Legia ma problemy w lidze
Legia Warszawa to klub, który nie znosi próżni. Po rozstaniu z chaotycznym i wybuchowym Goncalo Feio przyszła pora na trenera, który szybko pokazał, że jest niemal całkowitym przeciwieństwem Portugalczyka. Edward Iordanescu stroni od górnolotnych haseł. Jeśli chodzi o przekaz i filozofię gry, stawia na proste środki. Rumun przedstawił się kibicom Legii rzeczowymi i konkretnymi wypowiedzi.
Z czasem narracja tworzona przez szkoleniowca uległa jednak zmianie. Były selekcjoner reprezentacji Rumunii zaczął narzekać m.in. na grę na dwóch frontach. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie jest gotowy na oczekiwania wobec Legii. Jednocześnie podkreśla, że już zrealizował dwa cele na ten sezon – wygranie Superpucharu Polski oraz awans do europejskich pucharów.
Rzecz w tym, że jego głównym zadaniem jest zdobycie mistrzostwa Polski, na które Legia czeka już od czterech lat. Sytuacja w tabeli nie wygląda ciekawie. Po 10 kolejkach PKO BP Ekstraklasy legioniści zajmują siódme miejsce. Do siedzącego na fotelu lidera Górnika Zabrze tracą aż siedem punktów. Co więcej, podopieczni Iordanescu wygrali tylko cztery ligowe spotkania.

Zresztą, nawet awans do Ligi Konferencji nie wygląda tak imponująco, gdy przyjrzymy się szczegółom. Trzeba bowiem przyznać, że w eliminacjach Legia momentami miała więcej szczęścia niż rozumu. AEK Larnaka strzeliło legionistom trzy gole w 45 minut – a był to rywal w zasięgu stołecznej ekipy. Jeszcze lepszy był Hibernian, którego piłkarze pokonali Kacpra Tobiasza trzy razy w 11 minut – i to na Łazienkowskiej. Rumun miał dać zespołowi stabilizację, lecz skończyło się na kolejnym thrillerze.
Nieudany „gambit Iordanescu”
Mówiąc o błędach Rumuna, trzeba wspomnieć o porażkach z Samsunsporem i Górnikiem Zabrze. Decyzja o oszczędzaniu kluczowych piłkarzy na starcie z liderem Ekstraklasy jest poważną rysą na wizerunku Iordanescu. Tak naprawdę wszyscy ponieśli konsekwencje ryzykownego ruchu. Klub stał się obiektem żartów – zwłaszcza, że swoje mecze ligowe wygrali pozostali uczestnicy Ligi Konferencji. Z kolei kibice mogli być rozczarowani tym, że nie zobaczyli, jak ich ulubieńcy radzą sobie na tle drużyny z innego kraju.
Wydaje się jednak, że w tej sytuacji najwięcej stracił trener. Iordanescu pokazał, że nie radzi sobie z grą na kilku frontach. Co więcej, istnieją podejrzenia, że po meczu z Samsunsporem szatnia nie była zadowolona ze szkoleniowca. Krótko mówiąc, Iordanescu strzelił sobie w stopę. Innym szkoleniowcom Legii nie przyszłoby do głowy to, co zrobił. Mówił o tym m.in. Marcin Szymczyk.
– Pamiętam, jak trenerem był Kosta Runjaić. Graliśmy ze Zrinjskim Mostar w Warszawie, ja w prywatnej rozmowie z trenerem zapytałem: „może trzeba przestawić wajchę, dać odpocząć kilku zawodnikom i więcej punktów zdobywać w lidze?”. Mieliśmy trzy dni później bardzo ważny mecz z Lechem Poznań. Trener spojrzał się na mnie i odpowiedział: „Zwariowałeś? Powiedz Josue i Kapuadiemu, że nie zagrają w europejskich pucharach. Przecież cię zjedzą”. Na to czeka każdy piłkarz, który tu przychodzi. To był jasny sygnał, że nie można takich rzeczy robić – wspominał dziennikarz Legia.net w podcaście „Kilka Słów o Legii”.
– Goncalo Feio powiedział wprost, że nie wyobraża sobie wystawienia rezerwowego składu, bo nikt w Europie nie może pozwolić sobie na stracenie szatni – dodał.
Wszystko wskazuje na to, że jeśli Iordanescu zostanie zwolniony, mecze z Samsunsporem i Górnikiem będą wspominane jako punkt zwrotny całej jego kadencji. Były selekcjoner reprezentacji Rumunii chciał udowodnić, że potrafi być dwa kroki do przodu. Okazało się jednak, że jako trener jest niezwykle krótkowzroczny.
Liczby bronią Iordanescu
Mimo wpadek w starciach z Samsunsporem i Górnikiem wciąż da się jednak znaleźć argumenty na obronę szkoleniowca Legii. Za Iordanescu przemawiają m.in. statystyki. To, jak legioniści bronią dostępu do własnej bramki, może robić wrażenie. W meczach ligowych stracili zaledwie dziewięć goli, co daje trzeci wynik w PKO BP Ekstraklasie. Według portalu fbref.com ich przeciwnicy notują najmniej strzałów na mecz (8,10) oraz najmniej strzałów celnych na mecz (trzy). Oficjalna strona Ekstraklasy dodaje, że łączne xG (wartość goli oczekiwanych – red.) rywali stołecznej ekipy to 7,19. Oprócz Legii jedynie Wisła Płock może pochwalić się jednocyfrowym wynikiem.
Podopieczni Iordanescu potrafią też tworzyć sobie sytuacje. Mają najwięcej strzałów na mecz (17,2) i najlepsze xG/mecz (1,69). Jak wynika z danych portalu fotmob.com, pod wieloma względami należą do ligowej czołówki. Bardzo dobrze radzą sobie nawet w pressingu.
