HomePiłka nożnaGorąco na niemieckich trybunach. Protesty przeciwko dobrodziejom

Gorąco na niemieckich trybunach. Protesty przeciwko dobrodziejom

Źródło: Własne

Aktualizacja:

Od wielu lat w Bundeslidze grają cztery kluby, które funkcjonują na tym poziomie wyłącznie dzięki zamożnym właścicielom. Tak się jednak składa, że kibice trzech z nich obecnie… protestują przeciwko swoim dobroczyńcom.

Kibice Wolfsburga

DPA Picture Alliance / Alamy

KRĘTA DROGA DO RZĄDZENIA KLUBEM

Nie jest łatwo zostać szefem klubu w Niemczech. Pod pewnymi względami to wręcz niemożliwe. Scenariusz, w którym do Frankfurtu, Hamburga czy innej Norymbergi przyjeżdża miliarder z workiem pieniędzy i zaczyna suwerennie rządzić, jest tak naprawdę nie do zrealizowania. Wszystko to reguluje zasada 50+1, zgodnie z którą nikt nie może mieć większościowej władzy w klubie, a co za tym idzie – podejmować w nim decyzji zgodnych wyłącznie z własnym widzimisię. W ten sposób federacja piłkarska chroni zespoły zza Odry przed sytuacjami, jakie zdarzały już w wielu miejscach na świecie. Takie, gdy kaprys bogacza najpierw rozbudzał nadzieje kibiców na lepsze czasy, z czasem przeradzał się w ingerowanie we wrażliwe sfery (barwy, herb), a ostatecznie kończył się wyprzedażą piłkarzy, odzyskaniem włożonych środków, ucieczką i degradacją drużyny do niższej ligi.

Nawet gdyby za naszą zachodnią granicą ktoś wpadł na pomysł, by te regulacje zmienić, poluzować, może nawet całkowicie usunąć, potencjalne protesty kibiców byłyby tak spektakularne, że zmian w prawie nie udałoby się przepchnąć. Fani mają bowiem w Niemczech kolosalny wpływ na funkcjonowanie futbolu. Potrafili zawetować już wiele nowoczesnych koncepcji – jak choćby rozgrywanie części spotkań w poniedziałkowe wieczory. Wystarczy też wspomnieć, co działo się kilka miesięcy temu, gdy Bundesliga postanowiła sprzedać część praw medialnych i marketingowych amerykańskiej firmie, by zarobiony miliard dolarów przeznaczyć na rozwój ligi tu i teraz – stworzenie własnej platformy streamingowej, inwestycję w marketing, dotarcie do jeszcze większej liczby kibiców za granicą. Trybuny wzięły jednak sprawy w swoje ręce i przerywały wszystkie rozgrywane mecze na co najmniej kilkadziesiąt minut. Wrzucali na boisko czekoladowe monety, piłeczki tenisowe, zdalnie sterowane samochodziki czy nawet elektryczne samolociki. I cel osiągnęli – Bundesliga wycofała się z tego pomysłu.

Są jednak w najwyższej klasie rozgrywkowej cztery wyjątki od reguły 50+1. Bayer Leverkusen finansowany jest przez farmaceutyczny koncern, a VfL Wolfsburg przez koncern samochodowy, ale piłkarskie władze przymykają oko z uwagi na czas trwania tej współpracy – w obu przypadkach mowa o wielu dekadach wsparcia. Zielone światło na rządzenie TSG Hoffenheim miał też przez wiele lat Dietmar Hopp, którego potraktowano łaskawiej, bo rozwijał ten zespół już w niższych ligach i pracą u podstaw zdołał doprowadzić go do elity. No i jest jeszcze RB Lipsk, który wykorzystał luki w prawie, przejmując licencję maleńkiego SSV Markranstaedt i potem, rok po roku, przebijając się przez kolejne poziomy rozgrywkowe.

DOBROCZYŃCY NA CENZUROWANYM

Każdy z tych czterech klubów funkcjonuje zatem na poziomie Bundesligi wyłącznie dzięki szczodrości właścicieli – w przypadku trzech ekip jest to ogromna firma, w przypadku ostatniego prywatny właściciel. Kibice zdają sobie doskonale sprawę z tego, że bez wsparcia finansowego Bayeru, Volkswagena, Red Bulla czy Hoppa można by w tej chwili co najwyżej pomarzyć o bundesligowej piłce w Leverkusen, Wolfsburgu, Lipsku i Sinsheim. A jednak w ostatnim czasie doszło do dość niecodziennej sytuacji – za wyjątkiem Bayeru, fani pozostałych ekip protestują przeciwko dobroczyńcom.

