To, co tego lata wydarzyło się przy al. Unii 2 śmiało można nazwać rewolucją. O jej kulisach porozmawialiśmy z nowym trenerem ŁKS-u, czyli Jakubem Dziółką. Jak ma grać jego drużyna? Dlaczego nie obchodzi go, które miejsce miał na liście życzeń? Jakim trenerem jest i czego się po nim spodziewać? Czemu przyklejona mu łatka jest nieprawdziwa? Dlaczego pokochał piłkę znacznie bardziej dopiero, gdy został trenerem? Jak zmienił go Michał Probierz? Kto miał odejść z klubu, a jednak go przekonał? Zapraszamy do lektury.
Dobra energia ŁKS-u
Jak pierwsze wrażenia po przyjściu do ŁKS-u?
Bardzo pozytywne. Kiedy stawiłem się w ŁKS-ie na pierwsze rozmowy dało się wyczuć dobrą energię od wszystkich osób pracujących w klubie. Dla mnie istotne jest takie pozytywne podejście.
Jaką szatnię zastał pan po przejęciu drużyny? Za nią był fatalny sezon, z drugiej strony już trochę czasu upłynęło od jego zakończenia, a z trzeciej zaszło sporo zmian personalnych.
Nie nastawiałem się w żaden sposób. Wiedziałem, że w zespole będzie sporo roszad, a w rozmowach z prezesem Grafem ustaliliśmy, jakie zajdą zmiany w pierwszej drużynie również pod kątem organizacyjnym.
Pod względem nastrojów – każdy był nastawiony na rozpoczęcie czegoś nowego i optymistycznie podchodził do sprawy. Zaraz po przyjściu porozmawiałem indywidualnie z wybranymi zawodnikami, przekazałem im, jak będziemy funkcjonować i co chcemy zmienić.
Przed ogłoszeniem pana przyjścia do ŁKS-u w mediach pojawiało się wiele kandydatur na stanowisko trenera Rycerzy Wiosny. Szwarga, Szulczek, Kędziorek i jeszcze kilku innych. Wielu odmówiło i wyszła taka narracja, że pan był opcją numer 4-5 dla łodzian. Jak to wpłynęło na pana nastawienie?
Myślę, iż to jest normalna kolej rzeczy, że prezes Graf miał swoją listę i na jej bazie rozmawiał z trenerami. Jakie miejsce ja tam zająłem, to nie ma dla mnie znaczenia. Nie wszyscy mogą być pierwsi, to żadna ujma.
Gdy prezes zadzwonił do mnie, spotkaliśmy się jeszcze tego samego dnia wieczorem. Ustaliliśmy wstępnie, jak ma wyglądać współpraca, warunki kontraktowe, wymagania klubu, jaka jest moja wizja.
Jak to w sumie jest u trenerów na dorobku – kiedy zgłasza się np. ŁKS i chce zatrudnić kogoś w roli pierwszego szkoleniowca, to trzeba takie oferty brać, rzucać się na głęboką wodę i się nie zastanawiać? Czy wręcz przeciwnie, ryzyko jest spore?
W kilku klubach byłem asystentem, w Skrze działałem samodzielnie, a w GKS-ie Katowice pełniłem funkcję trenera tymczasowego. Zawsze jednak dążyłem do tego, by być pierwszym szkoleniowcem. To, że Skrę zmieniłem na Raków oczywiście miało swoje plusy. Wiedziałem na przykład, iż doświadczę europejskich pucharów, a w innym wypadku przez parę kolejnych lat mógłbym nie mieć takiej okazji.
Z drugiej strony Skra miała swoje ograniczenia, ale też dawała trenerowi możliwość spokojnego realizowania jego pomysłów, budowania i kształtowania modelu gry oraz przede wszystkim czas na popełnianie błędów.
A to jest rzadkość, że się go otrzymuje.
Tam nie było wielkich oczekiwań. Z powodów finansowych chcieliśmy natomiast mocno stawiać na młodzież i punktować w Pro Junior System. W pierwszym sezonie to się udało połączyć z dobrymi rezultatami sportowymi, a warunki były ekstremalne. To jednak właśnie w Skrze dostałem możliwość na to, by ukształtować moją własną wizję gry.
