W sobotnim finale igrzysk olimpijskich w kategorii do 57 kg Lin Yu-Ting z Tajwanu była poza zasięgiem dla Julii Szeremety. Urodzona w 2003 roku Polka i tak osiągnęła wielki sukces, który fani biało-czerwonych będą wspominali długimi latami.
W Paryżu wystartowała też Aneta Rygielska (do 66 kg), ale odpadła już w 1/8 finału, w ćwierćfinale z IO pożegnała się Ela Wójcik (do 75 kg). Panowie też nie potrafili awansować do strefy medalowej. Mateusz Bereźnicki, rywalizujący w kat. 92 kg, przegrał z Irlandczykiem Jackiem Marleyem w 1/8 finału. Jeszcze wcześniej, bo już w 1/16 odpadł Damian Durkacz.
Medal Szeremety tylko tuszuje smutny obraz polskiego boksu.
Nasi pięściarze i pięściarki albo przegrywają, albo uciekają do MMA
Zacznijmy od pań. Przez długi czas największe sukcesy wśród Polek odnosiły Agnieszka Rylik (17-1, 11 KO) oraz Iwona Guzowska (9-1, 2 KO), ale obie mistrzynie świata urodziły się w 1974 roku. To była inna epoka. Liczne tytuły wygrywała też Karolina Koszewska (12-1), zawodniczka trenera Krzysztofa Kossedowskiego, ale jej sukcesy nie odbiły się tak szerokim echem, jak poprzedniczek. Rylik i Guzowska były pionierkami, jednak w tamtym czasie nie było wielkiego zainteresowania mediów i kibiców. Poza tym najważniejsze federacje bokserskie traktowały kobiecy boks po macoszemu.
W ostatniej dekadzie najgłośniej było o Ewie Brodnickiej (20-1) i Ewie Piątkowskiej (16-1), które co prawda zdobyły pasy mistrzowskie, ale raczej dzięki słabości rywalek. Obu już w boksie nie ma. Obie szukają szczęścia na galach freakowych.
I choć mogą liczyć na lepsze pieniądze niż w boksie, to zarazem muszą mierzyć się z powszechną krytyką. Brodnicka stoczyła cztery walki, ale dwie przegrała. Ostatnio na gali Prime pokonała ją… debiutantka Karolina Gackowska.
Piątkowska też nie podbiła freakowych gal. W maju – na gali FAME 21 – otrzymała srogą lekcję od Klaudii Syguły. Warto dodać, że zanim zamieniła ring na klatkę, wzięła udział w wydarzeniu parasportowym, w starciu na plaskacze. Na całe szczęście ta moda zniknęła z Polski, tuż po tragicznej śmierci jednego z uczestników kontrowersyjnej imprezy.
Panowie też uciekają – z różnym skutkiem – do MMA. Zresztą nie tylko pięściarze, ale i zapaśnicy (m.in. Damian Janikowski i Daniel Rutkowski) czy kickbokserzy (m.in. Arek Wrzosek i Radosław Paczuski).
Adamek, Szpilka, Włodarczyk i Głowacki zamienili ring na klatkę
Jeśli spytamy losowych przechodniów o trzech najpopularniejszych naszych pięściarzy, większość zapewne wymieniłaby Tomasza Adamka, Artura Szpilkę i Krzysztofa Włodarczyka. Ale dziś żaden z nich nie ma wiele wspólnego z boksem.
47-letni Adamek ostatni raz był w ringu w 2018 roku, gdy zmiótł go znany dopingowicz Jarrell Miller. Od tamtej pory w boksie nie walczył. Obecnie ”Góral” zarabia na walkach dla FAME MMA. Ostatnio z łatwością obił freaka Patryka Bandurę, a pod koniec sierpnia podobny oklep zapewne czeka Kasjusza ”Don Kasjo” Życińskiego, także freak fightowca.
