Antoni Partum: Wygrał pan z Legią Ekstraklasę i zdobył dwa Puchary Polski. A teraz zadebiutował w niej pański syn Jakub. Co w takich chwilach czuje ojciec?
Michał Żewłakow: Prawie 50-letni facet nagle czuje się jak dziecko. Debiut Kuby w Legii, to przede wszystkim jego zasługa oraz trenerów, których spotkał na swojej drodze, ale zarazem wraz z żoną czujemy spełnienie. Spełnienie, że nasz trud i czas, który inwestowaliśmy w marzenia Kuby, przyniosły taki efekt, że te marzenia stają się rzeczywistością. Kto wie, być może jestem teraz nawet bardziej szczęśliwy niż moje dziecko.
Czy pan jest z tych ojców, którzy widząc noworodka od razu stwierdzają, że ma on zostać piłkarzem?
Nie. Z żoną nigdy nie oczekiwaliśmy, by dzieci podążały za naszymi marzeniami. Nasza córka wybrała studia, a syn piłkę, ale to były ich naturalne wybory. Myślę, że Kuba po prostu lubił grać w piłkę. I ze swej miłości zrobił pasję i zajęcie, a teraz – mam nadzieję – zamieni ją w pracę.
Kiedy zorientował się pan, że Kuba naprawdę może zostać piłkarzem?
Szczerze? To jeszcze dzisiaj nie jest pewne, że on zostanie piłkarzem, ale na pewno jest na dobrej drodze. Chyba nie było takiego konkretnego, jednego momentu, w którym stwierdziłem, że Kuba będzie żył z piłki. To na razie jest taka silna wiara i nadzieja, że tak się stanie. Zawsze bałem się mówić o swoim synu, że nie będę obiektywny. Pewne rzeczy w nim zobaczyłem, ale też dostrzegłem rzeczy, których mu brakuje.
“Patrzę na Kubę to pierwsze takie odczucie – on nie gra w piłkę jak Polak. Mam wrażenie, że on zupełnie inaczej myśli, zupełnie inaczej zachowuje się na boisku niż Michał, niż ja” – powiedział pański brat Marcin. Co pański brat miał na myśli?
Pewnego rodzaju odwagę do podejmowania niestandardowych decyzji. Nasi trenerzy, ale też rodzice, trochę nas wychowywali tak, byśmy grali tak, by nie popełniać błędów. Mam wrażenie, że młoda generacja ma inne podejście. Na zasadzie, jeśli mam zrobić coś ładnego, to zrobię to, bo piłka też ma sprawiać radość. I z tych ładnych rzecz oni wyznaczają sobie pewne standardy. To taka pozytywna niepoprawność i wyjście poza pewien schemat. Poza schemat, poza który ja i Marcin, albo nie potrafiliśmy wyjść, albo się po prostu baliśmy.
Jaka jest jego charakterystyka? Bardziej ofensywny pomocnik czy defensywny? Do jakiego piłkarza by pan go porównał?
Ciężko mi ocenić, na jakiej konkretnie pozycji widzi go trener Feio, ale na pewno jest to środkowy pomocnik. Boiskową charakterystyką przypomina mi Ondreja Dudę, byłego piłkarza Legii, który dziś gra w Hellasie Werona.
Przejdźmy do czwartkowego meczu Legii, w którym ograła 5:0 Caernarfon Town. Był spalony przy nieuznanej bramce Kuby?
Trudno ocenić, ale skoro sędzia gwizdnął, to pewnie był spalony. Nie wiem jednak, czy był duży czy mały. Ale mogę powiedzieć, że dostałem kilka SMS-ów, że mogła tam nie być spalonego.
Pan przede wszystkim chwali Kubę po meczach, czy raczej skupia się na błędach?
Myślę, że najważniejsze jest odpowiednie wyważenie pochwał i uwag. Jak jest za dużo pochwał, to siadamy na mieliźnie i popadamy w rutynę. Z kolei gdy jest za dużo krytyki, to później boimy się podjąć ryzyko. Potrafię pochwalić, ale też zganić syna.
Gonçalo Feio to na pewno dobry nauczyciel, ale i trener, któremu nie warto podpaść.
Nie tylko on jest szkoleniowcem, któremu nie warto podpaść. Sądzę jednak, że czasem piłkarze muszą otrzymać od trenera delikatną zje..ę. Bezstresowe wychowanie, szczególnie w sporcie, to nie jest dobra rzecz. Są momenty, kiedy trzeba pochwalić kogoś, by go zmotywować, ale czasem ta zje..a, to nie jest zła rzecz, bo pomaga zejść piłkarzowi na ziemię.
Wybiegnijmy myślami w przyszłość. Jeśli za rok po Kubę zgłosi się zagraniczny klub z lig TOP 5, to będzie pan optował za wyjazdem, czy będzie pan doradzał synowi, by najpierw ograł się w Ekstraklasie?
Za rok Kuba będzie miał 18 lat, więc samemu będzie mógł podejmować decyzję. Ja jedynie będę mógł mu doradzić. Jeśli miałby mu coś doradzić, to uważam, że fajnie byłoby, gdyby jednak coś w tej Legii zrobił. Żeby Kuba był przykładem chłopca, który przeszedł przez wszystkie szczebla w akademii Legii, a później dostał się do pierwszej drużyny i coś po sobie zostawił. I sprawił, że Legia będzie mogła na nim zarobić parę groszy. Niedawno Robert Podoliński mówił na łamach Kanału Sportowego o Dominiku Marczuku. Że to najfajniejsza historia, gdy młody chłopak przedostaje się do pierwszej drużyny, coś w niej osiąga, zostaje gotowym produktem, a dopiero później szuka szczęścia w zagranicznym klubie i przy okazji daje swojemu klubowi coś zarobić.
A co u pana słychać? Wróci pan jeszcze do piłki w innej roli niż jako ekspert Canal +?
Na razie skupiam się na pracy w Canal+. Na pewno nie będę szukał pracy w piłce na siłę. Jeśli chodzi o pracę w Ekstraklasie, to nie ważne w jakim klubie, tylko ważne z kim. Nie mam aktualnie żadnych propozycji i nie szukam teraz pracy. Ale może w przyszłości coś się pojawi. A jak się pojawi coś fajnego, to rozpatrzę taką ofertę.