HomePiłka nożnaPuchacz między boiskiem a ławką. Nie tak to miało wyglądać. Gdzie tkwi problem?

Puchacz między boiskiem a ławką. Nie tak to miało wyglądać. Gdzie tkwi problem?

Źródło: własne

Aktualizacja:

Położona na północy kraju Kilonia miała być dla Tymoteusza Puchacza miejscem, w którym na dobre zasmakuje bundesligowej piłki. Na razie nowy klub funduje jednak Polakowi post przerywany.

Tymoteusz Puchacz

Alamy

PODRÓŻ PO EUROPIE

Losy Puchacza po wyjeździe z Ekstraklasy były kręte. Do Bundesligi trafił już ponad trzy lata temu, gdy kilka milionów euro zdecydował się zapłacić za niego Union Berlin. Wydawało się wówczas, że piłkarsko i taktycznie wychowanek Lecha nie był gotowy na taki przeskok, natomiast miał inne atuty, które mogły pomóc mu w szybkiej aklimatyzacji: wytrzymałość, chęć do biegania i ekstremalną wręcz fiksację na punkcie ciężkiej pracy. A to przecież uwielbiał ówczesny szkoleniowiec stołecznych Urs Fischer, który przejął ten klub jeszcze w 2. Bundeslidze, najpierw wprowadził do elity, potem do Ligi Konferencji, Ligi Europy, aż w końcu Ligi Mistrzów. Po drodze jednak w tym procesie przemielił multum zawodników – niektórzy pod jego skrzydłami rozkwitali, inni szybko okazywali się zbyt słabi, by realizować sztywne założenia taktyczne. Do tej drugiej grupy trafił niestety Puchacz, w którego przypadku możliwości fizyczne i charakterologiczne okazały się niewystarczające. Od początku w klubie kręcili bowiem nosem nad jego ogładą taktyczną. Poprzeczka była co prawda zawieszona bardzo wysoko, bo Fischer był szkoleniowcem piekielnie drobiazgowym, który na treningach potrafił korygować ustawienie zawodników o metr lub dwa, więc dość szybko okazało się, że Polak powinien podszkolić się w innym miejscu i dopiero wtedy spróbować swoich sił raz jeszcze w Unionie.

Lewonożny wahadłowy wędrował więc po wypożyczeniach. Najpierw trafił do tureckiego Trabzonsporu, z którym zdobył mistrzostwo kraju. Potem wylądował w greckim Panathinaikosie, gdzie grał już o wiele mniej i nie święcił takich sukcesów. Najważniejsze jednak było to, że meldował się na boisku, łapał rytm meczowy i dzięki temu się rozwijał. Podróż po Europie spuentował chyba najlepszym sezonem w swojej karierze. Ubiegły rok w barwach Kaiserslautern obfitował w aż 10 asyst na poziomie 2. Bundesligi, co pozwalało marzyć zawodnikowi o tym, że w końcu wróci do Berlina nie tylko po to, by przepakować walizki i ruszyć w inny zakątek kontynentu, tylko w końcu móc się w stolicy Niemiec rozgościć.

SKRÓCONE WAKACJE

To się jednak nie udało. Choć Puchacz skrócił wakacje po Mistrzostwach Europy i wrócił wcześniej do klubu, by pokazać się nowemu trenerowi w osobie Bo Svenssona, to jednak nie przekonał do siebie Duńczyka. Dlatego też już na początku sierpnia definitywnie zmienił barwy klubowe, przenosząc się do beniaminka – Holstein Kiel. Transfer na północ kraju oznaczał, że – jeżeli nie wydarzy się nic spektakularnego – Polak będzie regularnie łapał minuty, ba, powinien nawet regularnie grać w wyjściowej jedenastce. Z drugiej strony martwić mogła pozycja samego zespołu w stawce, bo „Bociany” od początku odstawały na wszystkich płaszczyznach od reszty ligowych ekip – finansowo, organizacyjnie, kadrowo. Ale to oczywiście żadna przeszkoda w promocji własnego nazwiska, rokrocznie drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej wyławiają najzdolniejszych zawodników ze spadkowiczów, więc teoretycznie nie byłoby przeszkód, by tak samo stało się z Puchaczem.

