HomePiłka nożnaSzczere wyznanie Rafała Góraka z GKS-u Katowice: Zawód trenera jest dla singli. Żyjemy w matriksie [WYWIAD]

Szczere wyznanie Rafała Góraka z GKS-u Katowice: Zawód trenera jest dla singli. Żyjemy w matriksie [WYWIAD]

Źródło: Własne

Aktualizacja:

– Masa moich kolegów po fachu jest po ogromnych przejściach. Piłka jest toksyczna. Zawód trenera “daje po garach”, ale dla mnie to i tak najpiękniejszy zawód na świecie – mówi Rafał Górak, szkoleniowiec GKS-u Katowice, w rozmowie z „Kanałem Sportowym”.

Rafał Górak

Sipa US / Alamy

Z Rafałem Górakiem rozmawialiśmy ponad godzinę, a gdyby nie czekające na niego obowiązki pewnie moglibyśmy spędzić w ten sposób dwa lub trzy razy więcej czasu. Szkoleniowiec GKS-u Katowice to ewidentnie wielki futbolowy pasjonat, który nie unika trudnych tematów. Dlaczego w pewnym momencie postanowił milczeć? Czym zainspirował go Marcelo Bielsa, a czym Borussia Dortmund? Jaki wpływ na rodzinę trenera ma jego praca i konflikty? Przez co tak późno trafił do Ekstraklasy? Które słowa Adriana Błąda były dla niego bardziej wartościowe niż wszystkie pieniądze? Za co najmocniej ceni swoich krytyków? Czego musiał nauczyć nowego prezesa GieKSy? Zapraszamy do lektury.

GKS odbudował się ze zgliszczy

Z jakim nastawieniem jako GKS podchodzicie do Ekstraklasy? Pełen entuzjazm, czy może jednak obawa, bo beniaminkom ostatnio nie było łatwo?

Wszystko po trochu. Trudno uciec od entuzjazmu i wyzbyć się emocji. Był czas, aby się cieszyć i bawić, bo ten awans to piękna chwila w życiu każdego z nas. No ale w końcu trzeba było wrócić do pracy. Gdy zaczyna się okres przygotowawczy, następuje lądowanie.

W poprzednim sezonie był jakiś moment przełomowy, po którym uwierzył pan, że awans jest możliwy, czy raczej przeszło to wszystko płynnie?

Doskonale pamiętam ten stan, który czułem po pierwszej rundzie. Analizując nasze wcześniejsze mecze i to, co robiliśmy, doszedłem do wniosku, iż mieliśmy ogromny deficyt punktowy. Wiedzieliśmy, że dobrze graliśmy, a punktów nie było. Zawiedliśmy własne oczekiwania.

Kiedy w rundzie wiosennej zaczęliśmy częściej wygrywać, dopiero wszystko się zgadzało. Organizacja gry przełożyła się na punktowanie i nie byłem tym zdziwiony. Czekałem na tę chwilę, gdy zespół zacznie punktowo odzwierciedlać to, co prezentuje na boisku. Miałem ogromną satysfakcję.

Zmieniliście coś w tym newralgicznym momencie, że nagle zaczęło żreć?

Nie, to był raczej efekt konsekwencji. Drużyna nigdy nie przestała wierzyć w to, co robimy. Czasem się zastanawiałem, czy jest to konsekwencją głównie dobrej atmosfery w ekipie, czy może czegoś innego. Dzisiaj myślę – nie no, Rafał, głupi byłeś, że w ogóle takie pytanie sobie stawiałeś. Drużyna naprawdę wierzyła w to, co robimy. Niekiedy takie refleksje przychodzą, w końcu jesteśmy ludźmi. Nasz sukces to sukces cierpliwości, o którą w sporcie trudno.

Czasem się zastanawiam, co z czego bardziej wynika – wyniki z dobrej atmosfery, czy dobra atmosfera z wyników? Trochę na zasadzie – co było pierwsze: kura czy jajo?

Cała moja pięcioletnia kadencja tutaj to ciągły proces i budowanie czegoś. Kiedy wracałem do GKS-u w 2019 roku, po spadku do 2. ligi, zastałem zgliszcza. Atmosfera wokół klubu to była masakra…

GKS regularnie wywracał się na ostatniej prostej, gdy miał awans w zasięgu ręki. W końcu wydawało się, że to już na pewno ten moment i nagle bum, spadek.

Klub sportowy to nie tylko trener i piłkarze, ale też pracownicy administracji, marketing, greenkeeperzy, osoby odpowiedzialne za pralnię i wielu innych… Po tym spadku – ja naprawdę czegoś takiego wcześniej tego nie widziałem. Ludzie byli totalnie zrezygnowani i zadawali sobie pytanie “co dalej?” Jeżeli się tak ciągle zawodzi, to właściciel – obojętnie, kim jest – może w końcu powiedzieć „dość”.

Z władzami klubu po raz pierwszy spotkałem się w chwili, gdy miałem jeszcze ważny kontrakt w Elanie Toruń. Poczułem wtedy, że oni chcą, by GKS był tworzony bardziej cierpliwie, stabilnie i tak dalej. Nie byłem już młodym człowiekiem, lecz uwierzyłem im. Wiedziałem, że potrzeba czasu, a trener zawsze działa w jego deficycie.

