniły przedmeczowe tradycje tamtejszej społeczności.
Dużym zaskoczeniem był hymn bratysławskiej ekipy. Odegrany z pompą i nie wpisujący się w wiele klubowych piosenek – podniosły, przypominający pieśń rycerską sprzed kilkuset lat. Słowa wyświetlały się na telebimie, a kibice zaangażowali się w śpiew. Potem odegrano hymn Ligi Mistrzów i rozpoczął się mecz.
Oprawa z hasłem „Liga gangsterska” raczej nie budziła spektakularnych wrażeń dla osób, które na co dzień mają do czynienia z dziełami polskich ultrasów. Jeśli natomiast jesteśmy już przy scenie kibicowskiej z Polski, to dało się ją zauważyć w Bratysławie. Wszystko za sprawą zgody fanów Slovana z Wisłą Kraków. Sympatycy „Białej Gwiazdy” wyeksponowali swoje flagi, dało się też zauważyć osoby w czapkach mających oba klubowe herby.
Jak często bywa w tego typu przypadkach, miejscowi nauczyli się kilku słów w języku przyjezdnej ekipy z zagranicy. Słowacy po włosku kazali fanom Milanu… wracać do domu, mówiąc eufemistycznie. Do stolicy Słowacji tego dnia przyjechało nieco ponad tysiąc osób spod znaku Rossonerich, w tym także przedstawiciele polskiego fanklubu, którzy podróżowali pociągiem. W centrum miasta sporo fanów mediolańskiej drużyny stołowało się w knajpach i restauracjach w pełnym klubowym wyposażeniu, a w pobliżu Pałacu Prezydenckiego w Bratysławie podstawiono specjalne autobusy, które pozwoliły przyjezdnym dostać się na stadion.
Sam obiekt Tehelne pole z zewnątrz nie robi spektakularnego wrażenia. Jest raczej wtopiony pomiędzy spore bloki mieszkalne. Przed meczem stadion podświetlony został jednak na niebiesko, co zdecydowanie wyróżniało go spośród okolicznej zabudowy. W środku sprawia wrażenie dość kameralnego i zajmując miejsca w pobliżu murawy niespecjalnie da się odczuć, że przebywa się w jednym miejscu z aż ponad 20 tysiącami osób.
Zagłębiając się w organizację meczu, warto wspomnieć także o strefie gastronomicznej. Punkty sprzedaży jedzenia i picia były rozlokowane na całej długości stadionu – jedno takie miejsce przypadało na kilka sektorów. Piwa można się było napić za 3 euro, kilkadziesiąt centów mniej kosztowały słodkie napoje typu Pepsi czy woda. Najtańsza była herbata – 1,50 euro za kubeczek.
Jedzenie? Słowacy proponowali kiełbaskę z chlebem za 5 euro i burgera w tej samej cenie, czyli kawałek mięsa włożony w bułkę kajzerkę. Przekąski typu wafelki, chipsy czy krakersy kosztowały w przedziale 1-3 euro.
Sam mecz najbardziej emocjonujący zrobił w samej końcówce, kiedy w 88. minucie Nino Marcelli pięknym strzałem z dystansu zmniejszył straty Slovana do jednej bramki. Tuż po wznowieniu gry zagotował się jednak Marko Tolić – za krytykowanie sędziego wyleciał z boiska z dwiema żółtymi kartkami i w doliczonym czasie gry Milan spokojnie dowiózł zwycięstwo do końca.
Po końcowym gwizdku kibice bratysławskiej drużyny podziękowali jej za walkę – zespół i fani bawili się tak, jakby osiągnęli korzystny wynik. Nie może to dziwić. Skazywany na kolejną wysoką porażkę Slovan postawił się faworyzowanemu rywalowi i przegrał z nim nieznacznie.
LOKALNY BOHATER
Swoim fanom podziękowali także piłkarze Milanu, a gdy niemal wszyscy opuścili już murawę, pozostał na niej jeden zawodnik – Juraj Kucka. Dla 37-latka był to mecz niezwykły, bo właśnie występy w barwach Rossonerich w latach 2015-2017 przyniosły mu największą rozpoznawalność. Przez całą karierę cechował go mocny charakter i poświęcenie dla zespołu. To się nie zmieniło także teraz – na koniec kariery wrócił na Słowację, jest kapitanem Slovana, a jego nazwisko kibice wykrzykują z trybun regularnie.
Sam zawodnik doskonale czuje się w roli lokalnego bohatera. Zrobił solową rundkę wokół wszystkich sektorów pozując do zdjęć, rozdając autografy i całkowicie skracając dystans z fanami. Ukłonił się także pod sektorem gości, który również pamiętał jego zaangażowanie w barwach Milanu i nie omieszkał nagrodzić się swojego byłego zawodnika brawami.
Półtorej godziny po meczu weszliśmy do jednej z restauracji położonych niedaleko stadionu. Szybko zorientowaliśmy się, że jest szczelnie wypełniona przez kibiców Slovana i szczęścia w postaci kolacji trzeba szukać gdzie indziej. Przy samochodzie okazało się, że na kolejnej pozycji zaparkował… właśnie Kucka.
Niedługo po meczu, będąc w krótkich spodenkach i z opatrunkiem na kolanie, które w ostatnich tygodniach miał kontuzjowane, postanowił przyjechać do lokalu i wpaść w sam środek skupiska fanów rozochoconych dobrych widowiskiem piłkarskim i wypitym piwem. I nam nie odmówił zdjęcia i krótkiej rozmowy.
Może się wydawać, że dystans na linii Kucka – kibice nie istnieje. Pomocnik sprawia wrażenie, że jest jednym z fanów, tylko akurat przyszło mu występować też na boisku. A mówimy przecież o 112-krotnym reprezentancie Słowacji, która na poprzednim Euro była o włos od wyrzucenia z turnieju Anglików. Mimo zaawansowanego piłkarsko wieku nie powiedział „pas” i kontynuuje grę w kadrze – powalczy z nią o awans na mistrzostwa świata 2026, w trakcie których będzie miał 39 lat.
PORAŻKI, KTÓRE NIE BOLĄ
Patrząc na tabelę fazy ligowej Ligi Mistrzów i widząc w niej Slovana Bratysława można pomyśleć, że to obraz klęski – komplet pięciu porażek, przedostatnie, 35. miejsce, tragiczny bilans bramek 4:18. Ale prawda jest inna. Słowacy mają świadomość, że sportowo są półkę niżej od zdecydowanej większości ekip zakwalifikowanych do Champions League, ale cieszą się samą obecnością w elicie. I tym, że ich konto bankowe pęcznieje dużo bardziej niż nawet w przypadku wygrywania wszystkich meczów w Lidze Europy czy Lidze Konferencji.
Boiskową walkę słowackiego zespołu doceniają także media. W dzienniku „Sport” czytamy na okładce dzień po meczu z Milanem: „Najlepsi vykon”.
Nie trzeba tłumaczyć.