Wciąż nie pasują do salonów
Jeśli Premier League to szczyt piłkarskiego mainstreamu, to Bournemouth na tym tle wygląda jak klub z zupełnie innego świata. Choć do swojej obecności w najwyższej klasie rozgrywkowej mógł przyzwyczaić, to wciąż jest tam traktowany nieco obco. The Cherries do angielskiej elity awansowali po raz pierwszy w 2015 roku. Od tego czasu raz spadli z ligi, ale wrócili po dwóch latach, jednak to wciąż oznacza, że w swojej 120-letniej historii Bournemouth rozgrywa dopiero siódmy sezon w pierwszej lidze. Co więcej, licząc lata w Championship, to tylko czternaście sezonów powyżej trzeciej klasy rozgrywkowej.
Nic dziwnego, że reszta ligi, a także wielu kibiców, wciąż patrzy na Bournemouth jak na klub, który trochę nie pasuje do towarzystwa, w którym wydatek 50 milionów funtów na zawodnika to pestka. Obraz utrwalany jest przez stadion – niewielki Vitality Stadium, na który wchodzi niespełna 11,5 tysiąca kibiców. To najmniejszy obiekt w Premier League. Nawet kameralny i mocno archaiczny stadion Luton Town sprzed roku, czyli Kenilworth Road był większy. Żeby uzmysłowić sobie skalę, nawet gdyby The Cherries występowali w Ekstraklasie, mieliby trzynasty obiekt pod względem pojemności – tylko Piast Gliwice, Radomiak, GKS Katowice, Stal Mielec i Raków Częstochowa miałaby mniejsze.
W tych okolicznościach, które odbiegają od salonów Premier League, powstaje jednak drużyna, która gnębi najsilniejszych. Pod wodzą Andoniego Iraoli Bournemouth gra ofensywny futbol oparty na wściekłym pressingu. Zwykle mało kto zwraca na nich uwagę, ale teraz mają swoje pięć minut. W odstępie dwóch tygodni pokonali najpierw wicemistrza Anglii Arsenal (2:0, później zremisowali z czwartą w poprzednim sezonie i świetnie prezentującą się teraz w Lidze Mistrzów Aston Villą (1:1), a na koniec wygrali z mistrzem, Manchesterem City (2:1) po raz pierwszy w dziejach klubu. Nikt jak do tej pory nie zdobył większej liczby punktów w meczach z ekipami, które poprzedni sezon zakończyły w pierwszej czwórce.
Uczeń Bielsy i inspiracje sportami amerykańskimi
Architektem tych wyników jest Andoni Iraola. Ma dopiero 42 lata i to dla niego drugi sezon w Bournemouth i już w pierwszym zwracał uwagę. Wprawdzie początek sezonu miał bardzo słaby, bo The Cherries po dziewięciu kolejkach byli bez zwycięstwa i z dorobkiem trzech remisów oraz sześciu porażek zajmowali przedostatnie miejsce. Piłkarze sami jednak wtedy bronili menedżera, mówiąc, że na treningach pracują nad zmianą stylu gry i gdy wszystko stanie się dla nich naturalne, to wyniki szybko się poprawią.
Tak się właśnie stało. Od dziesiątej kolejki Bournemouth złapało wiatr w żagle i do Boxing Day włącznie przegrało tylko z Manchesterem City na wyjeździe. Po drodze pokonało chociażby Newcastle (2:0) i rozbiło Manchester United na Old Trafford (3:0), zwyciężając na tym stadionie po raz pierwszy w historii klubu. Serię dziewięciu meczów ligowych bez wygranej zamieniła seria ośmiu spotkań bez porażki. Potwierdziły się słowa zawodników Bournemouth, którzy chwalili Iraolę za jasny przekaz, odwagę, chęć poszukiwania innowacji, umiejętność dotarcia do nich i wiedzę taktyczną. Gdy ruszali do pressingu, widać było wypracowane automatyzmy, a przeciwnik czuł się tak, jakby nie miał na boisku miejsca.