Wspólnie zabraliśmy się za 2. ligę. Wtedy latem dołączyło do nas 18 nowych zawodników. Złapałem się na tym, że jestem na treningu i z całej tej grupy tylko 1 z nich kiedykolwiek prowadziłem (śmiech). Skala wyzwania była ogromna. Jeśli wtedy byłoby powiedziane, że awans musi być i nie ma innej opcji, to ja bym tego nie wziął. Za nami długa droga okraszona kryzysami. Łatwo nie było, aczkolwiek wsparcie osób z góry zawsze pomagało w pracy.

Ukryty potencjał Katowic

Mając to wszystko na względzie – jak dużą szansą dla GKS-u jest obecność w Ekstraklasie? Co to wam może dać w szerszej perspektywie?

Katowice to miasto, które się prężnie rozwija. 20 lat temu był kompletnie inaczej. Żyjąc, mieszkając tutaj można sobie to przypomnieć i pomyśleć: “wow”. 

Gra w Ekstraklasie, oprócz kwestii finansowych czy prestiżu, to również doskonały magnes, jeśli chodzi o akademię. Nie oszukujmy się – rodzice patrzą na to, gdzie jest dany klub. 2. liga? Dobra, zabieramy dziecko i ono wyjeżdża z Katowic. Dzisiaj, mając Ekstraklasę, budując nowy stadion, rozwijając infrastrukturę, moim zdaniem pojawiają się duże możliwości, by wychowywać dzieci poprzez sport. 

Z całym szacunkiem – możemy mówić wiele o hokeju, o piłce kobiet, o siatkówce, koszykówce, o sportach indywidualnych ale największy magnes dla ludzi to męska piłka nożna i to ona globalnie nakręca koniunkturę.

W Łodzi coraz więcej osób chodzących na piłkę wpada też na siatkarki.

Jestem przekonany, iż ktoś, kto przyjdzie na piłkę, może potem trafić też na mecz innej sekcji. Prezydent miasta też widzi rozwój sportu w Katowicach właśnie przez pryzmat wielosekcyjnej GieKSy i robi wiele, aby tak pozostało. A Ekstraklasa to takie koło zamachowe do dalszego rozwoju całego klubu, czy sportu.

Jaki jest potencjał kibicowski w Katowicach? Bo o Górniku Zabrze czy Ruchu Chorzów, to wiemy, a u was?

Mówi się, że jest ogromny, choć nigdy go nie sprawdzono ze względu na pewne uwarunkowania. Jednakowoż na finiszu poprzedniego sezonu, gdy awans się zbliżał, czuło się w mieście wielkie wsparcie, zainteresowanie. 

Brak Ekstraklasy przez wiele lat też sprawił – i kibice sami to przyznają – że niektórzy stracili wiarę, iż kiedyś uda się wrócić na ten najwyższy poziom i dlatego nie przychodzą. A będą przychodzić, jeśli coś się zmieni. Sam jestem zatem ciekawy, jak to wyjdzie. Oczywiście życzę sobie i wszystkim, aby na nowym stadionie zawsze był komplet. Wydaje mi się, że 15 tysięcy miejsc to jest odpowiednia pojemność. 

Zabrze i Chorzów to kolebka, wiadomo. Niedawny mecz  Ruchu z Widzewem pokazał, jak wielkie może być zainteresowanie.

Ponad 50 tysięcy ludzi na meczu Ekstraklasy to było coś imponującego.

Zjawiskowe. Z racji tego, że Katowice są stolicą całej aglomeracji, to być może tu się znajdzie sporo kibica “najemnego”, który przyjdzie na GKS po prostu z ciekawości? Bo się tu przeprowadził, bo tu znalazł pracę, a pochodzi z innego rejonu kraju… Wydaje mi się, że potencjał jest spory, ale wszystkim tym, co niedługo będzie się działo – grą w Ekstraklasie, przejściem na nowy stadion – zaufanie u ludzi trzeba będzie dopiero zdobywać. 

Sądzę, iż 8000 fanów, którzy potrafią się zebrać przy Bukowej – to jest gwarantowane. Ci ludzie są w Katowicach i oni wrócili na GieKSę. Natomiast prawdopodobnie resztę trzeba będzie pozyskiwać – zarówno marketingiem, jak i po prostu atrakcyjną grą w Ekstraklasie.

Długa droga Rafała Góraka do Ekstraklasy

Na czym polega pana trenerska – nie lubię tego słowa – filozofia?

Zawsze byłem szkoleniowcem, który w poszczególnych miejscach pracował długo. Wcześniej GieKSa – 2,5 roku. Ruch Radzionków – 4 lata. BKS Bielsko-Biała – 4 lata. Do Torunia pojechałem niby na chwilę, a okazało się, że pracowałem 2 lata.

I pewnie byłoby więcej, gdyby nie problemy Elany?

Zabrakło 1 gola do awansu do 1. ligi… Widocznie tak musiało być. Teraz znów pracuję w GKS-ie od 5 lat. Do czego zmierzam – jestem piłkarskim romantykiem i wiem o tym. Futbol był dla mnie wszystkim od małego, gdy tata zabierał mnie co tydzień na mecze Szombierek i Polonii Bytom. 

