Kuriozalny mecz w Krakowie
Sobotnie spotkanie jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zdołało otrzymać miano najbardziej absurdalnego w ostatnich tygodniach. Właściwie do ostatniej możliwej chwili nie było wiadome, czy piłkarze obu ekip wyjdą w ogóle na murawę. Przed intensywne opady nad Krakowem, sobotnia gra przy ul. Kałuży była poważnie zagrożona.
Na godzinę przed rozpoczęciem spotkania zapadła decyzja, że Cracovia zagra z Pogonią. Ze względu na uszkodzenia systemów bezpieczeństwa na trybunach stadionu miało jednak zabraknąć kibiców. Miało, bo ci ostatecznie pojawili się na meczu. Wszystko przez odwołaną ochronę i sforsowanie jeden z bram wejściowych.
Pierwsza połowa dla Cracovii
Zdecydowanie spokojniej było na samej murawie. Piłkarze obu ekip rozpoczęli spotkanie i w pierwszych fragmentach widać było, że może to być ciekawe popołudnie. Pierwsi do masowych ataków ruszyli goście, ale to krakowianie okazali się do bólu skuteczni.
Już w 20 minucie po centrze Otara Kakabadze piłka przeżyła w polu karnym ustanego ping ponga. Odbijając się od bramkarza i jednego z obrońców Portowców, wpadła pod nogi Mikkela Maigaarda, który precyzyjnym uderzeniem w pierwszym kontakcie otworzył stan rywalizacji.
Pierwsza połowa powinna kończyć się zdecydowanie wyższym wynikiem, jednak piłkarze obu drużyn zawodzili w najważniejszym aspekcie – skuteczności. Nie brakowało jednak ciekawych akcji, dzięki czemu było na czym zawiesić oko.
Pogoń wyrównała po przerwie
W drugiej części meczu goście ruszyli do odrabiania strat. Piłkarze Pogoni zdołali zepchnąć swoich rywali do głębokiej defensywy, korzystając z tego do rozprowadzania kolejnych akcji. To właśnie Portowcy byli zdecydowanie groźniejsi, kilkukrotnie mogąc dzięki temu zaskoczyć Ravasa.
Na wyrównanie goście czekali jednak do 72 minuty. Dobrze bitą z rzutu rożnego piłkę na bliższym słupku przedłużył Linus Wahlqvist, a nieco głębiej w “szesnastce” dopadł do niej Leo Borges. Brazylijczyk nie myśląc długo, dość instynktownie po prostu przed siebie kopnął, pokonując Ravasa.
Ostatnie słowo Cracovii
Po wyrównaniu długimi fragmentami wydawało się, że niewiele już w Krakowie się wydarzy. Swoje akcje kreowały obie ekipy, ale wciąż zawodziła skuteczność w kluczowych fragmentach akcji. Na to co dobre warto jednak czekać, dlatego sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry z gola cieszyła się Cracovia.
Po faulu jednego z piłkarzy Portowców piłkę z rzutu wolnego bił Amir Al-Ammari. Do lecącej futbolówki w polu karnym dopadł Virgil Ghita, który celną główką dał gospodarzom kolejne w tym spotkaniu prowadzenie.