Czyli nauka na żywym organizmie.
Dokładnie tak. Mogłem też nauczyć się zarządzania sztabem.
Wracając – odchodziłem z Rakowa z myślą, że chciałbym dołączyć do projektu, na który będę miał wpływ.
ŁKS natomiast dał mi możliwość wejścia w coś, co dopiero budujemy wspólnie. To duży komfort pracy. Nie działa to więc tak, iż zawsze bierzesz, co jest. Dookoła pojawia się bowiem dużo czynników, które sprawiają, że na daną opcję warto się zdecydować. Infrastruktura, stadion, potencjał kibicowski, a do tego chodzi mi też o rzeczy, które dzieją się w klubie i o osoby w nim pracujące. Gdy pierwszy raz przekroczyłem próg ŁKS-u od razu poczułem dobrą energię. Nawet po tych wszystkich złych rzeczach, które niedawno się wydarzyły.
Zależy mi, abyśmy przyciągali ludzi na trybuny intensywną grą, z dużą pasją. Będziemy chcieli panować nad meczem w nasz sposób, w odpowiedniej strukturze. Oczywiście plan na poszczególne mecze będzie się zmieniał, bo trzeba mieć przygotowane różne rozwiązania, ale w tym, co wcześniej wspomniałem pragniemy być powtarzalni, aby ta ekipa miała swój charakter.
Widzę, że w tym mieście jest duże poczucie tożsamości z ŁKS-em u kibiców i chcielibyśmy to wykorzystać.
Niektórzy piłkarze, którzy grali tu w poprzednim sezonie, otrzymają nowe role…
O, to tu pozwolę się wtrącić, bo tak ma być z Pirulo. To był pana pomysł, aby ze skrzydłowego zrobić środkowego pomocnika?
Podczas spotkania z Robertem ustaliliśmy wspólnie, jak zamierzamy grać i co ma być powtarzalne. Bazową strukturą będzie ustawienie 4-3-3 i moim zdaniem ono pozwoli najlepiej wykorzystać umiejętności Pirulo właśnie na pozycji numer 8. Tam wyeksponujemy jego atuty.
Jakim trenerem jest Jakub Dziółka?
Jakby pan scharakteryzował sam siebie jako trenera?
Mimo iż jestem nadal na początku swojej kariery, to i tak udało mi się zebrać sporo doświadczenia. Spotkały mnie zarówno sytuacje trudne – na przykład spadek z GKS-em Katowice – jak i te przyjemne – gdy w Cracovii zdobywaliśmy puchary czy też odnosiliśmy sukcesy w Rakowie. Mam za sobą kryzysy oraz momenty euforii.
Przeszedłem też sporo kryzysów jako piłkarz i trener, więc myślę, że dziś jestem już w stanie zarządzać nimi we właściwy sposób.
Ponadto pracowałem na każdym poziomie rozgrywkowym. Gdy prowadziłem MKS Myszków w A-Klasie musiałem dbać o każdy detal, nawet pilnować sprzętu. Dzisiaj tym bardziej doceniam, jakie narzędzia do pracy dają kluby pokroju ŁKS-u czy Rakowa.
Moje wcześniejsze doświadczenia dotyczące samodzielnej pracy szkoleniowej pozwoliły mi również na znalezienie tożsamości. Mam na myśli, to jak ma grać mój zespół, jak sprawić, aby był skuteczny w obronie i ataku… Ja wolę wygrać mecz 2:0 niż 5:3. W mojej ocenie to daje zespołowi większą pewność siebie, ponieważ oznacza, iż było się skutecznym we wszystkich fazach. Chcę, abyśmy w tym byli kompleksowi.
Kolejna rzecz – nauczyłem się być konsekwentny wobec członków sztabu, piłkarzy i samego siebie.