Sądzę, że już od dawna wiedziałem – nawet w czasach, gdy sam byłem piłkarzem – że najważniejsza w piłce jest metodyka. A metodyka wymaga cierpliwości i czasu. Często myślałem sobie: “no fajnie, tylko gdzie ja ich tyle dostanę?”

Można się zniechęcić na starcie.

I pieprznąć tym wszystkim, no tak. Ja jednak brałem dłuto i rzeźbiłem sobie powoli w moich zawodnikach. Mając piłkarza czwartoligowego wierzyłem, iż będę w stanie zrobić z niego ekstraklasowicza. To zazwyczaj samobójcza misja, choć we mnie ta wiara była. Powiedziałem sobie – jeśli przestaniesz wierzyć, to będzie moment na zmianę zawodu albo przynajmniej podejścia do niego.

Później zorientowałem się, że to jest po prostu moja droga. Że z tym się dobrze czuję i jestem wtedy wiarygodny w szatni. Gdybym nagle zmienił przekaz i zaczął wychodzić do piłkarzy z komunikatami typu “kiełbasy do góry i jedziemy”, to nikt by tego nie kupił nie byłbym wiarygodny. 

I właśnie dlatego, że woli pan spokojnie i cierpliwie “rzeźbić jak dłutem”, tak długo trwała pana droga do Ekstraklasy?

Nie mam jasnej odpowiedzi, ale to była moja droga i najważniejsze, że ja się z tym dobrze czuję.

Naturalnie zwracałem uwagę moim zawodnikom, że po zejściu z boiska musimy wiedzieć, dlaczego przegraliśmy, lecz to przeważnie jest łatwe do określenia. Zawsze powtarzałem jednak, iż warto wiedzieć, dlaczego wygraliśmy. To bywa trudniejsze.

To dlaczego wygraliście mecz ze Stalą Mielec?

Bo bardzo dobrze broniliśmy naszego pola karnego i udało nam się uchronić naszego bramkarza przed strzałami świetnego napastnika, czyli Szkurina. Takiej sumienności zabrakło nam z Radomiakiem. Dopuściliśmy wówczas Rochę do dwóch strzałów, mimo iż dało im się zapobiec. Ze Stalą Mielec wygraliśmy, ponieważ mieliśmy pewne zadania modelowe i wypracowane oraz właściwie je zrealizowaliśmy.

Jaka ma być tożsamość GKS-u Katowice – taka stricte sportowa? Wspomniał pan o niej w programie „Kato Bus”

Nie powinniśmy patrzeć na innych – bo jednym w Ekstraklasie poszło, a drugim nie. Moglibyśmy przyjąć, iż statystycznie po roku spada większość beniaminków. Moim zdaniem to trzeba odrzucić. Mamy wypracowane bardzo dużo i teraz musimy próbować wdrożyć to na wyższym poziomie. Aby nie bać się Ekstraklasy. Pokorę trzeba mieć, ale odwagę i wiarę też. 

Moim zdaniem wiara w to, co się robi, jest bardzo ważnym czynnikiem. Wiem jednak, że nie mogę teraz powiedzieć: “Dobra, będziemy grali radosny futbol”. Nie, ja muszę być szalenie mocno zorganizowany, by pomóc zespołowi w organizacji na boisku. A z drugiej strony sportowiec też musi czerpać radość z gry. 

Marcelo Bielsa rozwiał wątpliwości

Adrian Błąd w rozmowie opublikowanej na “Weszło” mówił, że mocno inspirowaliście się Borussią Dortmund i Rakowem Częstochowa. 

Nigdy nie byłem fanem staży trenerskich, choć czasem myślałem sobie: “głupi jesteś. Ludzie jeżdżą, inspirują się, a ja tego nie robię”. Z drugiej strony – czekałem długo, aż w końcu doczekałem się wykładu Marcelo Bielsy i wtedy szczęka mi opadła. Przemawiał do nas genialny facet, którego czasem może nie rozumiemy. Powiedział wtedy jedną rzecz, która rozwiała moje wątpliwości. Zapytano go po prostu – co robić, aby stać się lepszym trenerem? Odpowiedział: “Oglądajcie mecze i kopiujcie”. 

Cóż, oglądanie meczów to jest całe moje życie. Ekstraklasa, Bundesliga, Premier League… Staram się z nich czerpać. Oglądałem to samo spotkanie drugi raz, trzeci i zastanawiałem się, w czym jest ta ich powtarzalność? Gdzie są te rzeczy, które piłkarze wykonują np. 10 razy w ciągu meczu? Potem warto próbować tych rzeczy nawet w IV lidze. Jasne, tam jest niższy poziom, ale każdemu chodzi o to, by lepiej grać w piłkę.

Kiedyś w meczu ze Stargardem rozwiązaliśmy pewien stały fragment właśnie na bazie inspiracji Borussią Dortmund. Strzeliliśmy gola, a zaraz potem Łukasz Piszczek zadzwonił do Roberta Góralczyka (były dyrektor sportowy GieKSy – przyp. red.) i powiedział: “Zrobiliście to lepiej niż sama Borussia”. On to od razu zauważył, od kogo zaczerpnęliśmy pomysł (śmiech).