Zdecydowanie najgoręcej jest wokół ekipy Hoffenheim. 84-letniego niemieckiego przedsiębiorcę stać było na to, aby w maleńkim Sinsheim zbudować piękny stadion, zebrać wielu znakomitych zawodników, a nawet zaoferować publice mecze Ligi Mistrzów. Nie wystarczyło to jednak, by doczekać się szacunku ze strony neutralnych kibiców. Wielokrotnie na własnym obiekcie przyjezdni go obrażali, dochodziło nawet do sytuacji, gdy adresowane do niego przyśpiewki i transparenty były tak obraźliwe, że przerywano mecze. Ale nie zdarzało się natomiast, by krytykowali go miejscowi – w końcu niezwykle wdzięczni za to, że zafundował im rozrywkę na tak wysokim poziomie. Tego lata sporo się jednak zmieniło. Klub niespodziewanie zwolnił wieloletniego dyrektora sportowego Alexandera Rosena i kilku jego współpracowników, a choć sam Hopp wcześniej stwierdził, że nie potrzebuje już suwerennej władzy i chętnie ją komuś odda, szybko okazało się, że pod płaszczykiem tych zapowiedzi kryje się usunięcie w cień – ale ulokowanie w zarządzie swoich ludzi. Tak, by wciąż mieć wpływ na losy zespołu i kierunek podejmowanych decyzji.

To wszystko bardzo nie spodobało się sympatykom z PreZero-Arena, którzy protestowali w trakcie treningów i spotkań. Grozili nawet tym, że nie dopuszczą do rozgrywania domowych meczów, a w mediach społecznościowych bez skrupułów nazywali obecny stan „wojną”. Na szczęście dla Hoppa siła trybun w Sinsheim jest – w skali niemieckiej – dość mizerna i większość gróźb nie została wcielona w życie. Tak czy owak sytuacja wciąż pozostaje napięta, zwłaszcza że równolegle bardzo słabo sezon rozpoczęła drużyna, która w czterech meczach zgromadziła tylko trzy punkty.

NA TRYBUNACH JAK NA CMENTARZU

Swoją awersję wobec RB Lipsk z kolei manifestują przede wszystkim kibice innych klubów. Choć wydawałoby się, że już wszyscy do obecności „Byków” w Bundeslidze się przyzwyczaili, dla piłkarskich Niemiec jest to wciąż zespół nie do zaakceptowania. Dlatego też regularnie na trybunach pojawiają się obraźliwe transparenty, a nawet niektóre ekipy, które w social mediach zapowiadają mecz z RBL, nie używają herbu tej ekipy, stosując wyłącznie trzyliterowy skrót. Do tego jednak działacze zespołu z Saksonii mogli się już przyzwyczaić, ale do tego, że na sektorze gospodarzy pojawi się hasło „Anti RB”? No, to już musiało ich zaskoczyć. Powodem był jednak zakaz opraw na meczach wyjazdowych nałożony na najbardziej zagorzałych sympatyków.

Nieco napięta atmosfera jest też w Wolfsburgu. Tam bowiem fani oburzeni są z kilku względów – złości ich popadający w przeciętność zespół, coraz mocniej drażni omijanie reguły 50+1, która sprawia, że członkowie zarządu nie mają zbyt wiele do gadania, bo znacznie więcej ważą decyzje ludzi z Volkswagena. Jakby tego było mało, oliwy do ognia dolał trener Ralph Hasenhuettl. Po przegranym meczu z Bayernem stwierdził bowiem, że kibice zbyt słabo dopingowali zespół i nie wsparli go odpowiednio po zdobyciu dwóch bramek, przez co sami piłkarze nie poszli za ciosem. Atmosferę na obiekcie porównał nawet do atmosfery panującej na… cmentarzu. Wprawdzie szybko zostało mu to wybaczone, ale trzeba jednak przyznać, że to dość niefortunne stwierdzenie – zwłaszcza gdy jest się nowym w jakimś środowisku.

Generalnie zatem w trzech z czterech klubów napędzanych pieniędzmi z zewnątrz, co w pozostałych ekipach z Bundesligi nie ma miejsca, relacje z kibicami są albo chłodne (Wolfsburg, Lipsk), albo wręcz złe. I choć pewnie z czasem wszystko rozejdzie się po kościach i problemy uda się „rozmasować”, to jednak tak zbiorowego kryzysu w tych ekipach jeszcze w historii ich istnienia nie było.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Szokująca statystyka Manchesteru City! To się nie wydarzyło od ponad 18 lat
Manchester City wszedł do gry w walce o gwiazdę. Ponad 100 milionów na stole
Grabara zadziwił nawet rywali. Polak zachwyca w Wolfsburgu
Robert Kolendowicz dumny z drużyny. “To był fantastyczny mecz”
Robert Lewandowski po kontuzji. Składy na mecz FC Barcelony z Celtą Vigo
Manchester City znokautowany! Tottenham rozbił ekipę Guardioli
Trzęsienie ziemi w Gdańsku! Szymon Grabowski zawieszony przez zarząd
Usypiający hit Serie A. Milan podzielił się z Juventusem punktami
Lech rozbił GKS! Koncertowa gra lidera [WIDEO]
Real Madryt zszokował. To on ma awaryjnie zastąpić Ancelottiego