Teraz nie mam też problemu, a kiedyś miałem, z wprowadzaniem młodych zawodników. To jest w pewnym sensie normalna rzecz u trenerów, którzy dopiero zaczynają pracować samodzielnie, że boją się tego, bo to niesie ryzyko uszczerbku na wynikach zespołu. Czas spędzony w Skrze pokazał jednak, że da się to połączyć. Kilku graczy przyszło do ekipy z III ligi, a potem pojawili się nawet w Ekstraklasie i nieźle tam sobie radzą.
Myślę, iż wraz ze sztabem umiemy pracować tak, by podnosić indywidualne umiejętności zawodników, co finalne dobrze wpływa na rozwój zespołu. To się nie dzieje od tak, potrzeba na to czasu.
Przylgnęła jednak do pana łatka trenera defensywnego. Jaki zatem ma być pana ŁKS?
Zależy mi, abyśmy grali intensywnie, z wysokim pressingiem najczęściej jak się da. Chcielibyśmy prowadzić mecze na naszych zasadach. Zależy nam również na posiadaniu piłki, ale nie dla samego jej posiadania. Mecze rozstrzygają się w polach karnych, więc pragniemy działać tak, by jak najczęściej wchodzić w “szesnastkę” rywala. Kuchnię zostawię dla siebie. Przy prowadzeniu z kolei chcielibyśmy umiejętnie zarządzać meczem, gdy przeciwnik zacznie naciskać, by odrabiać straty. Tu będzie liczyło się umiejętne stosowanie obrony niskiej.
Mnóstwo spotkań rozstrzyga się w ich końcowej fazie, więc zamierzamy tak podchodzić do drużyny, że będziemy dużą uwagę zwracać również na to, kto kończy mecz, a nie tylko, kto zaczyna. Zmiennicy muszą podnosić jakość gry pod kątem motoryczno-taktycznym.
Spotkania kontrolne, które rozegraliśmy, były dla nas dobre. Z Wieczystą zagraliśmy dosłownie po tygodniu treningów. Widzieliśmy zalążki naszych działań, chociaż nie wygraliśmy.
I już była lekka panika wśród kibiców.
Tak? My wtedy wprowadziliśmy dużo nowych rzeczy i piłkarze sami to potwierdzali. Nowy zespół, nowy przekaz dla nich… W komunikacji nie było łatwo. Dwie bramki straciliśmy po fazach przejściowych. Chcielibyśmy nimi lepiej zarządzać, bo tam pojawiły się mankamenty.
Duża poprawa nastąpiła w meczu ze Stalą Mielec. Ona gra w strukturze trójkowej, lubi posiadanie piłki, są tam dobrzy zawodnicy pod kątem technicznym. Z nią mogliśmy przez długi czas funkcjonować w wysokim pressingu, co dało nam bardzo dobry materiał do analizy na kolejny tydzień.
Puszcza natomiast grała bezpośrednio i zagrażała stałymi fragmentami. My potrafiliśmy grać skutecznie w defensywie, w przeciwieństwie do poprzedniego starcia ze Stalą, gdzie popełniliśmy błąd w obronie niskiej. Poprawiliśmy się, ale ogólnie wynik 0:0 oceniłem na minus i taką informację dostał zespół. Nie było łatwo kreować sytuacje przeciwko Puszczy, lecz jakieś mieliśmy no i powinniśmy zdobyć jedną bramkę więcej.
Generalnie sparingi nie odzwierciedlają starć ligowych w 100%. Trenerzy mają swoje założenia, w połowie wymienia się cały skład… Ale my, reasumując to wszystko, uważamy, że rozegraliśmy wartościowe mecze kontrolne – z różnymi przeciwnikami, prezentującymi różne style w różnych strukturach.
(Od autora wywiadu: rozmowa z trenerem Dziółką odbyła się przed sparingiem z Piastem Gliwice, przegranym 1:2, stąd też brak analizy tego spotkania w rozmowie)
Zawód piłkarza nie zawsze daje radość
Dlaczego polubił pan piłkę jeszcze bardziej dopiero, gdy został pan trenerem? Powiedzmy sobie otwarcie – to bywa bardzo niewdzięczna robota.