Łatwo jest przełożyć takie wzorce z teorii na praktykę?

To nie działa tak, że pokażesz zawodnikom filmik, powiesz “od dzisiaj tak będziemy zdobywać bramki” i koniec. Trzeba cofnąć się do momentu, gdy dana drużyna odzyskuje piłkę, przemyśleć co wtedy ci piłkarze robią i dopiero, jak to przenieść na własny trening. 

Warto też zastanowić się, czy w ogóle dasz radę coś wykonać, ale wydaje mi się, że w większości tak. Wiadomo, ci zawodnicy z topu robią rzeczy na innej szybkości, intensywności i tak dalej. Ale można czerpać garściami zarówno z Guardioli, De Zerbiego jak i innych. Zawsze warto także rozmawiać z kimś, kto mógł samemu doświadczyć współpracy z jakimś uznanym trenerem. Metodyka to jest siła, tylko trzeba być powtarzalnym w pracy z drużyną. Dzięki temu można dużo takich zależności złapać.

Tym kluczem kierował się GKS Katowice

A trudno było przekonać liderów GieKSy, by pozostali w drużynie po awansie? Wiadomo, jak to jest – skoro ktoś radzi sobie dobrze, to budzi zainteresowanie. Wam jednak udało się utrzymać cały trzon zespołu.

Wielu z tych zawodników GKS-u weszło w nowy sezon z ważnymi kontraktami, a jednocześnie nie było dużego zapotrzebowania, by ich wykupić. Przeszliśmy przez to na spokojnie. Planowaliśmy to tak, by po awansie zachować ten trzon i potem myśleć o wzmocnieniach.

W przypadku beniaminków i ich szybkich spadków często podaje się argument, że za bardzo ufają piłkarzom, którzy wywalczają ten awans. A potem ci sami gracze są za słabi na Ekstraklasę i kończy się fatalnie. Pan mówił właśnie, iż nie zamierzacie robić dużo zamian, a jednak zrobiliście 9 transferów. Miał pan dylemat, jak podejść do tego letniego okienka?

Chodziło mi przede wszystkim o to, by piłkarze już obecni w klubie byli w stanie podjąć rywalizację. By oni dostali możliwość grania w Ekstraklasie, ale zostali też poinformowani, że ta rywalizacja będzie diametralnie inni, bo przyjdą też nowi gracze.

Udało nam się zachować dobrą dyscyplinę finansową w stosunku do budżetu, z którym wywalczyliśmy awans. Mieliśmy więc furtkę i możliwości ku temu, by poczynić wzmocnienia. A zatem ci piłkarze, którzy z nami zostali będą musieli podjąć rywalizację tymi, co w Ekstraklasie już grali gdzie indziej. Poziom wzrośnie, lecz dla nich to też będzie rozwijające. Jeśli poradzą sobie, to będą grali. Jeśli nie – szansę dostaną inni. Muszą wiedzieć, że z tym nie ma żartów.

Analizowałem sobie poszczególne nazwiska i przy większości dochodziłem do wniosku, że są to transfery raczej do wyjściowej jedenastki niż uzupełnienia składu. W sumie wyszło tak, jakby pan dostał nowy zespół. To dobrze, czy nie?

Nie byłoby dobrze, gdyby od pierwszego meczu cała dziewiątka weszła do podstawowego składu, lecz tak się nie stało. Daję szansę wszystkim, a nowych wprowadzam do zespołu. Daję wszystkim szansę na rywalizację, na pokazanie się w treningu, oglądam… I na razie jest taka sytuacja, że nie wszyscy, co do nas dołączyli latem, już mają miejsce w wyjściowej jedenastce. I to mnie paradoksalnie cieszy.

Będziecie jeszcze prowadzić selekcję negatywną?

Zobaczymy, jak poszczególni zawodnicy to zniosą. Nie każdy potem akceptuje swoje miejsce w hierarchii. Gracze mają czas do końca sierpnia. Na pewno wraz z dyrektorem sportowym prędzej czy później usiądziemy, by podsumować na przykład pierwsze 5 meczów i wtedy być może sami będziemy mieli jakieś informacje dla zawodników czy ich menedżerów.

Był jakiś konkretny klucz, którym się kierowaliście przy letnich transferach?

Wraz z dyrektorem Dubasem stwierdziliśmy, że musimy zadbać, aby każda pozycja została wzmocniona i to będzie najzdrowsze.

Czy transfer Bartosza Nowaka to jest swego rodzaju manifest, że GKS Katowice będzie mierzył w coś więcej niż walka o utrzymanie do samego końca sezonu?

Manifest to zbyt duże słowo, ale była to dla nas sprawa priorytetowa. Szybko zostaliśmy poinformowani, iż Bartek będzie dostępny, a potem równie szybko ustaliliśmy warunki współpracy. On bardzo chciał tutaj przyjść. Od pierwszego dnia był przekonany, że GKS to dla niego dobre miejsce.

Co go tak ujęło?

