MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI
Zamieszanie z trenerami w Radomiaku trwa właściwie od początku sezonu. Jeszcze 12 miesięcy temu wydawało się, że zespół czeka stabilizacja pod okiem Constantina Galki. Rumun przejął drużynę na kilka kolejek przed końcem sezonu 2022/23, wygrał trzy mecze, dwa zremisował, jeden przegrał. Poza tym spore wrażenie wywoływało również jego zawodowe CV i podejście do pracy – w klubie można było wyczuć, że liznął poważnej piłki, bo w końcu odznaczał się profesjonalizmem, wysoką jakością działań, zarażał zachodnimi standardami. Relacje na linii szkoleniowiec – drużyna zaczęły się jednak psuć już w lecie, gdy po raz pierwszy pojawiło się zainteresowanie 52-latkiem ze strony arabskich klubów. Stosunki psuły się z tygodnia na tydzień i w końcu wraz z początkiem grudnia Galcę zastąpił Maciej Kędziorek. W Radomiu po cichu liczyli na zbudowanie młodego trenera i jego „success story”. Byłemu asystentowi Macieja Skorży i Marka Papszuna wiele osób w środowisku wystawiało pozytywne referencje, a i on od samego początku plusował – w debiucie wygrał 3:0 z Widzewem w Łodzi, potem zremisował 1:1 z Górnikiem Zabrze i po niezwykle emocjonującym spotkaniu 2:2 z Lechem Poznań.
Ten rok kalendarzowy rozpoczął się jednak w najgorszy z możliwych sposobów. Najpierw Radomiak przyjął sześć goli od Cracovii, a potem cztery od Pogoni Szczecin. Mimo tak fatalnego i jednak nieco pechowego z perspektywy trenera startu (w obu spotkaniach „Zieloni” przez większą część czasu grali w osłabieniu), Kędziorek zdołał dźwignąć zespół. Seria lepszych wyników pozwoliła złapać oddech, a kiedy na początku kwietnia jego piłkarze pokonali 2:1 Raków Częstochowa, przewaga nad strefą spadkową wzrosła do dziewięciu punktów. Tak duży margines błędu pozwalał wierzyć w to, że na finiszu rozgrywek nie trzeba będzie martwić się o utrzymanie, a przy tym uda się wyrobić limit minut dla młodzieżowców i pokazać, że za wynikami może pójść również pomysł na zespół i nieco atrakcyjniejszy styl gry.
ZANIEDBANE NAWET STAŁE FRAGMENTY GRY
Radomiak wpadł jednak w spiralę nieszczęść, przegrywając aż pięć z sześciu spotkań i w dużej mierze zawdzięczając jedyne zwycięstwo z Legią czerwonej kartce Bartosza Kapustki już w 6. minucie spotkania. Bolesne były porażki z każdym kolejnym rywalem – z ŁKS-em 2:3 (bo to drużyna ze strefy spadkowej), z Koroną 0:4 (bo to drużyna ze strefy spadkowej i odwieczny rywal), z Zagłębiem 3:4 (bo to wówczas bezpośredni sąsiad w tabeli), 0:2 z Ruchem (bo to drużyna ze strefy spadkowej i do utrzymania wystarczyło zapunktować) oraz 0:2 ze Śląskiem (rywal z wysokiej półki, ale porażka niepodlegająca dyskusji). Na przestrzeni kilku miesięcy trudno było więc wskazać punkty zaczepienia dla trenera Kędziorka. Wyniki były kiepskie, o stylu gry trudno powiedzieć cokolwiek dobrego, a sam szkoleniowiec blado wypadł na swoim koronnym przecież poletku. Przychodził do klubu z łatką specjalisty od stałych fragmentów gry, a jego zespół w 17 meczach stracił w ten sposób 8 goli – a jeśli doliczymy rzuty karne to aż 10. Bywały zresztą bramki stracone nawet po ofensywnych rzutach rożnych, które kończyły się kontratakami rywali (jak z Koroną czy Zagłębiem).
Jakkolwiek więc to rzadkie w piłce i pewnie wpisujące się w uniwersum Ekstraklasy, klub postanowił zmienić szkoleniowca przed ostatnią kolejką. Już kilkanaście godzin po porażce zakomunikowano rozstanie z Kędziorkiem i rozpoczęto poszukiwania śmiałka, który byłby w stanie przejąć zespół na dosłownie miesiąc, utrzymać w lidze, najlepiej zapunktować w ostatniej kolejce z Widzewem i być może zapracować na dłuższą umowę. W klubie rozważano opcje polskie, ale ani Leszek Ojrzyński, ani Tomasz Kaczmarek czy Maciej Bartoszek nie byli w oczach szefostwa „Zielonych” na tyle kompetentni, by z tego grona wybierać. Ostatecznie postawiono więc na 46-letniego Portugalczyka Bruno Baltazara.
OKRES PRÓBNY
Baltazar w klubie pojawił się już kilka tygodni temu, gdy po raz pierwszy rozważano zwolnienie Kędziorka. Obie strony się poznały, a sam zainteresowany zapewniał, że wnikliwie śledzi losy Radomiaka, zna portugalskich piłkarzy grających w drużynie i ma pomysł na to, jak dźwignąć drużynę z kryzysu. Wówczas jednak – jak dało się usłyszeć – za ówczesnym szkoleniowcem wstawili się piłkarze i ich wiara w wyjście z kryzysu w tamtej konstelacji personalnej okazała się kluczowa. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. W weekend okazało się, że Baltazar jest wciąż chętny, by spróbować się w nowym otoczeniu i dać impuls do poprawy formy. Negocjacje nie były więc długie i już późnym niedzielnym wieczorem pojawił się w Radomiu, by sfinalizować negocjacje i w poniedziałek poprowadzić drużynowy trening.
Sięgnięcie po akurat tę postać nie jest pewnie najbardziej oczywistym ruchem, ale też pochodzący z Lizbony trener ma CV, które pozwala wierzyć, że dysponuje sensownym pojęciem o piłce. Najlepsze lata zawodowej kariery przeżył na Cyprze, gdzie sięgnął po mistrzostwo kraju z APOEL-em Nikozja, przejmując ten zespół właśnie na finiszu rozgrywek. Wcześniej bardzo przyzwoicie radził sobie jako szkoleniowiec AEL-u Limassol. Pracował też w ojczyźnie jako trener Olhanes i Estorilu Praia, był asystentem Sabriego Lamouchiego w Nottingham Forest, trenował Rochester NY oraz Botew Płowdiw – i zwłaszcza w tym bułgarskim klubie mu nie poszło (bilans 3-4-8).
W Radomiu wierzą w to, że trener pochodzący akurat z tego kraju dotrze do rodaków, których w szatni nie brakuje. Poza tym sprawnie posługuje się również językiem angielskim, więc nie będzie miał problemu w dogadywaniu się zresztą zespołu. Jeśli chce jednak zostać w Radomiaku na dłużej, efekty jego pracy muszą pojawić się właściwie od zaraz. Choć po pierwszym treningu zapowiedział, że nie ma zamiaru robić w zespole rewolucji, to jednak na boisku taka rewolucja musi pojawić się już przeciwko Widzewowi – bo choć „Zieloni” są relatywnie daleko od strefy spadkowej, to wciąż nie powinni czuć się bezpieczni.