– Tęsknie za szóstą odsłoną Pro Evo Soccer. Jezu, ale tam strzelałem Adriano – nawijał Quebo w kawałku ”Bubbletea”. Każdy, kto kiedykolwiek miał styczność z tą kultową grą, doskonale wie, co raper miał na myśli. Atomowe uderzania Adriano były ozdobą tej gry. Adriano stał się legendą piłkarskiego symulatora, choć miał papiery, by stać się legendą także w rzeczywistości.
Jasne, Adriano i tak nie musi się wstydzić swojego CV. Zdobył m.in. cztery mistrzostwa Włoch, dwa Brazylii, a z reprezentacją, w której strzelił aż 27 goli w 48 meczach, wygrał Copa America. A dwa lata później, czyli na mundialu w Niemczech w 2006 roku, współtworzył ofensywny kwartet Brazylijczyków z Ronaldo, Ronaldinho i Kaką. W ćwierćfinale musieli jednak uznać wyższość Francuzów, późniejszych finalistów.
Dziś Adriano pewnie odczuwa spory niedosyt związany ze swoją karierą. Talent miał porównywalny do rok starszego Zlatana Ibrahimovicia. Zresztą mieli dość podobną charakterystykę. Obaj byli kolosami, którzy łączyli imponujące warunki fizyczne z imponującą techniką. I obaj mieli dynamit w nogach. Zaczynali jako wielkie talenty, ale tylko Zlatan wykorzystał swój potencjał. Adriano miał tylko imponujący start. Jednak z roku na rok coraz bardziej przypominał raczej zawodnika sumo zmęczonego mocnym weekendem niż groźnego napastnika. Ale od początku.
Adriano wychował się na faweli w Rio De Janeiro
Adriano urodził się w 1982 roku w Rio De Janeiro. Wychował się w Vila Cruzeiro, gdzie swoje centrum dowodzenia miał jeden z największych brazylijskich gangów Comando Vermelho.
– Z dzieciństwa pamiętam przede wszystkim krótkie spodenki i bose stopy, którymi całymi dniami kopałem piłkę. W Vila Cruzeiro świst kul był czymś naturalnym. Zresztą jedna z nich przypadkowo trafiła kiedyś mojego tatę. Ale wyszedł z tego. Gdy wrócił ze szpitala, byłem szczęśliwy. Moja rodzina nie miała pieniędzy, by zapisać mnie do szkółki piłkarskiej, więc moja mama zaczęła szukać dodatkowego zarobku. Zaczęła więc sprzedawać słodycze na ulicy, a tacie powiedziała, że to ciocia pomaga nam opłacić składki za szkółkę Flamengo. Trudno jest dorastać w faweli i gonić za marzeniami, ale rodzina robiła co mogła, bym mógł skupić się na piłce – wspominał Adriano na łamach ”La Gazzetta dello Sport”.
Adriano w końcu podpisał seniorski kontakt z Flamengo, ale zanim tam się rozkręcił, to ściągnął już go Inter, który latem 2001 roku wyłożył na stół blisko 15 milionów euro. Adriano trafił do Mediolanu jako mistrz świata U-17. W Interze błysnął już w letnim sparingu przeciwko Realowi Madryt, gdy popisał się atomowym strzałem z rzutu wolnego. Jak sam twierdzi, piłka osiągnęła prędkość 170 km/h. Zresztą bomby lewą nogą stały się jego znakiem rozpoznawczym. Ale kibice Interu zobaczyli je na własne oczy nieco później, bo Inter najpierw wypożyczył napastnika do Fiorentiny, a potem do Parmy.
Adriano królem strzelców Copa America
W styczniu 2004 roku wrócił do Interu i zdołał zdobyć dziewięć bramek w rundzie rewanżowej. Następnie pojechał na Copa America i został bohaterem mistrzostw Ameryki Południowej. Już w fazie grupowej popisał się hat-trickiem przeciwko Kostaryce. W starciu ćwierćfinałowym z Meksykiem strzelił dwa gole i zanotował dwie asysty. Trafił do siatki też w półfinale z Urugwajem.
W finale z Argentyną Adriano zdobył bramkę na 2:2 w 93. minucie, a potem wykorzystał jedenastkę w zwycięskiej serii rzutów karnych. Zdobył złoto Copa America oraz tytuł króla strzelców. Kilka dni później nieoczekiwanie zmarł na zawał serca jego ojciec – Alamir, który miał zaledwie 45 lat. To właśnie wtedy zaczął się upadek Adriano.
– Byłem z nim w pokoju podczas zgrupowania, gdy otrzymał telefon z wiadomością o śmierci taty. Adriano nagle rzucił telefonem, a potem zaczął krzyczeć, a właściwie to wrzeszczeć. Do teraz mam ciarki, gdy wracam myślami do tamtych chwil – wspominał Javier Zanetti, legendarny piłkarz Interu, a obecnie wiceprezes klubu.
– Śmierć ojca mnie zniszczyła. Dosłownie. Byłem bardzo samotny. Szczęście odnajdywałem tylko w piciu. A piłem niemal codziennie. Tylko alkohol mnie uszczęśliwiał. Piłem wszystko: whisky, wino, wódkę i piwo. Ale najwięcej piwa. Nie mogłem przestać, więc musiałem opuścić Inter. W pewnym momencie zacząłem przychodzić pijany na treningi – wspominał Adriano.
