Austria nie przestraszyła się wicemistrzów świata, ale to Francja wygrała po dość pechowym samobóju Maximiliana Wöbera z 38. minuty, który niefortunnym wybiciem piłki głową zmylił własnego bramkarza. A gdyby nie cudowny powrót N’Golo Kante z samej końcówki meczu i przerwanie groźnego kontrataku, to Austria mogła nawet wywalczyć remis.
Po 90 minutach minutach wynik był sprawiedliwy, bo Francja stworzyła sobie więcej sytuacji, ale trzeba podkreślić, że austriacki bramkarz Patrick Pentz został zmuszony do zaledwie trzech interwencji.
Pozostając przy statystykach, warto zwrócić uwagę, że po ostatnim gwizdku Austriacy mieli większe posiadanie piłki (52 procent) oraz więcej zanotowanych podań (475 do 454).
Ale Austriaków można jednak pochwalić przede wszystkim za imponujący pressing, którym naciskali rywali. Ich grę charakteryzowała nieustępliwość, agresja i zespołowość. Tu każdy zawodnik jest ważną częścią ekosystemu. I niemal każdy zagrał bez kompleksów przeciwko reprezentacji, o której pisze się, że nawet rezerwowy skład Francuzów walczyłby o medal Euro.
W Austrii brakuje wielkich gwiazd. Najbardziej utytułowany austriacki piłkarz, David Alaba z Realu Madryt, zdobywca czterech Pucharów Europy, wciąż leczy kontuzję, której nabawił się w grudniu.
Gwiazdą Austrii jest selekcjoner
Brak Alaby sprawia, że największą gwiazdą naszych rywali jest ich selekcjoner Ralf Rangnick, architekt sukcesów Red Bull Salzburg i RB Lipsk. W pierwszym klubie był dyrektorem, zaś w niemieckim pełnił również rolę trenera. A niemal połowa austriackiej kadry ma w swoim CV klub z rodziny Red Bulla. I właśnie dlatego momentami, oglądając grę Austrii, można było mieć wrażenie, że ogląda się transmisję w przyśpieszonym tempie.
Intensywność, z którą kojarzymy Lipsk i Salzburg, jest też główną cechą Austrii, która nie bawi się w posiadanie piłki dla samego posiadania. W świecie Rangnicka jest to po prostu przereklamowane. Austriacy błyskawicznie wymieniają podania, często na klepkę, i ekspresowo przenoszą się z piłką z jednego pola karnego do drugiego. Choć brakuje tam gwiazd, to nie znaczy, że nie było pierwszoplanowych postaci.
Należy wyróżnić Konrada Laimera, 27-letniego pomocnika Bayernu Monachium, który grał dla Red Bulla oraz Lipska. W poniedziałkowym meczu Euro był definicją prawdziwego lidera. To właśnie Laimer inicjował niemal każdy pressing Austriaków. Był sercem, ale i płucami swojej reprezentacji.
Kawał czarnej roboty wykonał też Nicolas Seiwald z Lipska, który zanotował przeciwko Francuzom osiem przechwytów i wygrał osiem z dziewięciu pojedynków! Trójkolorowym uprzykrzał też życie potężnie zbudowany Kevin Danso, który w końcówce meczu uszkodził nos Mbappe.
Austria zaimponowała jako kolektyw, choć to druga linia zrobiła najlepsze wrażenie. Nieco więcej mogli pokazać ofensywni gracze, jak Marcel Sabitzer czy Christoph Baumgartner, który zmarnował najdogodniejszą okazję.
Austria ma też luki
Gdybyśmy musieli szukać wad Austriaków, to słabo zagrał Maximilian Wöber. I nie chodzi wcale tylko o samobója. Kilka razy odskoczyła mu piłka i nie najlepiej ją rozgrywał. Nieco uwag zbierze pewnie też boczny obrońca Philipp Mwene, którego Kylian Mbappe minął w akcji bramkowej.
Ale piłkarza Mainz można usprawiedliwić, że mierzył się z Dembele, Griezmannem i właśnie Mbappe. Poza tym, Mwene często mógł liczyć na wsparcie od partnerów, którzy starali się go asekurować.
Austriacy wspólnie nie tylko bronili, ale i wywierali presję na arbitrze, po niemal każdej jego decyzji. Inna sprawa, że co najmniej dwa razy zostali przez sędziego skrzywdzeni.
Pozostaje mieć także nadzieje, że Austriakom będzie trudno zagrać dwa mecze na tak szalenie wysokiej intensywności w ciągu pięciu dni. Tym bardziej że Polacy mają więcej czasu na odpoczynek o ponad dobę.
Piątkowe starcie będzie niezwykle trudną przeprawą dla zespołu Michała Probierza, bo Austriacy pokazali, że ich ambicje, by zostać czarnym koniem turnieju, nie są przesadzone. Ale przecież Polacy mają podobne marzenia.