HomePiłka nożnaBorzęcki po LM: Najgorszy sezon od lat, personalny galimatias i… awans do finału. Po prostu trzeba być Borussią

Borzęcki po LM: Najgorszy sezon od lat, personalny galimatias i… awans do finału. Po prostu trzeba być Borussią

Źródło: Własne

Aktualizacja:

Czy można rozgrywać najgorszy sezon ligowy od lat, by jednocześnie na arenie międzynarodowej wyjść z grupy śmierci, wygrać trzy kolejne dwumecze i awansować do finału Ligi Mistrzów? Można – trzeba tylko być Borussią Dortmund.

Borussia Dortmund

Borussia Dortmund. Fot. Moritz Muller/Alamy

OUTSIDERZY W GRUPIE ŚMIERCI

Kiedy późnym latem ubiegłego roku rozlosowano fazę grupową ostatniej edycji Ligi Mistrzów w tej formule, aktem odwagi było wówczas zakładanie, że Borussia Dortmund wiosną będzie jeszcze grała w tych rozgrywkach. W rywalizacji z Paris Saint-Germain, Milanem i Newcastle skazywana była na pożarcie i w sumie jeśli o coś miała walczyć, to głównie o to, by spaść chociaż na cztery łapy i móc jeszcze sprawdzić się w Lidze Europy. Tymczasem piłkarze Edina Terzicia nie tylko awansowali do fazy pucharowej, co jeszcze okazali się najlepsi z tej czwórki, a tak w ogóle to awans zapewnili sobie jeszcze przed ostatnim meczem. Wystarczyło więc raptem pięć spotkań, by grupę śmierci obśmiać i zamożniejszych (jak w przypadku Francuzów i Anglików) czy bardziej utytułowanych w ostatnim czasie (jak w przypadku Włochów) zostawić w tyle.

To już był ogromny i niespodziewany sukces, zwłaszcza że przecież równolegle drużynie szło kiepsko na arenie krajowej. Wirtuozeria z wtorkowych i środowych wieczorów przykrywała niechlujność z sobotnich i niedzielnych popołudni. A przecież znów BVB zawaliła rundę jesienną, znów doprowadzała kibiców do wściekłości, gdy z dużo niżej notowanymi ekipami nie była w stanie wygrać. Z miesiąca na miesiąc perspektywa sięgnięcia po mistrzowską paterę konsekwentnie się oddalała, zwłaszcza w obliczu Bayeru Leverkusen, który rzadko kiedy tracił punkty (a nawet jeśli tracił – to nie przegrywał). Nie było więc w tym nic specjalnie zdumiewającego, gdy w zimie zastanawiano się nad sensem dalszej pracy z Edinem Terziciem. Niełatwo było wówczas znaleźć kibiców wierzących jeszcze w tego szkoleniowca, ale silniejsza od pokusy zwolnienia okazała się wiara Hansa-Joachima Watzke. Będący najmocniejszym ośrodkiem decyzyjnym na Signal-Iduna Park od wielu lat człowiek uznał, że sprawę załatwi wsparciem niedoświadczonego szkoleniowca byłymi piłkarzami – Svenem Benderem i Nurim Sahinem.

NAJGORSZY SEZON OD LAT

Wiosną Borussia w lidze znów dawała ciała, a gdy kilkanaście dni temu przegrała 1:4 w Lipsku, niemal pewnym stało się, że sezon skończy poza ligową czwórką – po raz pierwszy od ponad dekady. Potknięcia ligowe – a w międzyczasie też odpadnięcie z Pucharu Niemiec – nie zachwiały jednak pozycją Terzicia, który w Europie zbierał kolejne skalpy. Najpierw przechytrzył Petera Bosza, potem okazał się z kolei sprytniejszy od Diego Simeone, a na koniec znów przyszło mu się zmierzyć z Luisem Enrique. I ku zaskoczeniu wszystkich znów wygrał, dając trzeci w historii finał Ligi Mistrzów Borussii.