Mieszka w Katowicach i to było dla niego ważne. Do tego liczyła się rzetelność samego klubu. Ten projekt rzeczywiście go przekonał i że te lata, które jeszcze mu zostały w karierze, może spędzić w miejscu, którego sam by sobie życzył. Bartek miał propozycje z połowy Polski, jeśli nie więcej. Część tych ofert na pewno była lepsza finansowo. Dlatego doceniam go, że wybrał nas i od początku jasno artykułował, że jeśli gdzieś pójdzie, to właśnie do nas. To było świetne z jego strony.

On ma być taką postacią, wokół której będziecie budować zespół, układać grę i tak dalej?

Życzyłbym sobie, aby Bartek Nowak stał się liderem GKS-u na boisku z racji tego, co już na nim osiągnął, co przeżył i co jest jeszcze przed nim. Wiem też, że musi mieć koło siebie dobrych piłkarzy i tak jest.

Nowe marzenie Rafała Góraka

Jak mocna jest pana pozycja w GKS-ie Katowice?

Odpowiem tak – mój kontrakt automatycznie przedłużał o rok się po awansie do Ekstraklasie, ale unieważniono go i podpisano nowy, dwuletni. Odebrałem to jako ogromną dawkę zaufania. Jednocześnie wzbudziło to we mnie wielkie poczucie odpowiedzialności – na maksa. A skoro ja się tak czuję, to tym samym wiem, że dziś moja pozycja w klubie jest bardzo mocna. To z kolei sprawia, iż staram się brać udział w każdej decyzji dotyczącej GieKSy. Być może nie jestem odpowiedzialny za kupno papieru toaletowego jak niegdyś Marian Dziurowicz, ale za każdą sportową decyzję już tak (śmiech).

Jeśli chodzi o sekcję piłki nożnej, staram się doglądać wszystkiego. Dobrze współpracuje mi się z dyrektorem sportowym i dużo razem robimy. Jeżeli zatem mówię, że jestem zadowolony z letniego okienka transferowego, to obojętnie co by się stało, to zdania nie zmienię. Być może mam wiele wad, aczkolwiek lojalny byłem zawsze.

Skala wyzwania jakim jest gra w Ekstraklasie przytłoczyła w pewnym stopniu czy zupełnie nie?

To zawsze było moje wielkie marzenie i czułem, że kiedyś będę w niej pracował, ale zawsze miałem przeświadczenie, że muszę dotrzeć do niej, awansując z drużyną.

Druga sprawa to klub bliski mojemu sercu. Proszę zauważyć – dzisiaj nikogo nie szokuje obecność GieKSy w Ekstraklasie.

Większość komentarzy faktycznie była w tonie “O, wreszcie im się udało”.

Dla mnie to było spełnienie marzeń, ale musiałem ten temat zamknąć. Zrealizowałem je, więc należało znaleźć następne.

I jakie to jest?

Pragnę przez parę lat pracować w Ekstraklasie. Klub natomiast musi sięgać wyżej, ale tu już powinni z nami usiąść Właściciel, prezes i dyrektor i wtedy moglibyśmy rozmawiać. Chciałbym, aby GKS rósł w siłę, bo to fajne miejsce. Swoje żeśmy tu przeżyli i nikt nam nic nie dał za darmo.

Wartościowi krytycy

A czy ten awans do Ekstraklasy sprawił panu satysfakcję na zasadzie utarcia nosa krytykom? Trochę jej było w minionych latach…

Mam dwóch synów i zawsze im mówiłem – wiele może się wydarzyć i różnie być, ale chciałbym, aby nigdy nie musieli mnie za coś przepraszać. To się tak łatwo rzuca. “Jak przeproszę, to już będzie dobrze”. Ja więc tego nie oczekiwałem ze strony kibiców. Byłem tak zaciekły, że powtarzałem sobie: “Rafał, ty się nie przejmuj, zrób swoje i pokaż, że najbardziej zależy ci na klubie, a nie żeby cię ktoś potem musiał przepraszać”. I naprawdę dla mnie najważniejszy jest GKS. Tak samo tłumaczę to zawodnikom, aby ich ego nigdy nie stało się tak wielkie, by stwierdzili, iż muszą grać dla siebie. Nie, najważniejszy jest klub. 

Dlatego po awansie nie przeszło mi przez myśl, że w ten sposób coś komuś udowodniłem. Cieszyłem się ze spełnionego marzenia i wprowadzenia klubu na należne mu miejsce. To były dwie jedyne rzeczy, które przeszły mi przez myśl po ostatnim gwizdku, gdy awansowaliśmy.

Pozwolę sobie zacytować tekst, który pojawił się na portalu gieksa.pl, gdzie wcześniej nie szczędzono panu krytyki. “Trenerze, pomyliłem się, zwracam honor, chylę czapkę. Trenerze, gdybyś odszedł, to by się nie udało. Na bank mielibyśmy przebudowę i sezon przejściowy. Wygląda na to, że jednak Rafał Górak jest szkoleniowcem na lata”. Czy tego typu komentarz ma dla pana duże znaczenie?

