Legenda jeszcze za życia
Są takie momenty i takie daty, które kibicom danego klubu na zawsze wbijają się w pamięć. W przypadku fanów Liverpoolu taką będzie 26 stycznia 2024 roku. Każdy z nich będzie po latach pamiętał, gdzie był i co robił, gdy właśnie dowiedział się, że Jürgen Klopp po zakończeniu sezonu przestanie być menedżerem The Reds.
Taki moment ogłoszenia decyzji miał pozwolić wszystkim przygotować się mentalnie na tę chwilę, ale chyba nie do końca się to udało. Długie pożegnanie trwało kilka miesięcy i ostatni jego akt rozegra się w niedzielę przeciwko Wolverhampton. Atmosfera na Anfield będzie pełna emocji – zarówno radości i wdzięczności, jak i ogromnego smutku. Sam Niemiec już od kilku dni chłonie je wszystkie, a niedawno świat obiegły obrazki, kiedy po treningu długo spacerował po murawie stadionu, a następnie długo przyglądał mu się na osobności ze słynnej trybuny The Kop.
– Będzie mi bardzo trudno się z nim pożegnać. To coś, na co nie jestem i nie będę gotowy. Nie umiem ubrać w słowa tego, jak ważnym jest dla mnie człowiekiem. Zawdzięczam mu wszystko, co osiągnąłem – mówił przed ostatnim meczem Trent Alexander-Arnold.
– Będę mu wdzięczny do końca życia. Dał mi możliwość gry dla tak wspaniałego klubu i z nim wielu z nas przeżyło najlepsze chwile swojego życia. Dzięki niemu mogłem pokazać swój talent jako piłkarz, a gdy rodziły mi się dzieci, był pierwszym, który zadzwonił z gratulacjami. To są rzeczy, których nie da się zapomnieć – dodawał Andy Robertson.
Mnóstwo kibiców z pewnością podpisałoby się pod takimi słowami. Blisko dziewięcioletnia kadencja Kloppa na Anfield – szczególnie dla młodszych pokoleń fanów – to najlepszy okres w trakcie wspierania Liverpoolu. I choć złośliwi lubią wyciągać Niemcowi tylko jedno zdobyte mistrzostwo Anglii, to dla wielu stał się legendą. Od pierwszego dnia pracy był kimś więcej niż menedżerem. Był liderem całej społeczności, sercem drużyny i tej części miasta, która wspiera The Reds. Będzie brakowało jego uśmiechu, sarkastycznych reakcji, radości po golach i po końcowym gwizdku, gdy podchodził i dziękował trybunom. To prawdziwy koniec ery.
Powrót do elity
Wytykanie jednego mistrzostwa Anglii w dorobku to spojrzenie wyjątkowo krótkowzroczne. Owszem, tytuł był jeden, wyczekiwany przez 30 lat, ale poza tym drużyna pod wodzą Niemca zdobyła wszystkie najważniejsze trofea z wyjątkiem Ligi Europy. W Premier League, gdy Liverpool zajmował drugie miejsca, notował sezony z dorobkiem 97 punktów i 92 punktów, a do Manchesteru City zabrakło im dokładnie po jednym oczku. To dwie największe wartości dla ekip, które nie zdobyły mistrzostwa. Ogółem więcej miały tylko Manchester City w sezonie 2017/18 (100 punktów), mistrzowski Liverpool w sezonie 2019/20 (99 punktów) i znów Manchester City w sezonie 2018/19 (98 punktów), gdy minimalnie przeskoczył The Reds. 92 punkty z sezonu 2021/22 to z kolei ósmy najwyższy dorobek w dziejach ligi angielskiej. Mowa więc o historycznych osiągnięciach i historycznym pechu, bo Klopp trafił na złotą erę Manchesteru City, a i tak przegrywał z nim o włos.
Rzecz jednak w tym, że kadencji Niemca nie da się i nie można mierzyć wyłącznie zawartością gabloty. Klopp przede wszystkim odbudował pozycję klubu i przywrócił mu duszę. Gdy przychodził na Anfield, już w pierwszej rozmowie mówił do kibiców, by ci z wątpiących stali się wierzącymi, a później z każdym kolejnym meczem potrafił w nich zaszczepić tę wiarę i zaufanie Był październik 2015 roku i Klopp przejmował Liverpool od Brendana Rodgersa na 10. pozycji w Premier League. Poprzedni sezon kończył się z kolei fatalną serią, gdy zespół przegrał pięć z dziewięciu ostatnich meczów, w tym 1:4 z Arsenalem, 0:1 z Hull City, 1:3 z Crystal Palace i 1:6 w ostatniej kolejce ze Stoke City. W sumie przez sześć lat przed przyjściem Kloppa The Reds tylko raz byli wyżej niż na szóstym miejscu w lidze.
Jurgen Klopp w jednym rzędzie z największymi
Klopp sprawił, że klub zaczął walczyć o najwyższe cele i wrócił do elity najpierw w Anglii, a później w Europie. Trzy finały Ligi Mistrzów w pięć lat to osiągnięcia, których na Anfield nie było od przełomu lat 70. i 80, a jego rywalizacja z Guardiolą stoi w historii Premier League obok pamiętnych bojów sir Alexa Fergusona z Arsenem Wengerem.
– Ludzie oczywiście kochają wygrywać, ale doceniają drogę, która do tego prowadzi i walkę. To element historii tego klubu, że dostajemy mocne ciosy, a potem się po nich podnosimy. Mieliśmy być może sporo pecha, a być może nie byliśmy po prostu wystarczająco dobrzy, by zdobyć trzy mistrzostwa Anglii i trzy Ligi Mistrzów. Byliśmy blisko, jednak kilka decyzji, kilka minut czy kilka centymetrów decyduje w piłce o wszystkim – wspominał Klopp.
