BEZUSTANNE POSZUKIWANIA
Ribery w klubie z Allianz-Arena wylądował w 2007 roku, przenosząc się tam z Olympique Marsylia. Przed ponad dekadę występów w barwach bawarskiego hegemona zdołał uzbierać aż 425 występów, w których strzelił 124 gole i dołożył do tego 182 asysty. Robben z kolei przeprowadził się na południe Niemiec dwa lata później i choć często nękały go kontuzje, to zagrał w 309 spotkaniach. W tym czasie zdążył zdobyć aż 144 bramki, z kolei 101 razy z jego precyzyjnych podań korzystali koledzy. Legendarny duet stał się więc symbolem pewnej epoki 33-krotnego mistrza Niemiec, dając mu wiele trofeów i radości. „Robbery” zeszli jednak ze sceny przed pięcioma laty, gdy obie strony uznały, że na skrzydłach czas na wymianę pokoleniową i świeżość.
W ciągu tych kilku sezonów działacze Bayernu próbowali wielu rozwiązań, które docelowo miały utrzymać dawaną przez Holendra i Francuza jakość na bokach. Przez zespół przewinęło się kilku skrzydłowych o szerokim wachlarzu umiejętności: szybkich, technicznych, dobrze dryblujących, skutecznych. Żaden z nich nie był jednak w stanie zagwarantować odpowiedniego poziomu na dłuższym dystansie. Niektórzy wyróżniali się wahaniami formy, innych trapiły kontuzje, pojawili się też tacy, którzy nie pasowali do wymagań klubu charakterologicznie. Teraz znów Bayern jest w punkcie wyjścia – choć w kadrze ma mogących grać na flankach zawodników z ogromnym potencjałem, żaden z nich nie zdołał na razie nawiązać ani do klasy Ribery’ego, ani do klasy Robbena. Coraz więcej wskazuje więc na to, że w lecie działacze znów ruszą więc na łowy transferowe.
OBRAŻONY NASTĘPCA ROBBENA
Jednym z piłkarzy z najdłuższym stażem w Bayernie jest Kingsley Coman, który do klubu trafił w 2015 roku z Juventusu. Francuz w barwach monachijczyków zagrał już w 312 meczach, choć właściwie trzeba by się zastanowić, czy to „już” 312 spotkań, czy „tylko” 312 spotkań. Wprawdzie wychowanek PSG odcisnął swoje spore piętno na wynikach osiąganych przez zespół, przede wszystkim zdobywając bramkę na wagę wygranej w finale Ligi Mistrzów w 2020 roku, lecz przede wszystkim kojarzony jest z notorycznymi problemami zdrowotnymi. 28-latek co rusz wypada z gry, w trakcie całej przygody z klubem nie udało mu się ani razu w sezonie ligowym przekroczyć 1800 minut spędzonych na boisku (na 3060 możliwych). Męczyły go przez te wszystkie lata i urazy eliminujące go z gry na kilka spotkań, i takie które wybijały go z rytmu znacznie dłużej. Dlatego też nie da się oprzeć na nim budowy drużyny i trudno uznać go za kluczowego zawodnika w zespole.
Permanentnie z tego typu problemami zmaga się również Serge Gnabry, który do zespołu dołączył dwa lata po Comanie. On może nie pojawia się w gabinecie lekarskim równie często, natomiast choćby ostatni sezon poszedł w jego przypadku niemal całkowicie na straty. Poza tym jeśli już pojawia się na murawie, nie potrafi utrzymać wysokiej formy przez dłuższy czas, wobec czego trudno określić go mianem lidera drużyny.
Ogromne oczekiwania wiązano z pozyskaniem Leroya Sane, który w 2020 roku kosztował monachijczyków 50 milionów euro. Na papierze w tym transferze zgadzało się wszystko – do zespołu trafiał bowiem Niemiec, piłkarz o uznanej renomie w Europie, reprezentant kraju, poza tym gracz o profilu, jakiego brakowało. A mianowicie szybki lewonożny skrzydłowy dysponujący znakomitym strzałem z dystansu. Nic więc dziwnego, że wielu spodziewało się, iż wychowanek Schalke nawiąże do wspominanego już Robbena, którego przypomina stylem gry. Ten transfer okazał się jednak kompletnym niewypałem. Przez cały ten czas Sane zagrał może ze dwie udane rundy, a znacznie częściej kibiców irytował, niż cieszył. A irytował wieloma rzeczami – nieskutecznością, mową ciała, zachowaniem. Na boisku często wygląda bowiem na obrażonego na całe otoczenie gwiazdora, który niespecjalnie chce jeszcze walczyć o to, by spełnić oczekiwania. Dość powiedzieć że w tym sezonie zagrał w zaledwie ośmiu ligowych meczach, zdobywając tylko jedną bramkę.
ZABURZONA STRUKTURA PŁAC
W lecie szefowie bawarskiego zespołu postanowili więc wzmocnić skrzydła i sięgnęli po piłkarza Crystal Palace – Michaela Olise. Pierwsze tygodnie pod okiem Vincenta Kompany’ego Francuz miał fantastycznie – zdobywał bramki, asystował, popisywał się bajeczną techniką i był motorem napędowym zespołu. Od pewnego czasu znacznie jednak spuścił z tonu, wtopił się w towarzystwo, stał się dość apatycznym i nieefektywnym graczem. Nie oznacza to oczywiście, że trzeba na nim postawić krzyżyk, bo pokazał już, że stać go na to, by być gwiazdą Bundesligi i pewnie jeszcze wróci do formy. Na razie jednak Bayern znów jest w punkcie wyjścia – nie ma jakości na bokach i z tęsknotą może wspominać spektakularne występy Ribery’ego i Robbena.
Za kilka miesięcy klub czekają więc kolejne zmiany. Dyrektor sportowy Max Eberl rewolucję personalną chciał przeprowadzić już w trakcie ostatniego okienka, lecz okazało się, że zrzucenie z listy płac znakomicie zarabiających zawodników nie jest wcale takie proste. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Obecną strukturą finansową w ekipie lidera Bundesligi z pewnością trudno nazwać zdrową, więc przy najbliższej okazji działacze znów postarają się zaprowadzić porządek. A to będzie oznaczało też spore zmiany na pozycjach skrzydłowych. Obecnie bowiem Leroy Sane (20 milionów euro rocznie), Serge Gnabry (19 milionów) i Kingsley Coman (19 milionów) są w czołówce najlepiej zarabiających zawodników, co nie przekłada się na ich wkład w grę zespołu. Niewykluczone nawet, że pozbycie się całej trójki chodzi po głowie Eberlowi.
To zresztą niejedyny problem Bayernu. Na szczycie listy płac są też bowiem 38-letni Manuel Neuer i 35-letni Thomas Mueller. Legendy klubu mają jednak ostatnio gorszy czas – temu pierwszemu przydarzyło się w tym roku sporo błędów indywidualnych, drugi pełni z kolei marginalną rolę w zespole. Kontrakty tej dwójki wygasają wraz z końcem sezonu, więc w Monachium muszą poważnie się zastanowić, czy zatrzymać ich w zespole, a jeśli zatrzymać – to na jakich warunkach.