Ma, bo przechodziliśmy przez to wszystko razem. Wielokrotnie czytałem rzeczy, z którymi się nie zgadzałem, ale przecież kibic ma prawo wyrazić swoją opinię. Nie mogę być zaskoczony krytyką. Gorzej, gdy to się przemienia w hejt i na przykład zaczyna dotykać także twojej rodziny. To jest nie fair i poniżej pasa. 

Natomiast napisanie felietonu czy wyrażenie swojej opinii, kiedy ktoś podpisuje się swoim nazwiskiem i bierze odpowiedzialność za te słowa – to wtedy dla mnie jest też wartościowy materiał badawczy. Mogę się na tej podstawie zastanowić, czy czegoś nie robię źle? Może robię coś źle i brnę na zderzenie ze ścianą? Albo ktoś jest po prostu źle poinformowany? 

Wiadomo, iż jednocześnie nie będę wchodził w takie szczegóły, by odnosić się do każdego zdania…

Wtedy już można byłoby nic innego w życiu nie robić, tylko prowadzić takie dyskusje. To też nie o to chodzi.

Nie zawsze zgadzałem się z tekstami z serwisu Gieksa.pl, ale jedną rzecz muszę tym ludziom oddać – zawsze byli. Doceniam to, nawet jeśli czasem mocno nie zgadzało mi się to, co piszą. Podważali wszystko, i wszystkich, aczkolwiek jakby ich nie było… Chyba czułbym się jeszcze gorzej. 

Bo to by oznaczało, że nikomu nie zależy na GKS-ie?

Tak. W głębi serca – choć nie zgadzaliśmy się w wielu aspektach – zawsze wiedziałem, że są.

Jeszcze jeden cytat z tego samego tekstu: “Ukłony dla trenera Góraka, że tym wszystkim nie j****ł”. No właśnie, kusiło gdzieś po drodze to j****ć?

Tak byłoby najłatwiej.

Można było sobie przecież pomyśleć: “Odpuszczam, po co mi to?”

Rozmawialiśmy o portalu Gieksa.pl i wierzę że przecież oni też działali w trosce o klub. Pytałem sam siebie – co robię złego, że nie w trosce o GKS? Nigdy nie znalazłem odpowiedzi. 

Szedłem do szatni i od zawodników zawsze czułem wsparcie. Adrian Błąd w „Kato Busie” został zapytany o to, co najbardziej u mnie ceni, a jego odpowiedź znaczyła więcej niż wszystkie pieniądze, jakie mógłbym zarobić. Stwierdził, że trener Górak był nieustępliwy. Ja powiedziałem piłkarzom, że ustąpię dopiero w chwili, gdy oni się ode mnie odwrócą, albo stracą wiarę, iż to nam może dać sukces. Miałem jednak święte przekonanie co do dobrze wykonywanej pracy. 

Czyli paradoksalnie krytyka pana motywowała?

Na pewno. Natomiast hejtu nienawidzę.

Zawód dla singli

Tu akurat całkiem kulturalnie wyglądała ta krytyka w pana stronę.

No nie w każdym miejscu. Moi synowie mają odpowiednio 23 i 18 lat, śledzili to wszystko i czasem się dziwili, jak ja to wytrzymuję. Cóż, jestem ojcem, więc też muszę dawać dobry przykład. Mówiłem im, że nie ustąpię tylko dlatego, że ktoś tak mi pisze w internecie. I oni też nie powinni tak robić w życiu. Jeśli coś kochacie, robicie to uczciwie, to idźcie konsekwentnie w tym kierunku. Może ktoś wam powie po drodze: “słaby jesteś to nie ma sensu”. Ale to nieprawda. W pracy trenera ale w życiu też trzeba być cholernie zajadłym i nie wolno rezygnować, gdy ktoś krzyczy “pakuj walizki”.

Czy cały ten konflikt z kibicami wpłynął jakoś na pana rodzinę?

“Trener piłkarski” to jest zawód dla singli. Żyjemy w jakimś matrixie. Ten świat pochłania i powoduje, że mamy w sobie wiele emocji i to się bardzo przekłada na rodzinę. Dziś wiem, iż ci ludzie – członkowie rodzin szkoleniowców – coś od siebie oddają i to nie zawsze bywa słuszna idea.

Moja żona do pewnego czasu bardzo mnie w tym wszystkim wspierała, choć widziałem, ile ją to kosztuje. Mocno pracowaliśmy wspólnie, aby ona się od tego zdystansowała i nie poddawała się emocjom równie mocno, co w chwilach, gdy sama bywała na trybunach.

Zdaję sobie sprawę, ile czasu mnie nie było w domu albo ile było we mnie złych emocji. Dziś już jestem dojrzalszym człowiekiem. Wydaje mi się, iż przez to potrafię mniej tych rzeczy zanosić do domu. Staram się zostawiać na Bukowej wszystko, co związane z piłką – zarówno złe emocje, jak i te dobre. 

Fajnie jest, kiedy wraca się po wygranym meczu, są uściski, dziękuje się żonie w mediach, zabiera się ją i dzieci na kolację… Ale co, przegrasz 6 razy z rzędu i ma tego nie być? Bardzo pracowaliśmy razem, aby dać sobie radę z tym wszystkim.