Dla Iraoli taki styl to norma. Jako piłkarz rozegrał ponad 500 meczów dla Athletic Club de Bilbao, a największy wpływ miał na niego Marcelo Bielsa. „El Loco” prowadził go przez dwa sezony, w trakcie których Athletic dotarł chociażby do finału Ligi Europy w 2012 roku, wygrywając po drodze z PSG i eliminując m.in. Manchester United, Schalke i Sporting. Dopiero w decydującym meczu Atletico Madryt wygrało 3:0.
Iraola był wówczas kapitanem zespołu i wspominał po latach, że Bielsa otworzył mu oczy na wiele spraw taktycznych. Gdy trzy lata po finale LE odchodził do MLS pograć jeszcze w New York City FC, wiedział, że chce w przyszłości zostać trenerem. W Stanach Zjednoczonych zafascynował się ponadto NBA i NFL, co… także zainspirowało go w kontekście późniejszej pracy. Gdy dziś obserwuje się, jak Bournemouth rozgrywa stałe fragmenty albo wznawia akcję ze środka boiska, fanom koszykówki i futbolu amerykańskiego od razu mogą przypomnieć się schematy z tych dyscyplin. Dla Iraoli wzorce do zaczerpnięcia leżą po prostu wszędzie.
Nieoczekiwane przenosiny
Na południu Anglii Hiszpan znalazł się jednak dość nieoczekiwanie. Bournemouth ogłosiło rozstanie z Garym O’Neilem następnego dnia po sezonu 2022/23 i było to o tyle szokujące, że Anglik przejął ówczesnego beniaminka po porażce 0:9 z Liverpoolem, zastępując Scotta Parkera, który publicznie skrytykował władze klubu za brak wzmocnień i w zasadzie rzucił ręcznik. Panowało poczucie, że O’Neil wycisnął maksimum ze słabej kadry i fakt, że utrzymał Bournemouth w Premier League na kilka kolejek przed końcem trzeba uznawać za gigantyczny sukces.
W klubie doszło jednak do większych zmian. W trakcie sezonu dawny właściciel Maxim Demin sprzedał swoje udziały Billowi Foleyowi. Amerykanin, który posiada także klub z Las Vegas w NHL, zapowiadał nowe inwestycje i na stanowisku menedżera chciał człowieka, który będzie jego wybrańcem i nim okazał się Iraola. Hiszpan miał za sobą kilka lat pracy w roli trenera – najpierw nie poradził sobie w AEK Larnaka, a potem zwrócił uwagę w ojczyźnie. Prowadząc Mirandes, beniaminka drugiej ligi, doszedł do półfinału Copa del Rey, pokonując po drodze Celtę Vigo, Sevillę czy Villarreal. Kiedy wygasł mu kontrakt, przeniósł się do Rayo Vallecano, z którym następnie wywalczył awans do La Liga, a rok później też doprowadził do półfinału Copa del Rey. Już wtedy wyrobił sobie markę trenera, który ma sposób na wielkich. Uczeń Bielsy może pochwalić się tym, że nigdy w lidze nie przegrał z Barceloną – na cztery spotkania jako trener Rayo w La Liga wygrał trzy i jedno zremisował. Potrafił również wygrać z Realem Madryt.
Rayo już wcześniej odrzuciło ofertę Leeds United za swojego trenera, ale ten wyraźnie przebierał nogami, by przenieść się do lepszego środowiska. W klubie z przedmieść stolicy Hiszpanii mógł co najwyżej liczyć na pojedyncze zwycięstwa i sukces w pucharze, ale nie mógł dostać odpowiednich środków, by rozwijać drużynę i uczynić z niej kogoś więcej niż kandydata do miejsc w połowie tabeli. I choć Bournemouth to nie jest ani klub z wielką historią, ani wielkim budżetem, to praca w Premier League zawsze była dla Iraoli wabikiem. Ponadto Hiszpan wierzył, że dzięki grze w Nowym Jorku, gdzie bardzo mocno poprawił język angielski i świetnej opinii o Bielsie na Wyspach, będzie mu tam łatwiej niż innym przybyszom.
Wyciska 150% potencjału
Jak do tej pory trzeba przyznać, że to był świetny ruch. Iraola podpisał dwuletni kontrakt, ale już po pierwszym sezonie przedłużono go o kolejne dwa lata. Bournemouth miało jeszcze jeden krótki dołek formy, by wiosną znów imponować. W marcu 42-latek dostał nagrodę dla menedżera miesiąca w Premier League i ostatecznie The Cherries zakończyli na bezpiecznym dwunastym miejscu z dorobkiem 48 punktów, co było rekordem klubu w najwyższej klasie rozgrywek.
