O krok od historii
Tylko sześć razy w historii Premier League awans do Ligi Mistrzów wywalczyły kluby, które nie należą do tradycyjnej Wielkiej Szóstki. Trzy razy udało się to Newcastle United, a po jednym razie Blackburn Rovers, Leeds United i Leicester City. Za chwilę do tego grona może dołączyć Aston Villa. Wystarczą jej do tego trzy punkty zdobyte w dwóch ostatnich kolejkach i w poniedziałek wieczorem ugrała jeden w dramatycznych okolicznościach. Już po dwóch minutach i błędzie bramkarza Emiliano Martineza przegrywała 0:1, na przerwę schodziła przegrywając 1:2, a tuż po zmianie stron Liverpool podwyższył na 1:3 i taki wynik utrzymywał się do 85. minuty. Wtedy jednak rezerwowy Jhon Duran najpierw ładnym strzałem z dystansu, a później dość przypadkowym lobem pokonał Alissona i dał cenny remis 3:3.
Dla Aston Villi sprawa więc jest jasna. W TOP 4 nie znajdzie się tylko w przypadku, jeżeli przegra w ostatnią niedzielę sezonu z Crystal Palace, a po drodze Tottenham wygra oba mecze – zaległy wtorkowy z Manchesterem City, a później ze zdegradowanym Sheffield United. Awans do Ligi Mistrzów może dać jej nawet remis na Selhurst Park, bo nawet jeżeli Spurs zgarną sześć punktów, to musieliby jeszcze nadrobić osiem bramek różnicy w bilansie, by znaleźć się wyżej. Historia jest na wyciągnięcie ręki.
Najlepiej od prawie 30 lat
Dla kibiców The Villans to wyjątkowe chwile. W pierwszej czwórce ligowej tabeli ich zespół nie finiszował od sezonu 1995/96, ale wówczas jeszcze ta pozycja nie dawała klubom w Premier League fazy grupowej LM. Ostatni raz w rozgrywkach o Puchar Europy klub grał więc w sezonie 1982/83, po tym, jak rok wcześniej sięgnął po to trofeum. W finale w Rotterdamie Aston Villa pokonała Bayern Monachium 1:0, osiągając zdecydowanie największy sukces w swojej historii.
To stawia Villę w wąskim gronie angielskich triumfatorów europejskich pucharów i przez lata mówiło się, że to klub o znacznie większym potencjale od tego, jaki prezentuje na boiskach. Ostatnie trofeum zdobył w 1996 roku, kiedy wygrał Puchar Ligi. Po drodze były cztery finały krajowych pucharów, ale w żadnym The Villans nie wygrali. W czasach Martina O’Neilla potrafili zająć trzy razy z rzędu szóste miejsce w Premier League, jednak potem nadeszły chude lata, łącznie nawet ze spadkiem do Championship w 2016 roku.
Wrócić udało się trzy lata później i od tego czasu zespół z Birmingham stawiał kolejne kroki do przodu, a z Unaiem Emerym wykonał prawdziwy skok. To dlatego na trybunach Villa Park jeden z największych transparentów w tym sezonie mówi: „The Giant Is Awake” („Gigant się obudził”). Klub z drugiego największego miasta w Anglii wraca na salony, a kibice biją pokłony przed Emerym.
Dobre tempo od początku
Baskijski menedżer już zapisał się w dziejach Aston Villi. Gdy przejmował drużynę po zwolnieniu Stevena Gerrarda w listopadzie 2022 roku, ta była o włos nad strefą spadkową. Spec od Ligi Europy nie dokonywał kadrowej rewolucji, tylko postarał się wycisnąć maksimum ze składu, jaki zastał, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Już poprzedni sezon zakończył się siódmym miejscem, co dało awans do Ligi Konferencji, czyli pierwsze występy The Villans w europejskich pucharach od 13 lat.
W obecnym jest jeszcze lepiej. Aston Villa wprawdzie zaczęła od porażki 1:5 z Newcastle w pierwszej kolejce, jednak to jej jedyna tak wyraźna wpadka. Piłkarze Emery’ego już po piątej serii spotkań Premier League wskoczyli na miejsca dające awans do pucharów i już nie zsunęli się niżej. W grudniu na przestrzeni trzech dni pokonali u siebie Manchester City (1:0) i Arsenal (1:0) i niewykluczone, że obaj kandydaci do tytułu swoje najgorsze mecze w sezonie rozegrali na Villa Park.
Emery postawił na agresywnie grającą linię obrony (nikt w czołowych pięciu ligach Europy nie złapał rywali na tak wiele spalonych), oparł środek pola na świetnym Douglasie Luizie w parze z walecznym Johnem McGinnem, a w ataku zbudował Olliego Watkinsa. Bardzo ważne okazały się też nabytki Pau Torresa, Youriego Tielemansa i Moussy Diaby’ego, ale wciąż trudno było oczekiwać aż takich imponujących rezultatów.
MVP Watkins?