Niemiec bez wątpienia doskonale wyczuł nastroje wokół Liverpoolu i momentalnie zbudował silną więź z kibicami – wiele razy mówił ich głosem, gdy toczyła się dyskusja na temat wzrostu cen biletów, różnych decyzji władz ligi czy kwestii związanych z lokalną społecznością. Stał się fantastycznym ambasadorem klubu i przez kilka pierwszych sezonów był niewątpliwie największą gwiazdą drużyny. Dopiero później, gdy piłkarzami światowej klasy stali się Mohamed Salah, Virgil Van Dijk czy Alisson, mógł przekazać to miano komuś innemu. Nie ulega jednak wątpliwości, że Klopp należy do Wielkiej Trójcy menedżerów The Reds obok Billa Shankly’ego i Boba Paisleya. I choć nie jest ani „scouserem”, ani nawet Anglikiem, to fani na Anfield z pełnym przekonaniem mówili o nim „nasz Jürgen”.
Rola wymarzona czy niewdzięczna?
To dlatego odejście Kloppa z klubu pozostawi tak dużą pustkę pustkę. To nie jest zwykła zmiana trenera, a bardziej operacja transplantacji serca całego klubu. 56-latek przekonywał niedawno, że jego następca Arne Slot przejmuje najlepszą posadę w całym świecie piłki i będzie pracował w wymarzonych warunkach. Z drugiej strony – Slot wchodzi w niezwykle niewdzięczną rolę. Nikt nie będzie drugim Jürgenem Kloppem i wielki poprzednik jeszcze długo będzie rzucał na Liverpool swój cień. Niemiec nie pracował tak długo jak Ferguson czy Wenger, jednak jego wpływ jest niemal tak duży, jak Szkota na Manchester United czy Francuza na Arsenal.
Oczywiście Klopp miał na myśli to, że w ciągu ostatnich lat na Anfield powstały zdrowe warunki do pracy i że zostawia Slotowi zespół w całkiem dobrym stanie. Pod względem kadrowym wyzwanie stanowi fakt, że za rok kończą się umowy Salaha, Van Dijka i Alexandra-Arnold, czyli dotychczasowych filarów. Egipcjanin i Holender kończą przed nowym sezonem kolejno 32 i 33 lata, więc decyzja nie jest oczywista, ale Anglik jesienią skończy 26 lat i jeszcze długo może stanowić o sile LFC. Slot będzie musiał przekonać ich, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Poza tym jednak faktycznie następca Kloppa przejmuje drużynę, która ma duży potencjał w ofensywie, przebudowaną linię pomocy oraz zdolnych, młodych piłkarzy w odwodzie.
Klopp sam przyznał ostatnio, że żałuje, iż nie wystawiał wystarczająco często Harveya Elliotta, a i tak mowa o 21-latku, który ma już ponad 100 występów dla Liverpoolu i rozgrywa jak dotąd najlepszy sezon w barwach klubu. Na obiecującego stopera wyrasta Jarell Quansah, który jeszcze rok temu był wypożyczony do trzecioligowego Bristol Rovers, a teraz z konieczności musiał zagrać w kilku meczach jesienią i sprawdził się na tyle, że wystąpił ponad 30 razy w tym sezonie. Nowy kręgosłup drużyny mają stanowić Alexis Mac Allister (25 lat), Dominik Szoboszlai (23 lata), Ryan Gravenberch (22 lata), Curtis Jones (23 lata), Ibrahima Konate (24 lata), Darwin Nunez (24 lata) czy Cody Gakpo (25 lat), a są jeszcze 20-letni Conor Bradley czy jeszcze młodsi Bobby Clark i Stefan Bajcetić, którzy mieli już swoje przebłyski. Slot ma więc z kim pracować, ale będzie musiał dopiero wkupić się w łaski kibiców, a to może być trudniejsze niż wygrywanie meczów.
Galeria cudownych momentów Kloppa
Dla wszystkich związanych z Liverpoolem spotkanie z Wolverhampton będzie wzruszające i przywoła pamiętne migawki, które można mnożyć. Fenomenalny rewanż z Borussią Dortmund w pierwszym, jeszcze niepełnym sezonie pracy Kloppa w drodze do finału Ligi Europy. Szalony mecz z Norwich City i radość po zwycięskim golu na 5:4, kiedy obściskiwany przez piłkarzy trener rozbił okulary. Zwycięstwo 4:3 nad Manchesterem City w styczniu 2018 roku, gdy The Reds przerwali graczom Guardioli serię 22 meczów z rzędu bez porażki. Gol Divocka Origiego w derbach z Evertonem, przed którym piłka zatańczyła na poprzeczce bramki Jordana Pickforda. Historyczny comeback w półfinale Ligi Mistrzów z Barceloną i rzut rożny wykonany szybko przez Alexandra-Arnolda. Finał z Tottenhamem. Bramka Alissona z West Bromwich Albion. Zwycięstwo 7:0 z Manchesterem United. Wygrany finał Pucharu Ligi ze składem pełnym nastolatków.
To chwile, których nie da się zapomnieć. Dzięki Kloppowi fani znów mogli marzyć, czuć dumę i przeżyli wiele fantastycznych dni. Owszem, klub mógł zdobyć z nim jeszcze kilka dodatkowych pucharów, jednak nie ulega wątpliwości, że z końcem tego sezonu Liverpool straci kogoś więcej niż menedżera.