Napisać, że Andrzej Bargiel to niesamowity sportowiec, to jak nic nie napisać. Polski narciarz wysokogórski (skialpinista) i himalaista był pierwszym człowiekiem na ziemi, który zjechał na nartach z K1. W 2018 roku zjechał z wierzchołka góry do bazy bez zdejmowania nart. Teraz znów zapisał się w historii.
Bargiel włąsnie został pierwszym człowiekiem na świecie, który zjechał na nartach ze szczytu Mount Everest (8849 m n.p.m.). I zrobił to bez użycia dodatkowego tlenu! Historia zjazdu zostanie pokazana w filmie dokumentalnym, który ujrzy światło dzienne w 2026 roku.
– Wejście było trudne, ponieważ w tej porze roku nie działają inne wyprawy. Trzeba wykonać dużo więcej pracy. Na koniec są dużo trudniejsze warunki i ten Everest jesienny a wiosenny to zupełnie inna historia. Najwygodniej byłoby mi wyjść z bazy prosto na szczyt, ale warunki nie zawsze na to pozwalają. W tym wypadku tak się właśnie stało. To jest strasznie wysoko. Trzeba być dobrze przygotowanym, żeby być w stanie wiele godzin funkcjonować powyżej ośmiu tysięcy metrów. To jeden z ważniejszych kroków w mojej sportowej karierze. Zjazd z Everestu bez tlenu był dla mnie marzeniem, które dojrzewało latami. Wiedziałem, że trudne jesienne warunki i poprowadzenie linii zjazdu przez lodowiec Khumbu to największe wyzwanie, z jakim mogę się zmierzyć. Dzięki wsparciu Red Bulla i teamu na miejscu, moje marzenie w końcu stało się rzeczywistością – powiedział po zjeździe.
– Były spoko momenty (śmiech), choć na koniec pierwszego dnia przyszło zachmurzenie i to było trochę frustrujące, bo zjeżdżać było w sumie łatwo. Chyba przejazd przez Icefall był najprzyjemniejszą formą narciarstwa, tak mi się wydaje. U góry było nerwowo, bo było późno. Nie było za dużo czasu na spokojne nacieszenie się tym momentem. Druga część, drugiego dnia była zdecydowanie przyjemniejsza – była fajna pogoda, dobrej jakości śnieg i nawet to, że tak gładko poszło było dużym zaskoczeniem. Podzieliłem zjazd na dwie części, bo przejechanie przez trudny technicznie Icefall w relatywnie bezpiecznych warunkach było możliwe tylko i wyłącznie rano. Samo działanie na szczycie było mozolne i trudne. Nigdy w życiu nie spędzałem tyle czasu na takiej wysokości, więc to samo w sobie było wyzwaniem – dodał Bargiel, cytowany przez RedBull.pl.
TVP Sport przytacza wypowiedzi Bargiela, gdy w rozmowie z Weroniką Nowakowską opowiadał o swoich początkach.
– Kiedyś myślałem, że narciarstwo w Himalajach będzie dobrą opcją na emeryturę po sporcie. Niestety ten sport bardzo szybko się u mnie skończył przez problemy z finansowaniem. Gdy otrzymałem możliwość pojawienia się w wysokich górach, to stwierdziłem, że chciałbym mieć ze sobą narty, uznając, że to może być ciekawe. Chciałem sprawdzić, czy to fizycznie jest możliwe – stwierdził Bargiel.
– Lata temu Artur Hajzer wciągnął mnie w przedsięwzięcie Polskiego Himalaizmu Zimowego i mogłem wziąć udział w dwóch wyprawach: na ośmiotysięczniki Lhotse i Manaslu. To było dla mnie bardzo ciekawe oraz wartościowe. Zobaczyłem, że góry nie są takie straszne i że można to robić. Jeśli masz określoną bazę wydolnościową, to łatwiej jest Ci się przystosować do tych trudnych warunków – dodał Bargiel.