Kluczowy jest jednak Watkins. Anglik już wcześniej wyróżniał się w Premier League i dostawał szanse w reprezentacji, choć dopiero u Emery’ego wyrósł na czołowego napastnika Europy. W tym sezonie zdobył już 19 bramek w lidze i długo walczył o koronę króla strzelców. Wystarczy mu jeden gol, by być pierwszym zawodnikiem Aston Villi od 42 lat, który przekroczy barierę 20 trafień w najwyższej klasie rozgrywek. Do nich Watkins dokłada jeszcze 13 asyst, co czyni go najlepszym dogrywającym tego sezonu Premier League. Nic dziwnego, że jest w gronie nominowanych do miana najlepszego piłkarza roku w lidze.
Emery widział w Watkinsie duży potencjał, jednak już na początku pracy na Villa Park uznał, że poprzednicy nie wykorzystywali pełni jego atutów. Za kadencji Baska angielski napastnik znacznie większy procent kontaktów z piłką zalicza w polu karnym i na wprost od niego. U Gerrarda, czy wcześniej u Deana Smitha, częściej schodził do akcji kombinacyjnych na skrzydle. Emery „zawęził” jego ustawienie, bo mimo że Watkins nadal lubi zacząć akcję na boku boiska, to już nie holuje tak długo piłki.
– Menedżer pokazywał mi dużo analiz i klipów z grą Kyliana Mbappe – tłumaczył Watkins. – Uważa, że dysponuję dużą szybkością i zwracał uwagę na to, abym zaliczał mniej kontaktów z piłką, za to więcej poruszał się bez niej. Świetnie czuję się w takiej grze – opowiadał jesienią w rozmowie z Viaplay.
W głosowaniu na MVP sezonu pewnie większe szanse będzie miał Erling Haaland, Phil Foden lub któryś z zawodników Arsenalu, ale biorąc pod uwagę, jak wielkim sukcesem jest pierwsza czwórka dla Aston Villi, to jej lider powinien liczyć się w walce o to miano. Emery ulepił napastnika o klasę lepszego.
Odkupienie Emery’ego
Watkins to tylko przykład, jednak baskijski menedżer sprawił, że niemal każdy piłkarz Aston Villi się przy nim rozwinął. On sam też wiele zawdzięcza klubowi, a władze odpłacają się tym, że tworzą mu doskonałe warunki do pracy. Latem zatrudniono przecież Monchiego, z którym Emery osiągał wielkie sukcesy w Sevilli, a w zarządzie jest jeszcze kilku innych jego dawnych współpracowników. Nic dziwnego, że 52-latek właśnie podpisał nowy kontrakt do 2027 roku.
Aston Villa to kolejny klub w jego w karierze, gdzie pracuje nieco bardziej w cieniu i z drugiego szeregu może atakować czołówkę. Tutaj odbudowuje swoją markę na Wyspach, bo po pracy w Arsenalu przypięto mu łatkę dziwaka o aparycji hrabiego Drakuli i śmiesznym akcencie, który mówi „good ebening”.
W Birmingham pokazał, że zna się na robocie jak mało kto. Odkąd objął The Villans, zespół zdobył w Premier League 116 punktów. W tym czasie lepszy dorobek mają tylko Manchester City, Arsenal i Liverpool. W tym sezonie jego piłkarzom nie zdarzyła się seria dwóch z rzędu porażek w lidze. U siebie zbudował prawdziwą twierdzę – Aston Villa zaliczyła rekordowe w dziejach klubu 15 zwycięstw z rzędu na Villa Park, a w tym sezonie wygrała na swoim obiekcie najwięcej meczów od 31 lat i strzeliła najwięcej goli w historii.
Czwórka jak puchar
Miejsce w Lidze Mistrzów byłoby zwieńczeniem świetnego półtorarocznego okresu i fani traktowaliby je niemal jak zdobycie trofeum. Na to też była szansa, ale w półfinale Ligi Konferencji Olympiakos wygrał w dwumeczu 6:2, choć ten wynik bardziej świadczy o tym, jak bardzo dużo sił ten sezon kosztował Aston Villę. Emery pracuje z dość wąską kadrą, z której wypadło kilku kontuzjowanych piłkarzy i w Pireusie średnia wieku graczy z pola na ławce rezerwowych wynosiła niewiele ponad 21 lat. To również przełożyło się na lekką zadyszkę w Premier League, jednak wypracowana wcześniej przewaga i wpadki Tottenhamu czy Manchesteru United za chwilę dadzą upragnione TOP 4.
– Biorąc pod uwagę oczekiwania sprzed startu sezonu, a potem jego przebieg, to nie wiem, czy byliśmy w stanie osiągnąć coś więcej – mówił niedawno Emery i trudno się z nim nie zgodzić. Teraz zostało jeszcze dopełnić formalności w ostatniej kolejce i można będzie szykować się na zapewne najważniejsze letnie okno transferowe w historii klubu. Wielkie inwestycje z poprzednich lat powodują, że Villa raczej nie będzie szastać gotówką na lewo i prawo, jednak kadrę trzeba poszerzyć, by pogodzić grę w Premier League z rywalizacją w Champions League.
To dla klubu z Birmingham wielka szansa, choć jednocześnie wielkie wyzwanie. Historia ligi angielskiej zna wiele przypadków drużyn, które wzniosły się wysoko, by później boleśnie upaść. Magia duet Monchi i Emery ma temu zapobiec.