HomeExtraAlbert Odzimkowski zdradził, czym się będzie zajmował po karierze. “Żyć godnie, nie musi znaczyć: żyć bogato”

Albert Odzimkowski zdradził, czym się będzie zajmował po karierze. “Żyć godnie, nie musi znaczyć: żyć bogato”

Źródło: własne

Aktualizacja:

Albert Odzimkowski (15-7) ma 36 lat, 15 wygranych na koncie i jest już po 11 operacjach. – Cieszę się, że w ogóle mogę nadal uprawiać sport, a z drugiej strony chciałbym stoczyć jeszcze walkę o pas KSW – mówi nam Albert, czyli zawodnik oraz komentator KSW.

Albert Odzimkowski

Albert Odzimkowski
FOT. YT/KSW

Antoni Partum: Czujesz się dziś bardziej komentatorem i ekspertem, czy wciąż jesteś przede wszystkim zawodnikiem MMA?

Albert Odzimkowski: Nadal priorytetem jest moja kariera sportowa, ale kiedyś traktowałem komentowanie tylko jako fajne urozmaicenie, a dziś staje się ono atrakcyjną alternatywą na przyszłość po zakończeniu kariery. Chciałbym się także realizować jako trener – może już niedługo założę w Radomiu własny klub. Planuję szkolić dzieci, młodzież i prowadzić własnych zawodników. Na razie pomagam jednemu nastolatkowi, Olkowi Kosnie, który niedawno zdobył brąz na mistrzostwach Europy, obecnie rywalizuje na mistrzostwach świata. Być może praca eksperta i komentatora będzie uzupełnieniem mojej działalności trenerskiej, którą chciałbym traktować priorytetowo.

Czy angażowanie się w dziennikarską stronę MMA odbija się negatywnie na twojej formie w klatce?

Kiedyś nie lubiłem analizować swoich rywali i wolałem zaufać trenerowi, bo to było dla mnie mniejsze obciążenie psychiczne. Dziś jednak wiem, że analiza przeciwników jest potrzebna, co w pewnym stopniu pokazało mi właśnie dziennikarstwo. Praca mentalna i wizualizacja pojedynków, nad którymi pracuję z Darią Albers, oraz rola eksperta i komentatora zmieniły moje podejście. Dostrzegam więc raczej plusy płynące z łączenia tych dwóch światów.

A co cię irytuje w dziennikarzach od MMA?

Nie ocenia się książki po okładce, a jedna jaskółka wiosny nie czyni. Mimo to wielu ekspertów zbyt szybko się w kimś zakochuje albo zbyt pochopnie kogoś skreśla. Rzeczywistość jest często bardziej skomplikowana – na jeden gorszy czy lepszy występ wpływa wiele czynników, o których niektórzy nie mają pojęcia. Wkurzają mnie te radykalne opinie po jednej walce, ale i tak uważam, że poziom dziennikarski w MMA idzie w dobrym kierunku. Cała branża staje się coraz bardziej świadoma.

Albert Odzimkowski
Kanał Sportowy

Jakbyś ocenił swoją obecną sytuację? Jesteś na fali trzech wygranych z rzędu, ale z drugiej strony często odwołujesz walki. Masz pecha, czy może zdrowie już się sypie?

Zajmuję się kilkoma rzeczami i każdą traktuję poważnie, przez co czasem brakuje mi czasu na regenerację. Nie zawsze potrafiłem jasno określić priorytety, ale mocno nad tym pracuję, by to zmienić. Nie chodzi o ciągnięcie dwóch srok za ogon – gdy zbliża się walka, nie jeżdżę na programy. Mogę sobie jednak zarzucić, że za mało kładłem nacisk na sen i regenerację.

Jaki masz cel w MMA?

Kiedy byłem młody, apetyt rósł w miarę jedzenia. Dziś jestem coraz większym realistą i wiem, że zbliżam się do końca kariery. Wyjście do walki o pas KSW byłoby jednak czymś wielkim – taką ładną klamrą mojej kariery.