Kiedy byłem zawodnikiem, grałem w niełatwych klubach. Borykały się z problemami finansowymi, a ja walczyłem w nich głównie o utrzymanie. Nie byłem dobrym piłkarzem, dlatego grałem w takich miejscach (śmiech). Wtedy jednak nie zdawałem sobie z tego sprawy. W efekcie nie czułem się komfortowo jako zawodnik.
Przesadą byłoby powiedzenie, że się męczyłem, aczkolwiek – w porównaniu z pracą trenera – nie miałem poczucia, iż robię to, co naprawdę lubię. Nie dodawało mi pewności siebie. Pojawiało się sporo wątpliwości – czy to jest droga dla mnie? Czy powinienem nią iść? A może lepiej skupić się na jakimś innym zawodzie? Na niższym poziomie łączyłem obowiązki piłkarskie z pracą w innym miejscu.
Jako trener natomiast poczułem odmianę, kiedy zacząłem tworzyć środki treningowe, zarządzać zespołem i sztabem. Sprawiało mi to przyjemność, a presja mnie nakręcała. Poznałem tę drugą stronę i obudziła się we mnie pasja, która towarzyszy mi do dziś, mimo że nie każdy etap kariery szkoleniowej kończył się sukcesami. Nastawienie mam jednak zawsze pozytywne i staram się je przekazywać moim współpracownikom oraz zawodnikom.
A nauczył się pan już wychodzenia z pracy?
Aktualnie jest trochę lepiej (śmiech). Wcześniej miałem poczucie, iż sam wszystko zrobię najlepiej. Na niższym poziomie nie ma aż tylu obowiązków, więc da się to zrobić, ale wyżej już nie. Z czasem uczyłem się, jak ważny jest odpowiedni sztab, zaufanie do niego, właściwy dobór ludzi. Dzięki temu człowiek ma większy komfort i nie przynosi tyle pracy do domu.
Dziś lepiej sobie z tym radzę, choć nie jest idealnie. Jeśli mój urlop trwa 10 dni, to pierwsza połowa jest okej, odpoczywam, ale później już żona często mówi mi, że myślami coraz bardziej jestem w pracy.
Kariera trenerska oznacza wiele wyrzeczeń rodzinnych. Z tego miejsca muszę docenić moją żonę, ponieważ ona została w miejscu naszego stałego zamieszkania i zajmuje się domem, a dzięki niej ja mogę skupić się na pracy.
Praca w takich miejscach jak Skra czy Raków pomaga w uczeniu się odpoczywania czy wręcz przeciwnie?
Trzeba dobrze zarządzać swoim czasem i właściwie wykorzystywać każdy moment na pracę. W Skrze trener odpowiadał za znacznie więcej rzeczy i musiał pilnować wielu aspektów. W Rakowie był większy sztab, rola bardziej sprecyzowana, ale pracy równie dużo.
Należy odnaleźć właściwą dynamikę pracy. Teraz czasem nam zostaje kwadrans do rozpoczęcia odprawy, ale to jest tak zorganizowane 15 minut, że jesteśmy w stanie zrobić to, co potrzebujemy. Kiedy nie masz tego wypracowanego, pomyślisz sobie raczej, że nie dasz rady. Nie, dasz radę, lecz musisz mieć plan.
Dziółka przeszedł przez wszystkie szczeble
Pan zaczynał od trenerki w MKS-ie Myszków na poziomie A-Klasy. Trudno panu było przyzwyczaić się do tego innego trybu pracy, gdy pokonywał pan kolejne szczeble ligowe?
Sądzę, że nie. Zawsze wiedziałem, czego chcę. Nawet trenując w A-Klasie szukałem kontaktu ze szkoleniowcami z profesjonalnego poziomu. Myślę tu o wszelakich kwestiach typu staże w większych klubach, ale też o rozmowach np. z trenerami mentalnymi. Chciałem być jak najlepiej przygotowany do zawodu. Trzeba jednak wejść w ten świat, bo jedna rzecz to wiedza książkowa czy rozmowy, a druga to przełożenie tego na praktykę.