Kiedy 25-latek podpisywał kontrakt z klubem, był jedynym lewym wahadłowym w zespole. Trudno było więc zakładać, że chociaż w pierwszych kilku spotkaniach nie zagra od deski do deski. Wprawdzie ostatniego dnia okienka transferowego Holstein pozyskał jeszcze w ramach wypożyczenia Dominika Javorceka ze słowackiej Żiliny, ale to wciąż wydawała się dość skromna konkurencja.

Gdy więc Marco Rapp ogłosił skład na inauguracyjny mecz z Hoffenheim, nie było w nim niespodzianki. W roli lewego wahadłowego ustawiony został Puchacz, który jednak swój występ zakończył już po trzech kwadransach. Początek miał nawet dość żywy, podłączył się do kilku ofensywnych akcji, lecz niestety na ogół finalizował je niechlujnymi dograniami. W defensywie z kolei kłopotów przysparzał mu grający po tej samej stronie Pavel Kaderabek, który męczył go do granic możliwości atakami na pole karne. Już pod koniec pierwszej połowy Polak wyglądał na solidnie wyczerpanego rywalizacją z Czechem i na drugą odsłonę tego meczu już nie wyszedł. A mógł o tyle mocniej tego żałować, że po zmianie stron jego zespół zdobył dwie bramki i często atakował bramkę rywala – choć ostatecznie nie uniknął porażki 2:3.

ASYSTA Z BAYERNEM

I właściwie cały czas w tak sinusoidalny sposób toczy się przygoda Puchacza z beniaminkiem. Tydzień później usiadł na ławce w meczu z Wolfsburgiem i nawet się z niej nie podniósł, a kilka dni później zaliczył z kolei jak na razie najlepszy występ w barwach „Bocianów”. Dostał szansę od trenera w drugiej połowie meczu z Bayernem, gdy jego zespół przegrywał już 0:4. Pokazał się z dobrej strony, często wizytując na połowie Bawarczyków i popisując się nawet piękną asystą po dośrodkowaniu z bocznego sektora. W nagrodę zatem zagrał w czwartej kolejce z Bochum, ale powtórzył się scenariusz sprzed miesiąca, gdy po trzech kwadransach usiadł na ławce. W ubiegły weekend z kolei – w domowym meczu z Eintrachtem Frankfurt – wszedł na ostatnie 12 minut i świata nie zwojował.

Wychowanek Lecha ani razu nie zagrał więc od początku do końca, ba, nie zdarzyło mu się spędzić na placu więcej niż trzech kwadransów. Przede wszystkim można było dostrzec problemy w grze defensywnej i kłopoty z fizycznym utrzymaniem się na tym poziomie intensywności gry – co zresztą można uznać za system naczyń połączonych. Choć w 2. Bundeslidze Puchacz wyróżniał się w kilku aspektach i niektóre – jak celność dośrodkowań, ustawianie się, praca w defensywie – nawet poprawił, to jednak wciąż było widać defekty, które teraz uwypukla rywalizacja wśród najlepszych. Jeśli zatem chce grać częściej i dysponować większym zaufaniem trenera, musi jak najszybciej zanotować na kilku płaszczyznach progres.

Zwłaszcza że konkurencja nie śpi, a trener daje wyraz swojemu niezadowoleniu z obsady tej pozycji. Na lewym wahadle próbował więc już nominalnych lewych wahadłowych, lewego skrzydłowego, prawego skrzydłowego czy też prawego obrońcę. Jak zatem widać, żadna z opcji nie daje mu oczekiwanych efektów i aż prosi się, by reprezentant Polski w końcu zawłaszczył sobie grę na tej pozycji na dobre. 

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Sergio Ramos może wrócić do gry! Sensacyjny transfer na horyzoncie
Mocarstwowe plany zwolniły. Dlaczego Newcastle jeszcze nie jest potęgą
Klimala zaskoczył kibiców. Dublet w meczu Sydney FC
Mbappe siedział jak zaczarowany! Będzie głośno o zachowaniu Luisa Enrique [WIDEO]
TVP nie pokaże hitu z udziałem Szczęsnego? Jasne stanowisko
Marek Koźmiński ocenił powołanie: Taki piłkarz zawsze jest w cenie
Real Madryt zawiódł. Wichniarek: Nie trzeba być fanatykiem, by to zrozumieć
Kacper Urbański notuje zjazd? “W niższych”
Lech Poznań ma możliwości transferowe! Prezes klubu tłumaczy
Perquis ocenił transfer Szczęsnego. Jednoznacznie