Wojaże na południu Europy
Do pewnego momentu kariera Puchacza rozwijała się harmonijnie. Ogrywał się w 3-ligowych rezerwach poznańskiego Lecha, potem na zapleczu Ekstraklasy w barwach Zagłębia Sosnowiec i GKS-u Katowice, aż w końcu wrócił do Kolejorza i przez dwa sezony grał dla niego w najwyższej klasie rozgrywkowej. W lipcu 2021 roku 2,5 miliona euro zapłacił za niego jednak Union Berlin i choć stołeczni byli już wtedy na fali wznoszącej, można było wierzyć, że odnajdzie się w systemie Ursa Fischera. Wprawdzie z jednej strony mogły niepokoić deficyty taktyczne Puchacza, a przecież tamten Union oparty był na drobiazgowości taktycznej właśnie, lecz z drugiej – nie można było kwestionować jego przygotowania fizycznego i atrybutów fizycznych. Było oczywiste, że do Niemiec przeprowadza się piłkarz niezwykle wydolny, silny i mogący ganiać od pola karnego do pola karnego przez cały mecz. A to też były cechy bardzo pożądane przez szwajcarskiego szkoleniowca.
Rzeczywistość okazała się jednak niezwykle brutalna. Jesienią po transferze, wahadłowy nie zagrał w ani jednym meczu w Bundeslidze i już wiosną udał się na wypożyczenie do tureckiego Trabzonsporu. Tam grał już zdecydowanie częściej, mógł też świętować mistrzostwo kraju. Pełen wiary wrócił więc do Berlina, by jednak znów właściwie nie podnosić się z ławki i po kilku miesiącach ruszyć na kolejne wypożyczenie – tym razem do Panathinaikosu Ateny. I choć w Grecji zebrał kilkaset minut na boisku, to w Unionie niekoniecznie byli z tych wojaży zadowoleni. Mówił zresztą o tym w jednej z rozmów z “Kanałem Sportowym” Sebastian Podsiadły, ówczesny analityk klubu, który regularnie oglądał występy Puchacza na południu Europy. Wprawdzie cieszyć mogły regularne występy, ale były to ligi zbyt słabe taktycznie, by na płaszczyźnie, na której Polakowi brakowało najwięcej, móc podciągnąć jego umiejętności.
Ulubieniec Czerwonych Diabłów
Przełomowa okazała się więc ubiegłoroczna przeprowadzka do 2-ligowego Kaiserslautern. W barwach tego zasłużonego niemieckiego klubu wystąpił w 31 spotkaniach ligowych, szybko zaskarbiając sobie podziw i uwielbienie kibiców. Grając w roli lewego wahadłowego, siał spustoszenie na połowie przeciwnika, popisując się dynamicznymi szarżami i celnie dogrywając do kolegów. Ostatecznie uzbierał 10 asyst oraz gola, stając się przy tym etatowym egzekutorem stałych fragmentów gry. Z Czerwonymi Diabłami dotarł nawet do finału Pucharu Niemiec i choć w finale piłkarze Friedhelma Funkela przegrali 0:1, to pewnie nie byłoby ich tam, nawet gdyby nie postawa Puchacza (3 asysty w 5 meczach).
Po zakończeniu sezonu jasne było jednak, że Kaiserslautern nie będzie stać na wykupienie Polaka z Unionu. Puchacz chciał jednak zaskarbić sobie zaufanie nowego trenera berlińczyków – Bo Svenssona. Skrócił urlop, który przysługiwał mu po Mistrzostwach Europy, wracając tym samym do treningów znacznie wcześniej. Rywalizacja o miejsce w składzie nie była jednak łatwa – wprawdzie Robin Gosens wciąż nalega na odejście z klubu i pewnie wróci do Włoch, ale nawet w obliczu tego transferu działacze planowali dorzucić do rywalizacji z Jeromem Roussillonem jeszcze jednego zawodnika. I tym samym zdecydowano, że w tej konstelacji personalnej Puchacz będzie zbędny. Dostał więc pozwolenie na przenosiny do Holstein Kiel.
Skazani na pożarcie
Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że 25-latek trafił do klubu, który czeka na swój pierwszy w historii sezon w Bundeslidze. Jeszcze nieco ponad 10 lat temu Bociany grały na czwartym poziomie rozgrywkowym i już przeskok szczebel wyżej uznano za sukces. Na kolejne piętro udało się jednak niespodziewanie wbić w 2017 roku i od tamtego czasu piłkarze z Kilonii konsekwentnie walczyli o to, by móc rywalizować z Bayernem, Borussią czy Leverkusen. Udało się kilka miesięcy temu, dzięki zebraniu 68 punktów w 34 meczach. I już sam awans był sensacją, bo przed startem rozgrywek nikt raczej tej ekipy nie typował do awansu. To w końcu drużyna o bardzo ograniczonych możliwościach finansowych, ale też przecież personalnych – zespół był bowiem oparty na piłkarzach niechcianych w innych klubach i wiekowych zawodnikach, którzy najlepsze lata mają za sobą. Cały sekret tkwi jednak w osobie trenera. Marcel Rapp w przeszłości wykręcał bardzo dobre wyniki z młodzieżowymi zespołami Hoffenheim, a praca w Holstein jest jego pierwszą z seniorami (nie licząc kilku spotkań w roli tymczasowego opiekuna TSG). 45-latek stopniowo jednak rozwijał zespół, dobudowywał do niego kolejne klocki, a jego innowacyjne spojrzenie na futbol dało efekt w jego trzecim sezonie pracy.
Nawet jednak tak zdolny szkoleniowiec może mieć problemy z utrzymaniem Bocianów w elicie. Nie da się bowiem ukryć, że to drużyna będąca w wąskim gronie faworytów do spadku, a żadną kontrowersją nie byłoby stwierdzenie, że to nawet główny kandydat do zakończenia rozgrywek na ostatniej lokacie. Latem zespół stracił bowiem swojego kluczowego środkowego pomocnika (Philipp Sander przeniósł się do Gladbach), a wypożyczony z BVB lewy wahadłowy Tom Rothe wrócił do Dortmundu. Udało się przeprowadzić wcześniej tylko dwa transfery gotówkowe, ale i tak kadra drużyny – na tle innych ekip z najwyższego poziomu rozgrywkowego – wygląda niezwykle blado. Może i 31-letni Steven Skrzybski z 33-letnim Lewisem Holtbym stanowili o sile ekipy w 2. BL, ale pięterko wyżej może być im o to bardzo trudno. Różnica poziomów między ligami jest bowiem znaczna.
Puchacz powinien się więc nastawić na walkę o przetrwanie, ale też – co dla niego najważniejsze – na regularną grę. Przede wszystkim system jest skrojony pod Polaka, bo Marcel Rapp jest orędownikiem formacji z wahadłowymi, a to właśnie na tej pozycji najlepiej czuje się wychowanek Lecha. W Kaiserslautern rozwinął się na wielu płaszczyznach, znacznie poprawił precyzję dograń, lepiej się ustawiał i rozsądniej biegał, ale w obronie wciąż miewał jeszcze braki. Właściwie to widać je było do tego stopnia, że można było się nawet zastanawiać, czy poradzi sobie w Bundeslidze. Teraz jednak upragnioną szansę w tej lidze otrzyma i wygląda na to, że będzie miał wiele możliwości do pracy nad sobą. Zwłaszcza że wspomniany Rothe zwolnił miejsce na lewej stronie i jak na razie reprezentant kraju właściwie nie będzie miał poważnego konkurenta w rywalizacji o skład.