Paradoksalnie dużo dał mi okres pandemii, kiedy pracowałem w Cracovii z trenerem Probierzem. Z bliska zobaczyłem, jak wygląda zarządzanie zasobami ludzkimi, gdy w zasadzie nie wiesz, co będzie za 2-3 dni.
Rozumiem, ale im niżej, tym inaczej podchodzi się do obowiązków piłkarskich. W niższych ligach piłka jest dodatkiem, a nie zawodem, z którego da się utrzymać i zabezpieczyć przyszłość.
Kluby oczywiście narzucają pewne ograniczenia, ale ty jako trener możesz zachować taką samą etykę pracy zarówno w A-Klasie jak i Ekstraklasie. To od ciebie zależy, czy będziesz rzetelnie przygotowywał się do treningu lub meczu zarówno na niskim, jak i wysokim poziomie.
Skala umiejętności piłkarzy naturalnie jest inna i tak samo poziom realizacji powierzonych im zadań. Ty, jako trener, musisz być jednak na tyle mądry, by dopasować wymagania dla zawodników. Inaczej też zarządza się ludźmi, którzy kopią piłkę amatorsko lub półzawodowo, a inaczej profesjonalistami.
No właśnie, ale czy w związku z tym nie spotkał się pan z taką pułapką, że np. chciał pan wyegzekwować od zawodników coś, czego oni zwyczajnie nie byli w stanie realizować przez zbyt niski poziom umiejętności? Jestem w stanie sobie wyobrazić, iż wtedy ambicja może przerodzić się we frustrację.
Każdy ma jakiś sufit, ale z drugiej strony można się rozwijać w wielu aspektach. Jako pierwszy trener ja też nie mam odpowiedzi na wszystko. Tu właśnie jest rola sztabu – po to on jest, aby jego członkowie byli w poszczególnych dziedzinach lepsi ode mnie i pomagali w rozwoju. Naturalne, że jeśli szkoleniowiec ma konkretne ambicje, to chce wyciągnąć z zawodników jak najwięcej. Może okazać się, iż czegoś nie da się zrobić, lecz wtedy trzeba poszukać innego rozwiązania. Trzeba być elastycznym.
A czy trener Jakub Dziółka analizował Jakuba Dziółkę piłkarza?
Ostatnio ktoś znalazł film z mojego meczu z Ekstraklasy. Z racji tego, jak chcemy grać, bardzo ważne jest takie działanie środkowych obrońców, na które mocno kładziemy nacisk, czyli skrócenie pola gry. Ja byłem stoperem i tego nigdy nie robiłem. Zostało to wyciągnięte i wskazane jako zły przykład (śmiech).
Zapewne właśnie z tego względu wiele razy siedziałem na ławce, bo nie realizowałem tego zadania. Potem ja pewnie byłem sfrustrowany, dlaczego nie gram, skoro jestem dobry. No ale jak z perspektywy czasu zobaczyłem mój występ, to nie dziwię się, iż częściej siedziałem na ławce zamiast grać (śmiech).
A dlaczego warto przeczytać książkę “Potęga podświadomości”?
Trener Probierz dał mi ją podczas naszego pierwszego spotkania, gdy przejął Polonię Bytom w 2007 roku. Zrobił to, ponieważ dotarła do niego informacja, że byłem dużym marudą i sceptykiem. Trener zawołał mnie wówczas do pokoju, pokazał mi, jak się zachowuje jakiś topowy stoper i że powinienem go naśladować. Na mnie zrobiło to duże wrażenie, że w sumie nie zamieniliśmy jeszcze ani słowa, a od razu była indywidualna rozmowa i odprawa. On był świetnie przygotowany.
Oprócz tego dostałem wspomnianą książkę. Usłyszałem: “Masz, przeczytaj. Następnym razem, gdy usłyszę, że masz negatywne nastawienie i to wpływa na zespół, to za każdym razem będziesz przynosił mi kawę” (śmiech). No i… Nagle przestałem marudzić.