Teraz Bournemouth stawia sobie za cel, by ten wynik poprawić i mimo że Iraola latem stracił najlepszego strzelca swojej drużyny, to poprawa jest możliwa. Dominic Solanke za 65 mln funtów przeszedł do Tottenhamu, ale Bournemouth kupiło w jego zastępstwie Evanilsona. Snajper Porto to nowy rekord transferowy klubu z południa Anglii (40 mln funtów) i choć rozkręcał się w Anglii powoli, to ma już trzy gole. Kolejnym kandydatem na sprzedaż jest 24-letni Antoine Semenyo, czyli nowy lider zespołu po odejściu Solanke. Reprezentant Ghany przyszedł za 8 mln funtów z Bristol City jeszcze zanim klub prowadził Iraola, jednak to Hiszpan lepi z niego piłkarza, który za moment znajdzie się na celowniku najbogatszych.
Ogólnie jednak The Cherries mają kadrę złożoną z dość przeciętnych piłkarzy. Nie brakuje tu graczy młodych, jak 20-letni Milos Kerkez, 22-letni Ilia Zabarnyj czy 21-letni Alex Scott, ale są też bardziej doświadczeni Marcos Senesi, Kepa czy Tyler Adams, który miał być dla Iraoli ważną postacią w środku pola, ale ciągle doznaje kontuzji. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że menedżer wyciska z tej grupy zawodników 150% potencjału. Pewnie wielu, gdyby tylko przejrzało szybko kadrę Bournemouth, uznałoby, że to kandydat do spadku. Pytanie brzmi jedynie, jak długo Iraola będzie menedżerem tego klubu. Jego filozofia, odważny i skuteczny pressing oraz umysł otwarty na innowacje sprawiają, że pisane jest mu prowadzenie wielkich drużyn.
Rozwój, ale nie kosztem duszy
Na razie Bournemouth kusi go perspektywą rozwoju, a właściciel Bill Foley odbiega od niezbyt dobrego stereotypu o biznesmenach z tego kraju, którzy rządzą klubami Premier League. 79-latek sprzeciwia się pomysłom rozgrywania meczów ligowych w USA czy meczu gwiazd ligi angielskiej, co kiedyś rzucił Todd Boehly, oraz rosnącym cenom biletów, a sam inwestuje w klub jako całość. Owszem, na transfery wydał już blisko 190 mln funtów, jednak w międzyczasie zaprezentował konkretne plany budowy nowego stadionu.
Na nowy obiekt drużyna miałaby się przenieść dopiero za kilka lat, ale Foley zapowiedział, że nie chce przesadzić i całkowicie skomercjalizować Bournemouth. Plany obejmują budowę stadionu na mniej więcej 19-20 tysięcy kibiców, a nie molocha na 40-50 tysięcy. To wciąż klub o charakterze lokalnym i choć musi się rozwijać i generować większe zyski, by przetrwać pomiędzy krezusami w Premier League, to nie chce stracić swojej duszy. Kolejnym etapem ma być wybudowanie w miejsce Vitality Stadium nowoczesnego ośrodka treningowego, aby Bournemouth stało się klubem, w którym piłkarze mają godne warunki, dzięki czemu będą chcieli tam przychodzić.
Czy Iraola doczeka tych obiektów, czy będzie tam już wracał jako menedżer rywali? O tym przekonamy się za kilka lat, bo Bournemouth jest jak na razie trampoliną do kariery w klubach o większej historii i budżecie. Tu wypromowało się już kilku zawodników, a także Eddie Howe, który położył pod to wszystko fundamenty. Iraola powinien być następny.
Historia The Cherries to jedna z najpiękniejszych opowieści w przesiąkniętej biznesem angielskiej piłce w XXI wieku – klubu, który zaczynał w League Two z odjętymi punktami za problemy organizacyjne, a potem przebił się do Premier League. Dziś Iraola dopisuje kolejne rozdziały, dzielnie stawiając czoła największym potęgom w Anglii. Małe wielkie Bournemouth to dziś drużyna, której musi się bać każdy.