To tylko Estonia, ale zwycięstwo poniesie
Reprezentacja potrzebowała przekonującego, efektownego zwycięstwa w pierwszym barażu, takiego który doda piłkarzom animuszu i pewności przed finałem. I takie zwycięstwo odniosła. Od lat nie sprawiła takiego lania rywalowi, choć grała ostatnio m.in. z Wyspami Owczymi czy Mołdawią.
Dawno też jednak nie mierzyła się z rywalem aż tak słabym i do tego przez większą część meczu grającym w dziesiątkę. Który w barażu znalazł się tylko przez niezrozumiałą, w zamyśle „sprawiedliwą” polityką UEFA by promować słabiaków z niskich dywizji Ligi Narodów, kosztem stojących znacznie wyżej sportowo drużyn jak np. Norwegia czy Szwecja. Nie wolno o tym zapominać i za bardzo się tym zwycięstwem zachłystnąć.
Strata gola ostudzi głowy
Dlatego może i dobrze, że straciliśmy tak głupią bramkę, przy której kilku zawodników wykazało się brakiem koncentracji, podjęło złe decyzje (zwłaszcza Bartosz Slisz i Jan Bednarek), a Wojciech Szczęsny nie popisał się interwencją.
Tzn. gol Estończyków to kompromitacja, ale przynajmniej to zwycięstwo nas nie uśpi. A wręcz przywróci koncentrację przed meczem z Walią, wytrąci z samozadowolenia, w jakie już niektórzy zaczęli popadać przy wyniku 5:0 i doda mobilizacji.
Do Cardiff nie jedziemy bowiem w roli faworyta, trzeba mieć wielki respekt dla finałowego rywala i grać z nim na maksymalnej koncentracji.
Probierz wreszcie do siebie przekonał
Selekcjoner udowodnił, że może dokonywać dobrych wyborów i to wbrew opinii ekspertów i kibiców, a przecież w żądnej z przewidywanych czy pożądanych jedenastek przed meczem nie pojawił się ani Nicola Zalewski ani Jakub Piotrowski, a to oni okazali się najlepszymi zawodnikami meczu.
Sam nie wyobrażałem sobie pierwszego składu bez będącego w gazie Matty Casha z rewelacyjnie spisującej się w Premier League Aston Villi, Sebastiana Szymańskiego, grającego rewelacyjny sezon w Fenerbahce, a Przemysław Frankowski jawił się jako najlepsza opcja na lewej flance, przed Kamilem Grosickim i Zalewskim. A jednak to Probierz miał najlepszy pomysł z nas wszystkich i do tego dobrze zarządził zmianami.
Nawet manewr po kontuzji Casha z przesunięciem Zalewskiego na prawą stronę i wpuszczeniem na lewą Tymka Puchacza zamiast będącego w gazie Grosickiego, choć zdziwił, to się obronił.
Piotrowski MVP meczu i polskim
Jakub Piotrowski wrasta na lidera środka pola. Zagrał świetnie zwłaszcza w ofensywie, bo w destrukcji nie miał co robić. Potwierdził doskonałą skuteczność z klubu (trzy gole i asysta w czterech ostatnich. Popisał się kapitanym podaniem do Frankowskiego przy otwierającym wynik golu. Raził też rywala z dystansu, aż wreszcie fantastycznie się wstrzelił zbywając bramkę – ozdobę wieczoru. Świetnie że reprezentacja zyskała tę broń, trzeba nią razić rywali jak najczęściej.
Probierz tłumaczył na konferencji, że oglądał go w Łudogorcu, gdzie często grywa nie tylko jako “6” czy “8 ale jako drugi napastnik.
Sam Piotrowski przyznaje, że inspiruje się Jude Bellinghamem, uważnie podglądając i analizując grę zawodnika Realu Madryt. I kopiując nie tylko cieszynkę Anglika z rozłożonymi rękami. Nich ogląda jak najwięcej. Choć sam jestem ciekaw jak wypadnie przeciwko dużo silniejszemu rywalowi jak Walia.
Błyskotliwy, choć okradziony Zalewski
Z kolei Nicola Zalewski udowodnił, że należy do tych piłkarzy, którzy w kadrze rozkwitają i dają jej bardzo dużo, mimo słabej sytuacji w klubie, braku miejsca w składzie i grania ogonów. Niczym Kuba Błaszczykowski w czasach kłopotów z grą w Wolfsburgu czy Fiorentinie. Tymczasem zawodnik Romy, który po odejściu z klubu Jose Mourinho stracił miejsce na lewej flance – Daniele de Rossi jeśli daje mu grać, to w środku, w kadrze w dwóch ostatnich meczach zaliczył w sumie cztery asysty. Do tego przyczynił się do wyrzucenia z boiska rywala z czerwoną kartką. A jeszcze UEFA „ukradła” mu gola, uznając zdobytego przez niego zgodnie z duchem futbolu gola za samobój. Brawo, Nicola!
Da się wygrywać bez goli napastników
Jest trochę paradoksem, że z pięciu goli reprezentacji Polski żadnego nie strzelił Robert Lewandowski, choć tak nas cieszył jego powrót do dawnej formy dzięki indywidualnym treningom, co udowodnił dobitnie meczem z Atletico Madryt. Osiem strzałów na bramkę, z których żaden nie wpadły zaskakuje. Nie widać było też na boisku jakiegoś nadzwyczajnego porozumienia między nim a Karolem Świderskim, w którym wszyscy zgodnie widzimy napastnika nr 2. Nie wiele zmienił wchodzą Adam Buksa. Może po prostu nie był to wieczór napastników i zamiast bić na alarm, należy się raczej cieszyć, że znalazło się aż pięciu innych strzelców, w tym Piotr Zieliński, który zdobył pięknego gola głową, jakiego nie powstydziłby się Lewy.
Dobrze się stało, bo Zielu potrzebował występu dodającego pewności siebie po fatalnym okresie w Napoli, gdzie nie został zgłoszony do Ligi Mistrzów, opuszcza całe mecze (jak ostatnio z Interem), a kiedy gra to wygląda na ciało obecne, obecne duchem już w Mediolanie. Nie tylko bramką udowodnił, że na kadrę potrafi się zresetować. Obyśmy i takiego Ziela obejrzeli w Cardiff.
Szkoda byłoby gdyby ten optymizm po wygranej z Estonią poszedł w gwizdek po porażce z Walią. Trzeba pojechać do Walii z maksymalną koncentracją i zagrać z determinacją jaką ostatnio widzieliśmy w Biało-czerwonych w meczu z Francją na mundialu w Katarze. Ale zawsze lepiej tam jechać po wygranej 5:1 niż wymęczonym 1:0 po bezbarwnej.