Zrobiło mi się strasznie głupio, skoro ktoś to zauważył. Teraz sam tego wymagam od moich piłkarzy, od sztabu i od siebie. Dlatego tak dużo mówię o odpowiednim nastawieniu, ponieważ wiem, że złe podejście to cichy wirus, który się uaktywnia w trakcie gorszych momentów i może zaszkodzić.
Trudno było się panu zmienić?
No właśnie nie, to się zadziało ot tak, po tej rozmowie. Dzięki temu wiem, że skoro ja potrafiłem się zmienić i trwało to jeden dzień, to każdy da radę. O ile oczywiście będzie chciał.
ŁKS po rewolucji – tak ma wyglądać i funkcjonować drużyna
A propos zmian, wróćmy na boisko – czy jest pan zadowolony z obecnego stanu kadry ŁKS-u?
Jesteśmy blisko zakończenia budowy zespołu. Rzeczy, które sobie założyliśmy w większości udało się zrealizować. Widzę, że zawodnicy, którzy przebyli z nami cały okres przygotowawczy zrobili duży postęp. Ci co przyszli później są nieco z tyłu i musieliśmy zintensyfikować pracę indywidualną, aby jak najszybciej wdrożyć ich do działań modelowych. Są to jednak piłkarze, którzy musieli profilem wpisać się w potrzeby drużyny, aby trafić do ŁKS-u. Myślę, że to jest właściwa droga i finalnie mamy dobrą kadrę.
Na jakich pozycjach ŁKS jeszcze potrzebuje wzmocnień?
Potrzebujemy napastnika.
Jaki miał pan wpływ na letnie decyzje kadrowo-transferowe?
Nie miałem wpływu na to, co działo się przed moim przyjściem. O poszczególnych decyzjach zostałem poinformowany przez Roberta w dniu naszej rozmowy i oczywiście je zaakceptowałem. Mam natomiast wpływ na te sprawy od momentu, gdy podpisałem kontrakt.
Czy są jacyś zawodnicy, których klub pierwotnie planował się pozbyć, ale pana przekonali i zostaną? Lista transferowa ogłoszona jakiś czas temu była całkiem obszerna.
Adrien Louveau był na liście transferowej. Nie mial ofert, zaczął okres przygotowawczy z nami, zmieniliśmy mu pozycję z szóstki na środek obrony. Z tego, co zaobserwowałem i też na bazie rozmów z osobami z klubu nastąpiła u niego duża zmiana na plus.
Husein Balić też miał oferty i mógł odejść, ale finalnie zdecydował się dalej z nami grać. Okazał kredyt zaufania. Piłkarze zobaczyli zmiany i uwierzyli w ten projekt.
A co z Kayem Tejanem, który niedawno został przywrócony do pierwszej drużyny?
Jeśli miałby stanowić wartość dodaną dla zespołu, a jego umiejętności są na bardzo wysokim poziomie, to dlaczego mielibyśmy z niego rezygnować?
Ale nie jest to jednoznaczny komunikat, że zostaje na kolejny sezon?
Ma ważny kontrakt z ŁKS-em. Jeśli pojawi się oferta, która będzie satysfakcjonowała klub, to podejmiemy rozmowy. Na razie (rozmowa odbyła się 18 lipca) takiej propozycji nie ma.
Czy pan zamierza odważniej stawiać na młodzież niż pana poprzednicy? Kibice domagali się tego jednoznacznie w trakcie minionego sezonu i trudno się temu dziwić.
Tak sobie założyliśmy w rozmowach z prezesem Grafem. Iwańczyk, Zając, Młynarczyk, Bomba, Sławiński, na obozie był z nami również Książek… To są wyróżniający się gracze i przebywają naturalną drogę do tego, by trafić do pierwszego zespołu. Jest to element naszej strategii i będziemy się jej trzymać. Zdaję sobie sprawę, że przejście do piłki seniorskiej bywa trudne. Ci, co przechodzą ten proces naturalnie robią spore kariery, ale niektórzy potrzebują więcej czasu i cierpliwości.