Tak wyraźna dysproporcja między BVB w Bundeslidze i BVB w Champions League jest do wytłumaczenia. Można oczywiście sięgnąć po nieśmiertelne hasła o tym, że piłkarze mocniej spinają się na rozgrywki europejskie i celniej kopią piłkę przy sztucznym świetle. Można, pewnie jest w tym nawet trochę prawdy, ale to jednak – zwłaszcza na odległość – nieweryfikowalne. Nie trzeba jednak być analitykiem taktycznym z dyplomami na ścianach, by zauważyć, że Borussia Terzicia jest skonstruowana w specyficzny sposób. Gorzej czuje się, gdy to rywal się przed nią cofa i oddaje jej piłkę, lepiej czuje się z kolei, gdy sama może się okopać w obrębie szesnastki i piłkę oddać. Gdy więc do prowadzenia gry zmuszało ją Bochum czy inne Heidenheim, czuła się nieswojo, nie potrafiła wyeksponować atutów swoich piłkarzy. Gdy zaś scenariusz meczu mogła napisać po swojemu i samemu zagrać niższym pressingiem, specjalizując się w kontratakach, wtedy wyglądała znacznie lepiej. Mający braki szybkościowe Mats Hummels okazywał się królem pola karnego i żywym wcieleniem filmowego Benjamina Buttona, a Karim Adeyemi czy Jadon Sancho mieli wystarczająco wiele okazji, by depnąć i pościgać się z obrońcami.

PERSONALNY GALIMATIAS

W dwumeczu z PSG nie wszystko poszło pewnie po myśli Terzicia. Nawet jeśli chciał się w tym starciu przede wszystkim bronić, to pewnie nie zakładał, że rywal będzie miał tyle okazji bramkowych i tak często będzie obijał obramowanie bramki. Nawet jeśli jednak uznamy, że Borussia w tym meczu miała sporo szczęścia, to w sumie… co z tego? Awansowała przecież do finału. A miała też genialny duet środkowych obrońców, potrafiącego schować do kieszeni Kyliana Mbappe Juliana Ryersona, urabiającego się po łokcie Marcela Sabitzera czy Niclasa Fuellkruga, który pewnie z 90 procent swoich goli strzelił w karierze strzelił z odległości kilku metrów od bramki przeciwnika, a w pierwszej odsłonie dwumeczu cudownie wypalił zza szesnastki.

Sukces Borussii jest o tyle bardziej zdumiewający, że przecież osiągnięty w niezwykłej konfiguracji personalnej. Kobel, Hummels i Schlotterbeck to są już marki mniej lub bardziej uznane w Europie, ale przecież Julian Ryerson to do niedawna solidny wahadłowy Unionu Berlin, Ian Maatsen to przygarnięty na wypożyczenie Holender z Chelsea, Emre Can jest wielkim niewypałem transferowym BVB, Sancho ma za sobą traumatyczne lata w Manchesterze United, Adeyemi był obiektem drwin jesienią, a Fuellkrug jeszcze dwa lata temu był królem strzelców 2. Bundesligi. A to wszystko spuentowało wejście w drugiej połowie najlepiej zarabiającego piłkarza w klubie, który jest przy tym najcięższym piłkarzem w klubie. Mowa oczywiście o Niklasie Suele, o którego problemach z utrzymaniem wagi wiedzą wszyscy, a niemieccy eksperci doradzają mu w mediach, by po prostu zaczął od zrezygnowania z trzeciego śniadania. Na Wembley pojedzie więc może nawet jedna ze słabszych personalnie Borussii ostatnich lat, zespół w którego kadrze jest wiele braków i niewykluczone, że stoi u progu sporych zmian personalnych w lecie. I taki zespół – dowodzony przez trenera będącego o krok od zwolnienia kilka miesięcy temu – będzie mógł się w najgorszym przypadku pochwalić mianem drugiego najlepszego w Europie. Ot, piłeczka.