Blisko 43-letni Włodarczyk też wystąpi na Narodowym, gdzie w debiucie w FAME będzie rywalizował na zasadach MMA z Jarosławem ”PashaBicepsem” Jarząbkowskim, e-sportowcem, który od kilku lat sumiennie trenuje wszechstylową walkę wręcz w WCA Fight Club.
Swoje pięć minut w poważnym boksie miał też Artur Szpilka, ale po przegranej z Deontayem Wilderem w 2016 r. nie wrócił już do czołówki. Od kilku lat boksu, z wyjątkiem największych walk i pojedynków kolegów, nawet nie ogląda. Skupił się w pełni na treningach MMA. Zawodnikiem KSW jest także Krzysztof Głowacki, były mistrz świata.
W starciu na zasadach MMA będzie się bił także Kamil Łaszczyk (30-1), ale ”Szczurek” po dotkliwej porażce w boksie z Yohanem Vasquezem już wie, że nie ma czego szukać w elicie bokserskiej. Zostaje mu zarabianie wielkich pieniędzy w FAME.
Niedługo w klatce zapewne też zobaczymy Mariusza Wacha (38-11), 44-letniego weterana, który debiutował w boksie w 2005 roku. Ukoronowaniem jego kariery była walka o mistrzostwo świata z Władimirem Kliczko w 2012 roku, którą Ukrainiec pewnie wygrał na punkty. Mierzący 202 cm Polak słynął z tytanowej szczęki, ale nagle zaczął się sypać. Pierwsze deski w karierze zaliczył dopiero w 2022 roku, gdy znokautował go Arslanbek Makhmudov. Teraz jednak historia się powtórzyła. Kilka tygodni temu Wacha brutalnie znokautował 19-letni Moses Ituma. To był zapewne koniec Wikinga w poważnym boksie.
Wiele wskazuje na to, że karierę może zakończyć 35-letni Adam Kownacki (20-4), do niedawna nasza jedyna nadzieja w wadze ciężkiej. ”Babe Face” ma na koncie cztery porażki z rzędu. Przykro patrzyło się na jego ostatnie walki.
Którzy Polacy mogą liczyć na wielkie walki?
Ostatnim naszym mistrzem świata był Łukasz Różański (15-1), który jednak był czempionem najmniej prestiżowej kategorii bridger (do 102 kg), a w dodatku kilka miesięcy temu stracił pas, przegrywający z Lawrencem Okolim już w I rundzie. Różański ma jeszcze szansę na kolejną dużą walkę, ale trudno przypuszczać, że zdobędzie jeszcze kiedyś pas. Tym bardziej że ma już 38 lat.
Największą nadzieją polskiego boksu na walkę o tytuł jest zapewne trzy lata młodszy Michał Cieślak (26-2), który należy do czołówki wagi cruiser. Problem w tym, że jego porażki z Okolim oraz Ilungą Juniorem Makabu pokazały, że wciąż mu trochę brakuje, by być najlepszym.
W tej samej kategorii wagowej walczy 37-letni Mateusz Masternak (48-6), który jednak ma już na koncie sześć porażek. W 2023 roku walczył o pas, ale Chris Billiam-Smith potwornie obił żebra ”Mastera”. Byż może jeszcze stanie przed dużą szansą, ale ani on, ani Cieślak nie będą faworytami potencjalnych starć o pas.
Już pod koniec sierpnia do ringu wróci 35-letni Maciej Sulęcki (32-2), który w przeszłości walczył o najwyższe cele, ale przegrywał. Jeśli jednak 23-letni Diego Pacheco pokona ”Stricza”, to niewykluczone, że Sulęcki wróci do świata freaków, gdzie kilka miesięcy temu zadebiutował, przegrywając z Normanem Parkiem.