My ją na pewno mamy, lecz nie zamierzamy roztaczać nad nimi parasola ochronnego, że będziemy wybaczać im proste błędy. Nie, ta młodzież jest przez nas traktowana równorzędnie tak jak doświadczeni gracze. I odwrotnie też to działa – ci bardziej doświadczeni piłkarze także otrzymują uwagi od sztabu.
Reasumując – mamy plan, by pracować tak, aby ci zawodnicy z akademii dobrze funkcjonowali na poziomie seniorskim.
Nad czym musicie jeszcze popracować przed startem sezonu?
Na co dzień pracujemy tak naprawdę nad każdą fazą gry łącznie ze stałymi fragmentami. Każdy tydzień pozwala nam się poprawiać. Aktualnie najbardziej skupiliśmy się na tym, by usprawnić nasze działania w ataku, w fazie kontry. Musimy też jak najszybciej wprowadzać nowych piłkarzy do działań systemowych poprzez indywidualne odprawy, analizy i trening.
Myślę, że warto wspomnieć, iż ŁKS w ostatnim czasie mocno rozwinął swój dział medyczny pod kątem rehabilitacji, fizjoterapii i szeroko rozumianej odnowy. Mocno na to postawiliśmy.
Start sezonu za pasem, więc ilu z tych nowych nabytków wystawiłby pan dziś do wyjściowej jedenastki?
3 lub 4 zawodników w podstawowym składzie na pewno się znajdzie i będą w stanie dobrze funkcjonować w zespole w meczu z Arką.
ŁKS ma argumenty, by kibice w niego wierzyli
Czy pan się zgadza z tym, że jednoznacznie celem dla ŁKS-u powinien być awans do Ekstraklasy już po tym sezonie?
W składzie zaszło dużo zmian, ale to nie jest żadne wytłumaczenie, lecz normalna rzecz. Nie podchodzimy do sprawy na zasadzie “jeśli wygramy najbliższy mecz, to fajnie, ale jak nie, to nic się nie stanie”. No nie. Wiemy, po co robiliśmy poszczególne zmiany i piłkarze również otrzymali jednoznaczny przekaz, z czego one wynikały.
Nie chciałbym, aby to zabrzmiało banalnie, iż zamierzamy skupiać się tylko na najbliższym meczu, ale…, No cóż, tak finalnie będzie. W całym klubie jest naturalna ambicja sportowa, by awansować.
Teraz oczywiście nie mogę obiecać, że w przyszłym sezonie ŁKS zagra w Ekstraklasie. Ja tego nie powiem, lecz pragniemy grać o jak najwyższe miejsce w tabeli. Z drugiej strony nie zadowoli nas miejsce w środku tabeli, które potem będę usprawiedliwiał przebudową drużyny. Nie, chcemy znaleźć się w pierwszej szóstce.
Gdyby miał pan przekonać tych najbardziej sceptycznych kibiców – na czym mogliby opierać swoje nadzieje na to, że ŁKS faktycznie wróci do Ekstraklasy już po roku?
Na bazie tego, że zawodnicy są przekonani, iż ten konkretny sposób gry może być skuteczny, przyniesie odpowiednie rezultaty. Że bycie powtarzalnym i konsekwentnym w realizacji zadań i dobrym nastawieniu daje dobry efekt, a poszczególne metody sprawdziły się w innych klubach i dawały tam sukcesy. Oczywiście detale się różnią, aczkolwiek ta konkretna metodologia pracy owocowała pozytywnymi wynikami.
Ponadto, jak już wcześniej powiedziałem, jestem przekonany, że przez rozwój indywidualny piłkarzy kibice dostrzegą w nich ogień, zaangażowanie, poświęcenie, entuzjazm i realizację planu przez całe mecze. Te się mogą potoczyć różnie. W futbolu jest wielka losowość zdarzeń, ale jeśli będziemy przygotowani na większość scenariuszy, to tę przypadkowość ograniczymy.
Wszystkiego nie przewidzimy, lecz wierzę, że posiadanie planu ułatwi nam działania. Zależy mi, abyśmy byli zespołem powtarzalnym z konkretną tożsamością widoczną na zewnątrz.