Wspomniałem o zawodzie dla singli… Masa moich kolegów po fachu jest po ogromnych przejściach. Zawód trenera “daje po garach”, ale dla mnie i tak jest najpiękniejszym zawodem na świecie.

Zwłaszcza, kiedy się wyjeżdża do pracy na drugi koniec Polski.

Mam to szczęście, że pracuję 15 kilometrów od miejsca zamieszkania. A z drugiej strony jak wyjedziesz, to przynajmniej nie przynosisz całego cholerstwa do domu. Twoja żona i dzieci niekoniecznie potrzebują piłki w swoim życiu, codziennie. A z ty znowu chcesz o tym rozmawiać.

Czasem trzeba się wygadać.

Piłka jest toksyczna. Zastanawiałem się czasem, po co ja to robię mojej rodzinie. Na szczęście już z tego wyrosłem. Oni mają być szczęśliwi i robić swoje. Żona powinna się realizować w swojej pracy i pasji, synowie w swoich, muszą być – że tak powiem – wolnymi ludźmi.

Czy awans sprawił, że po wielu trudnych sytuacjach w końcu przekonał pan kibiców do siebie?

A nie zawsze tak jest, że otrzymasz publiczne przeprosiny. Podkreślę – nigdy o to nie zabiegałem, a jednak je usłyszałem. Dla mnie sprawa jest zamknięta. Co było, to rzucam w niepamięć. Fajnie natomiast, iż ktoś zauważył, że ta droga małych kroków okazała się dla GieKSy właściwą. A co będzie dalej? Przecież wiadomo – łaska kibicowska na pstrym koniu jeździ (śmiech).

Jak wyglądało to spotkanie pana z kibicami, podczas którego dyskutowaliście i zakopaliście topór wojenny?

Przed poprzednim sezonem doszło do spotkania, które miało na celu oczyszczenie atmosfery. Każdy mógł się wypowiedzieć. Było gorąco, bo takie spotkania często są emocjonalne. Daliśmy sobie jednak czas i miejsce, aby sobie to i owo wygarnąć. Padły tam fajne słowa, ponieważ z obu stron byli ludzie dojrzali.

Przez pierwsze 6-7 meczów szło nam dobrze, drużyna wygrywała. Było łatwo i przyjemnie, a potem pojawiła się seria 9 meczów z rzędu bez zwycięstwa. I znów była utrata wiary.

Czyli coś dało to spotkanie w takiej dłuższej perspektywie?

Wtedy oczyściło atmosferę i rozpaliło lont ogromnych oczekiwań. Kibice wyszli z niego przekonani, iż gramy o baraże i innej opcji nie ma. A wiemy, że w 1. lidze wszystko jest możliwe.

To chyba nie była taka typowa rozmowa motywacyjna, o jakich się słyszy?

Nie. Te rozmowy motywacyjne nie mają nic wspólnego z normalnymi rozmowami, jak nasza.

Przed meczem z GKS-em Katowice wypłynął ten nieszczęsny filmik o motywacyjnym spotkaniu kibiców Arki z jej piłkarzami…

Gdyby u nas tak to wyglądało, to byśmy wyszli po minucie. To, co zostało wycięte i trafiło do internetu, było fatalne… Takie historie nie pomagają nikomu.

Gdybym był piłkarzem, to po takim czymś na pewno nie czułbym się podbudowany, tylko myślałbym, jak najszybciej się ewakuować z tego miejsca. Bałbym się, że faktycznie ktoś mnie rozliczy – pobije, czy coś…

Pewnie w tej grupie Arkowców też byli zawodnicy, którzy tak pomyśleli. Część zastanawiała się: “Co oni wygadują?” A jeszcze inni stwierdzili: “Oby się to już skończyło”. Może ze 2-3 chłopaków pomyślało: “Dobra, musimy to wygrać”. I tacy się znajdą, ale ogólnie to zdecydowanie wpływa na niekorzyść.

Trener Górak stał pomiędzy

Jakie są pana aktualne relacje z kibicami?

Normalne. Takie, jakie powinny być między trenerem, a fanami, którzy kochają klub. Nigdy nie oczekiwałem, że staniemy się przyjaciółmi, ale zależało mi na tym, by potrafili wsłuchać się w to, co powiem. A że nie chcę zbyt dużo wypowiadać się na temat wewnętrznych spraw klubu czy zarządzania? To wynika z faktu, iż znam moje miejsce w szeregu. Jestem trenerem i za to mogę odpowiadać, a niekoniecznie za sprawy typu konflikt na linii kibice-zarząd. To nie jest moja rola. Ja mogę skomentować ostatni mecz, który rozegraliśmy.

Jednym z zarzutów wobec pana ze strony kibiców w trakcie konfliktu było to, że uciął pan swoje relacje z nimi.

Kibice popadli w konflikt z prezesem Szczerbowskim. On zawierał ze 20 lub 30 kwestii, które każdy rozumiał po swojemu. Ja widziałem, że zarówno po jednej, jak i drugiej stronie jest trochę racji, a trochę nie. Wobec tego nie chciałem komentować tych spraw. Prezes miał sporo racji i kibice też mieli swoje, a to był konflikt między nimi, a nie Rafała Góraka z kimkolwiek.