PRZYCHYLNOŚĆ PIŁKARSKICH BOGÓW

Najbliższe tygodnie dla kibiców Borussii będą cudowne i zupełnie nie chodzi o to, by im tę radość mącić. Fantastycznie zresztą zdefiniował to kilka tygodni temu na X-ie pewien kibic 2-ligowego Kaiserslautern, gdy jego zespół awansował do finału Pucharu Niemiec, gdzie zagra z Leverkusen. Stwierdził on bowiem, że to będzie taki mecz, na który pojedzie do Berlina kilkadziesiąt tysięcy kibiców, z tej grupy pewnie większość nawet nie wejdzie na stadion, generalnie wszyscy będą pili piwo, dobrze się bawili, obserwowali jak ich drużyna traci kilka goli i przegrywa, a to wszystko po to, by przeżyć najpiękniejsze popołudnie w życiu i po latach opowiadać wnukom, że po prostu udało się tego doświadczyć. Trudno więc o lepszą definicję kibicowania i nie jest rzecz jasna powiedziane, że BVB finału nie wygra – skoro była lepsza od Milanu, Newcastle, PSG, PSV i Atletico, to będzie mogła być też lepsza od Realu czy Bayernu (swoją drogą jeśli dortmundczycy wygrają LM i zajmą 5. miejsce w BL, Niemcy wyślą do kolejnej edycji Ligi Mistrzów aż sześć ekip). Trudno jednak odepchnąć myśli o tym, jak ważny będzie ten mecz na Wembley i jak narrację całej historii może pokierować.

Edin Terzić to w końcu trener, który wychowywał się na trybunach stadionu BVB, a potem przeszedł przez wiele szczebli w klubie, by w końcu przejąć pierwszy zespół. Takie historie zawsze chwytają za serce, tak jak obrazki sprzed roku, gdy zapłakany stał przed „Żółtą ścianą” po zremisowanym meczu z Mainz i mistrzostwie wypuszczonym z rąk w ostatnich 90 minutach sezonu. Marco Reus jest z kolei wychowankiem BVB, gra w niej od 2012 roku, po drodze odrzucił oferty Realu, Barcelony, Bayernu, Manchesteru City i PSG. Ma pewnie na koncie mnóstwo pieniędzy, ale mógł mieć tak z pięć razy więcej – podobnie jak i pucharów w gablocie. A wszystko to olał tylko po to, by grać dla publiki z Dortmundu. Londyński finał będzie dla niego ostatnim meczem w barwach klubu, bo od kilku dni wiadomo, że nie dostanie propozycji nowej umowy. Aż prosi się więc, by piłkarscy bogowie tym razem byli przychylni Borussii, by historię Terzicia, Reusa, ale też przecież mającego za sobą zmagania z rakiem Hallera, szykującego się do zakończenia kariery Hummelsa czy wychodzą z życiowego zakrętu Sancho domknęli sukcesem. Żal byłoby po latach wspominać tak ważne postacie dla tego klubu głównie w kategoriach porażek i niedomkniętych spraw.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Neymar wbił Rodriemu szpilkę. Poszło o Viniciusa
Haaland zabrał głos ws. Guardioli! Wielkie słowa Norwega
Miał być niewypał, a będzie jedenastka sezonu? Życiowa forma Moisesa Caicedo
Mourinho skontaktował się z Amorimem! Chodzi o pracę w Manchesterze United
Piast Gliwice nad przepaścią! Los klubu w rękach radnych
Papszun ocenił grę reprezentacji Polski. Odniósł się do słów Probierza
Leonardo Rocha ma w czym wybierać. Chętni tłumnie pojawią się w Radomiu
Flick odpowiedział na słowa Messiego. Szybka reakcja
Lechia Gdańsk w końcu wygra? “Zrobimy wszystko, aby wygrać”
Pogoń czeka na pierwszą wyjazdową wygraną. Wracają ważny zawodnicy