- 370,8 celnych podań/mecz (5. miejsce)
- 25,8 celnych długich podań/mecz (2.)
- 6,5 celnych dośrodkowań/mecz (2.)
- 319 kontaktów z piłką w polu karnym rywala (1.)
- 5,8 zdobytych piłek w tercji przeciwnika/mecz (1.)
Legioniści mają problemy jedynie ze skutecznością, co niejednokrotnie podkreślał Iordanescu. 1,3 gola na mecz to 12. wynik w Ekstraklasie. Aż dziewięć drużyn Ekstraklasy oddaje więcej strzałów celnych na mecz. Co więcej, nikt nie potrzebuje większej liczby uderzeń, by trafić do siatki. Bilans Legii to jedna bramka na ok. 17 prób.
Choć żadne to pocieszenie dla kibiców Legii, statystyki wskazują, że ten zespół powinien być dużo wyżej w tabeli. Stołeczna drużyna ma pewne miejsce w czołówce tabeli punktów oczekiwanych (xP). Z jednej strony można więc powiedzieć, że Edward Iordanescu tak naprawdę jest pechowcem. Z drugiej strony widać, że Rumun robi to, co powinien robić dobry trener – daje swoim piłkarzom możliwość wejścia w pole karne. Nie jest jednak odpowiedzialny za to, co dzieje się pod bramką rywala.
Legia też popełniła błędy
Żeby zrozumieć sytuację, w jakiej znajduje się obecnie Legia, należy spojrzeć na okoliczności zatrudnienia Edwarda Iordanescu. Rumun podpisał kontrakt ze stołecznym klubem w połowie czerwca, a więc miesiąc po zwolnieniu Goncalo Feio. Następnego dnia zaczęły się przygotowania do sezonu 2025/26. 47-latek nie miał więc czasu na analizowanie problemów drużyny i poznanie każdego piłkarza. Uczył się na żywym organizmie.
Jakby tego było mało, od czerwca zespół znów się zmienił. Łazienkowską opuścił m.in. Jan Ziółkowski, Maxi Oyedele oraz Ryoya Morishita. Skład uzupełniło 10 nowych graczy. Część z nich trafiła do Warszawy pod koniec letniego okienka transferowego. Można powiedzieć, że miała miejsce kolejna rewolucja. Iordanescu ledwo nauczył się nazwisk zawodników, których zastał w czerwcu, a już przyszli kolejni. Tak się nie da funkcjonować, nie mówiąc już o budowaniu stabilnego zespołu.

Oczywiście, niektórzy powiedzą, że do nowego rozdania kart doszło także w Jagiellonii Białystok, która jest nowym liderem Ekstraklasy. Różnica polega jednak na tym, że Adrian Siemieniec – który prowadzi „Dumę Podlasia” od dwóch lat – jest wspierany przez najlepszy pion sportowy w Polsce. Jagiellonia jest układanką, w której każdy element ma swoje miejsce. Legia to zaś puzzle porozrzucane po salonie – niby wszystko jest, ale nikt nie wie, gdzie.
Lata lecą, a na Łazienkowskiej nic się nie zmieniło. W gabinetach wciąż rządzi chaos. Dopiero teraz widać, jak ryzykowną decyzją było powierzenie drużyny Iordanescu. Spełniło się wszystko, o czym mówili przeciwnicy tego ruchu. Przejście od portugalskiego idealizmu do rumuńskiego pragmatyzmu nie było ani płynne, ani spójne z jakąkolwiek strategią. Tylko cud sprawił, że zatrudnienie trenera bez doświadczenia w europejskich pucharach nie skończyło się utratą milionów euro. Jedno jest pewne – jeśli podpisujesz kontrakt z kimś, kto ostatnie kilka lat spędził w reprezentacji, nie możesz się dziwić, że ten ktoś ciągle narzeka na specyfikę pracy w klubie.
Iordanescu nie jest największym problemem Legii
47-latek stanowczo reaguje na kolejne doniesienia o zainteresowaniu ze strony rumuńskiej federacji. Cały czas twierdzi, że obecnie skupia się na pracy w Legii. Co więcej, w programie “Prawda Futbolu” Fredi Bobić stwierdził, że nie ma tematu zmiany na stanowisku trenera. Kibice Legii dobrze wiedzą jednak, że takie zapowiedzi nie wróżą nic dobrego, jeśli chodzi o dalszą przyszłość Iordanescu. W przeszłości takie wotum zaufania dostał m.in. Jacek Magiera. Za każdym razem kończyło się to tak samo.
Wszystko wskazuje więc na to, że następca Goncalo Feio rozpoczyna pierwszą walkę o przetrwanie. Trzeba przyznać, że terminarz mu nie sprzyja. W najbliższych tygodniach legioniści mają przed sobą starcia z takimi zespołami jak NK Celje, Szachtar Donieck, Lech Poznań i Pogoń Szczecin. Do listopadowej przerwy reprezentacyjnej rozegrają siedem spotkań. Średnio czeka ich jeden mecz na trzy dni. Oznacza to, że Iordanescu z pewnością nie będzie mógł się wyspać.
W sytuacji Legii pozbycie się Rumuna nie będzie dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nawet jeśli Iordanescu nie zawsze pomaga drużynie, problemy klubu nie znikną z dnia na dzień. Po prostu przejąłby je inny trener. Zakończenie współpracy z rumuńskim szkoleniowcem nie byłoby do końca sprawiedliwe, lecz to samo można powiedzieć o innych decyzjach podejmowanych przez stołeczny klub. Jak powiedział Albert Einstein: “szaleństwem jest robić to samo i oczekiwać różnych rezultatów”.