Prawdopodobnie większe szanse na międzynarodowy sukces ma 28-letni Fiodor Czerkaszyn, kolega Ołeksandra Usyka z sali treningowej. Ukrainiec, który do ringu wnosi także polską flagę, ma imponujący rekord (24-1), jednak jego dotkliwa porażka z niezbyt znanym Anauelem Ngamissengue budzi wątpliwości, czy Czerkaszyn faktycznie może zostać mistrzem świata.
Reasumując, w Polsce jest tylko kilku pięściarzy, którzy potencjalnie mogą być brani pod uwagę przy mistrzowskich walkach. Ale będą w nich stroną “b”, a nie faworytami. Każde ewentualne zwycięstwo będzie co najmniej niespodzianką, a raczej po prostu sensacją.
Nie można wykluczyć, że skuteczni promotorzy, co jest kluczowe w tej dyscyplinie, wywalczą w przyszłości ciekawe walki Kamilowi Szeremecie (25-2-2), Adamowi Balskiemu (19-2), Kacprowi Meynie (13-1), Damianowi Knybie (13-0), Robertowi Parzęczewskiemu (32-2), Kamilowi Bednarkowi (15-0), Michałowi Soczyńskiemu (8-0) czy powracającemu po długiej przerwie Andrzejowi Fonfarze (31-5), ale żaden z nich nie jest materiałem na mistrza świata. Dla nich sukcesem będzie po prostu każda walka na dużej scenie.
Czemu jest tak źle?
Boks zawodowy musi rzeźbić w tym, co dostarcza mu boks olimpijski, a z tym wciąż jest problem. Warto jednak podkreślić, że sytuacja od kilku lat się poprawia, bo regularnie organizowane są gale Suzuki Boxing Night, gdzie mogą się pokazywać zdolni zawodnicy. W dodatku były bokser Grzegorz Proska, który od 2024 roku jest nowym trenerem kadry, wydaje się odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu.
Ale nie tylko kwestie sportowe są odpowiedzialne za rozwój dyscypliny. Dziś nie liczy się już tylko wynik sportowy, a polscy pięściarze z reguły nie potrafią się dobrze sprzedać. Brakuje nam wyrazistych i charyzmatycznych osobowości. Wielu zawodników nie bryluje w social mediach. Różańskiego na Instagramie śledzi 23 tysięcy fanów, a Cieślaka 15 tys. Dla porównania: Cieślaka kumpel Szpilka ma 307 tys. obserwujących, a profil jego psów “Przygody Cyca i Pumby” śledzi 57 tysięcy.
To wszystko przekłada się na oglądalność telewizyjną. Jedna z najgłośniejszych walk ostatnich lat w polskim boksie, czyli pojedynek Rożańskiego ze Szpilką obejrzało raptem 30 tysięcy w systemie PPV, czyli co najmniej kilka razy mniej niż gale KSW. A przecież coraz więcej fanów ogląda także gale freakowe, które potrafi obejrzeć ponad pół miliona fanów.
Ale nie ma co się dziwić, że kibice odwracają się od boksu. Promotorzy bokserscy zbyt często organizują gale, gdzie dysproporcja między zawodnikami jest druzgocąca. Ich plan jest prosty. Talentom daje się obijać tzw. kelnerów, którzy nabijają im wygrane w rekordzie, ale zarazem zabierają im kibiców, którzy chcą szukać prawdziwych emocji. Później dobry rekord co prawda można sprzedać za granicą, ale wcześniej trudno wzbudzić zainteresowanie swoim zawodnikiem, czego przykładem może być kariera Szeremety lub Izu Ugonoha. Obijali bumów, a gdy już dostali swoją wielką walkę, to zostali brutalnie weryfikowani.
W latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku polski boks trzymały w ryzach po prostu charyzmatyczne postacie, których dzisiaj brakuje. Nie mamy nam bokserskich gwiazd i zbyt wielu perspektywicznych następców. Nasz boks leży i kwiczy, więc tym bardziej doceńmy paryski występ Szeremety. Kto wie, być może na kolejny uśmiech polskiego kibica będziemy musieli czekać latami.