I tu trzeba otworzyć nawias. Inter początkowo krył Adriano przed wścibskimi mediami. Gdy napastnik był niedysponowany po kolejnych popijawach, trener Jose Mourinho po prostu nie mógł go brać pod uwagę, a wtedy Inter informował opinię publiczną, że Brazylijczyk był… kontuzjowany. Nieobecność Adriano to była duża strata. Wystarczy zacytować Ivana Cordobę, kultowego obrońcę-zakapiora, który twierdził, że Adriano to połączenie Zlatana i brazylijskiego Ronaldo.
Ale Adriano nie potrafił wytrwać w profesjonalnej wstrzemięźliwości, więc stał się najbardziej zmarnowanym talentem brazylijskiej piłki w tym wieku, obok Alexandre’a Pato. Różnica była taka, że Pato zatrzymały kontuzja. A Adriano? Co chwila media donosiły o jego kolejnych hucznych imprezach. I kibice zamiast podziwiać jego talent, jak choćby w pamiętnym meczu Ligi Mistrzów z Valencią (5:1) czy wygranych derbach z Milanem (3:2), coraz częściej oglądali piłkarza sfrustrowanego, jak np. wtedy, gdy uderzeniem pięścią znokautował gracza Sampdorii Daniela Gastaldella.
Adriano miał w Mediolanie stworzyć atak marzeń ze Zlatanem, ale szwedzkiemu koledze nie dorastał do pięt pod względem profesjonalizmu. – Grałem z wieloma mistrzami, którzy wywoływali efekt ”wow”. A Adriano mógł osiągnąć zdecydowanie więcej. Pamiętam, że prosiłem prezesa Morattiego [były prezes Interu], by Adriano został, bo chciałem z nim grać. Był na boisku jak zwierzę. Ale nie udało mu się jednak osiągnąć sukcesu. Nie potrafił sobie poukładać sfery mentalnej, a to co najmniej 50 procent sukcesu – tłumaczył Zlatan na łamach ”Sport Bild”.
Adriano jednak miał problemy z alkoholem, depresją i nadwagą. Napastnik regularnie spóźniał się też na treningi, a z urlopów lub zgrupowań Brazylii potrafił wrócić z dwudniowym opóźnieniem. Później w prasie pojawiały się zdjęcia, na których czasem trzymał kufel piwa, czasem skręta, a czasem nawet broń. A może to nic dziwnego, skoro balował w towarzystwie bossów narkotykowych gangów….
Zanim Inter definitywnie pozbył się napastnika, który w jego barwach strzelił aż 74 gole w 177 spotkaniach, to wysyłał go na wypożyczenia do Brazylii, by tam odbudował formę. Prezesi Sao Paulo i Flamengo próbowali go czasami nawet zamykać w ośrodkach klubowych, by nocne życie go nie kusiło, ale to wcale nie okazywały się skuteczne metody. Adriano koniec końców i tak potrafił się zabawić, często w szemranym towarzystwie.
Inter w końcu rozwiązał z nim kontrakt w 2009 r., a niedługo później trafił do Romy. Ale choć podpisał trzyletnią umowę, to już po kilku miesiącach klub zerwał z nim kontrakt. Brazylijczyk odszedł tuż po tym, jak trzeci raz rzędu otrzymał tytuł dla… najgorszego piłkarza Serie A.
Zrezygnowałem z milionów, ale odnalazłem szczęście
Gdy w 2010 roku Adriano nie otrzymał powołania na mundial, to już stawało się jasne, że poważna piłka uciekła mu na dobre. W kolejnych sezonach próbował jeszcze wrócić do formy w lidze brazylijskiej, ale nigdy nie odzyskał już blasku ”Cesarza” i ”Imperatora”, jak w czasach świetności określały go włoskie media. Nic w tym dziwnego, bo jego waga już dawno przekroczyła 100 kg. Podobno w najgorszym okresie zegar pokazał nawet 106 kg.
– Sparzyłem się na wielu ludziach, którzy byli przy mnie, tylko jak byłem na szczycie, a potem nagle znikali. Wróciłem do Brazylii i zrezygnowałem z milionów, ale odnalazłem szczęście – podsumował kiedyś swoje życie Adriano.
Nawet jeśli odnalazł szczęście, to na pewno nie zmienił starych nawyków. Gdy w 2023 roku Inter dotarł do finału Ligi Mistrzów, to stacja ESPN zaproponowała Adriano, by skomentował mecz z Manchesterem City, jednak Brazylijczyk nie dotarł do Stambułu. Jeszcze nad ranem był widziany w klubie nocnym w Rio De Janeiro…
Kilka dni temu znowu zrobiło się o nim głośno, by w sieci pojawiło się nagranie, jak Adriano z kumplami pije piwo na faweli, a więc miejscu, gdzie czuje się najlepiej.
Gdy Zlatan w wieku 40 lat zdobywał z Milanem sensacyjne scudetto, to Brazylijczyka właściwie już od dekady nie było w poważne piłce. A jednak do dziś wspominamy Adriano. I jego atomową lewą nogę.
Jezu, jak wtedy strzelał Adriano…