Legendarny triumf Wisły
To był mecz gatunku tych, po których pisanie o tym, kto grał lepiej, kto bardziej zawiódł, kto zasłużył na zwycięstwo, a kto nie, nie ma znaczenia. Żadnego znaczenia. Bo to był mecz, który okryła legenda jeszcze w momencie jego trwania. I okryje jeszcze szczelniej wraz z upływającym czasem. Wszystko urośnie, do nie wiadomo jakich rozmiarów i nabierze niemal magicznych cech.
Jak w 1996 roku
Dla jednych były to cudowne moce, dla drugich przeklęte. Wystarczy zresztą spojrzeć na minuty goli, żeby zrozumieć, że normalnie nie było. Eneko Satrustegui trafił w 98 minucie, a Angel Rodado w 93. Jednak to pierwszy strzelił jako pierwszy i bez pierwszego nie byłoby drugiego. Bo między nimi pojawiła się dogrywka, która tylko podkręciła ten gasnący w drugiej połowie z minuty na minuty finał. Pojawiły się emocje, dramaturgia, poświęcenie, kontrowersja i gol, wzrosło tempo. Nie dało się usiedzieć przez 30 minut.
Wisła jak Ruch Chorzów w 1996 roku w roli pierwszoligowca zdobyła Puchar Polski. Zrobiła to hiszpańskimi siłami. Z hiszpańskim trenerem i hiszpańskimi strzelcami, ale Polacy nie byli tylko uzupełnieniem. W pierwszej połowie rej w środku pola wodził Kacper Duda, zacięte pojedynki z Kamilem Grosickim toczył Bartosz Jaroch. Z kolei tyły trzymał, jak na kapitana przystało zdolny do poświęceń Alan Uryga, z przodu walczył zadziorny i silny Szymon Sobczak.
Polsko-hiszpańska Wisła z Białorusinem w bramce stanowiła drużynę, która zaskoczyła jak najbardziej pozytywnie. Za to pozytywne zaskoczenie zasłużyła na uśmiech losu.
Obnażeni cudzoziemcy
A Pogoń miała ten finał wygrać, a nie pięknie grać. I dzieliły ją od tego sekundy, jedna wygrana główka, jedno wybicie piłki z własnego pola karnego. Gdyby do klubowej gabloty trafiło pierwsze trofeum, nie było sądu nad Jensem Gustafssonem. Ale że przegrała, to ten sąd odbędzie się i wyrok jest znany przed procesem. Dwa lata ze Szwedem niespecjalnie posunęły Pogoń, ba – uwsteczniły ją. Pogoń bardziej wisiała na golach i asystach Kamila Grosickiego niż pomysłach i taktycznych ruchach Gustafssona. Nikomu krzywdy Szwed nie zrobił, bo to dobry człowiek, ale nikogo nie rozwinął. W składzie pojawiło się coraz mniej Polaków, za to coraz więcej wątpliwej jakości cudzoziemców. Jak wątpliwej uwidocznił finał. Najbardziej udało się w nim obnażyć braki Leonardo Koutrisa, Leo Borgesa i Joao Gamboy. Ręka w górę, kto zauważył jedno udane ofensywne zagranie przezroczystych Fredrika Ulvestada czy Linusa Wahlqvista.
Wisłę prawdopodobnie czekają baraże o awans do ekstraklasy, a w Pogonie nastanie czas rozliczeń i rozmyślań, w którą stronę i z kim pójść. Gustafsson raczej otrzyma drogę wolną. Z innym na jego miejscu, być może szybko lepiej nie będzie, ale gorzej też nie. Na pewno.