Niezbyt komfortowy szpagat.

Miałem nad sobą szefa i szanowałem go za to, jak restrukturyzował klub po spadku do II ligi. Od strony sportowej nie brakowało nam nic. Otrzymaliśmy komfortowe warunki do pracy, a GKS Katowice – będąc blisko mojego serca – naprawdę miał wtedy problemy. Prezes stawał w obronie sztabu w momentach kryzysowych i naprawdę wykonywał mrówczą, może niedostrzegalną pracę. Nie wiadomo, gdzie byłby dzisiaj klub, gdyby do restrukturyzacji nie doszło. Potem była eskalacja, a kibice oczekiwali, że stanę po jakiejś stronie. Uważam, że nie stanąłem po niczyjej bo każdy miał swoje argumenty.

Zostało to odebrane tak, że opowiedział się pan za prezesem.

Uznałem, że skoro moja postawa nie jest rozumiana, to nie będę się uginał –  postanowiłem milczeć. Byłem uczciwy i w stosunku do kibiców, i do prezesa Szczerbowskiego. Żadnej ze stron nie chciałem tłumaczyć, co robi źle, bo nie jestem od tego. 

Taka była moja decyzja. Jestem przekonany, że w 2011 roku stanąłbym po której ze stron i jasno się wypowiedział. Z dzisiejszej perspektywy wiem, iż to byłby ogromny błąd bo rację mieli i jedni, i drudzy. Zachowanie ciszy to było najlepsze, co wtedy mogłem zrobić.

Telefon od prezydenta Katowic

A nowego prezesa GKS-u, Krzysztofa Nowaka, musiał pan uczyć jak działa środowisko piłki nożnej?

Wydaje mi się, że tak. Przyszedł całkowicie niedoświadczony jeśli chodzi o to, jak działa środowisko piłkarskie, jakie są relacje wokół GKS-u Katowice i tak dalej. Prezes miał doświadczenie związane ze sportem akademickim i w kontekście sportów indywidualnych, ale futbolu czy naszej wielosekcyjności się uczył.

W czym były największe rezerwy?

W trzymaniu na wodzy emocji w stosunku do wyniku – i tego dobrego, i złego. Tu bywały wahnięcia. Dużo o nich rozmawialiśmy.

Pojawiła się ostra krytyka pana osoby w mediach ze strony prezesa Nowaka i też w mediach ostro pan odpowiadał.

Uważałem, że to było nie fair w stosunku do mnie i do zespołu, ale powiedzieliśmy sobie o tym, przeanalizowaliśmy. Jesteśmy dojrzałymi facetami, a ze strony  prezesa Nowaka przyszła refleksja i sam mi powiedział, że wówczas zachował się nie tak, jak trzeba. Teraz wszystko jest w porządku. Dwóch doświadczonych facetów podało sobie ręce. Dla mnie to znaczy bardzo dużo

Co pan pomyślał, gdy prezydent miasta stwierdził, że po awansie GieKSa powalczy o mistrzostwo?

Piękne!

Odbiór był taki, że chłop zwariował (śmiech).

Pan prezydent nie powiedział, że mistrzostwo Polski będzie już w tym sezonie. Cóż, może widzi więcej i dlatego jest prezydentem, a ja tylko trenerem (śmiech). On mocno wspiera GKS. Praktycznie go tu nie ma, a czujemy pomoc. Powiedział, że wybuduje nowy stadion i dotrzymał obietnicy. Stanął na wysokości zadania. 

Prezydent Krupa to człowiek z dużą klasą, inteligencją. Pięć lat temu, gdy się z nim spotkałem, powiedział mi, że jeśli będzie miał jakiś problem, to do mnie zadzwoni. Przez pięć sezonów tego nie zrobił. Zadzwonił dopiero, gdy już stałem samotnie na stadionie Arki i delektowałem się awansem przy pustych trybunach. Odebrałem, a prezydent mówi: “Nooo, dzwonię w końcu” (śmiech). Ujęło mnie to. Zapytałem, co teraz? “Cierpliwość i pracujemy dalej”. A skoro tak stwierdził, to znaczy, że mi ufa i wie, że znowu złapię za moje dłuto i będę rzeźbił. Dla niego najważniejsze jest miasto Katowice, a dla mnie klub z tego miasta.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Widzew chce wzmocnić obronę. Ten gracz jest na ich liście
Papszun zabrał głos w sprawie niesłusznego karnego. Tego nie rozumie
Real Madryt ma problem. Mieszkańcy nie wytrzymują. “Tak się nie da żyć”
Jonathan Junior szybko znajdzie klub? Duże zainteresowanie napastnikiem
Neymar wbił Rodriemu szpilkę. Poszło o Viniciusa
Haaland zabrał głos ws. Guardioli! Wielkie słowa Norwega
Miał być niewypał, a będzie jedenastka sezonu? Życiowa forma Moisesa Caicedo
Mourinho skontaktował się z Amorimem! Chodzi o pracę w Manchesterze United
Piast Gliwice nad przepaścią! Los klubu w rękach radnych
Papszun ocenił grę reprezentacji Polski. Odniósł się do słów Probierza