Jeśli wygrasz dwie najbliższe walki, będziesz miał pięć zwycięstw z rzędu, więc teoretycznie możesz marzyć o pasie. Kategoria średnia jest jednak pełna mocnych zawodników.

Wiem, że MMA to także show-biznes, ale w moim przypadku wszystko by się zgadzało i spinało biznesowo. Mam swoich kibiców, potrafię sprzedać kilkaset biletów na galę i, co najważniejsze, daję ciekawe walki – konkretne, bez leżenia czy unikania wymian.

Kiedy zaczynałeś trenować judo, MMA było niszową dyscypliną. Jakie miałeś wtedy marzenia sportowe?

Zacząłem judo w wieku 13 lat i wtedy mały Albercik marzył o medalu olimpijskim. Uważam, że bez takich marzeń nie da się osiągnąć sukcesu. Od zawsze kochałem rywalizację – już w podstawówce reprezentowałem szkołę we wszystkich możliwych zawodach, nawet w trójboju lekkoatletycznym. W judo podobało mi się, że na macie ktoś widział we mnie potencjał. To mnie nakręcało. Jeśli trener kazał zrobić 10 pompek, ja robiłem 11. Kluczem jest mierzenie wysoko.

Miałeś w rodzinie tradycje sportowe?

Nie. Pochodzę z wielodzietnej, niezbyt zamożnej rodziny. Mieszkaliśmy w domu pod Radomiem, we wsi Trablice, gdzie żyje niespełna dwa tysiące mieszkańców. Mam sześć sióstr, a ja jestem najmłodszy. Śmieję się, że moi rodzice pracowali na trzy etaty – tata w Agromie, dodatkowo prowadził gospodarstwo rolne i naprawiał pilarki, a mama w RADPEC-u, dorabiała jako fryzjerka i pomagała w polu. Pracy zawsze było dużo. Moje najbliższe otoczenie raczej sceptycznie patrzyło na moje sportowe aspiracje – nie zabraniali mi, ale woleli, żebym poszedł do normalnej pracy.

Jak wyglądała Twoja droga sportowa?

Zacząłem od judo, ale po złamaniu ręki zajawka wygasła. W wieku 16 lat poszedłem na boks, próbowałem też kickboxingu i boksu tajskiego, a MMA dopiero w wieku 19 lat.

Trafiłeś do MMA, bo zobaczyłeś w tym przyszłość?

Nie, nie. Trafiłem do klubu MMA RKT Radom, gdzie chłopaki robili stójkę i startowali w MMA. Strasznie mi się spodobało, że w tej dyscyplinie możesz niemal wszystko. Zacząłem startować w zawodach. Trener German Afinogenov stwierdził, że jego marzeniem jest wyjście z zawodnikiem do klatki UFC – to mnie nakręciło. Choć na pierwszych zawodach zostałem zdyskwalifikowany za nieprzepisowe uderzenie w parterze, na 32 walki amatorskie wygrałem 30, w tym 28 przed czasem.

Za dzieciaka byłeś łobuzem czy dobrym uczniem?

W domu był duży nacisk na naukę – w podstawówce miałem nawet czerwony pasek. W gimnazjum trochę łobuzowałem, ale bez przesady. Zdarzały się jakieś bójki, ale nic, czego rodzice musieliby się wstydzić.

Kiedy poczułeś, że będziesz mógł z tego żyć?

Po czwartej wygranej walce, gdy pokonałem Piotra Wawrzyniaka. Moim menedżerem był wtedy Łukasz Bosacki, dziś czołowy sędzia. Później trener German poprosił, bym zdobył medal na mistrzostwach Polski w zapasach w stylu wolnym. Nie udało się – byłem piąty, potem siódmy i porzuciłem temat. Wróciłem do MMA po trzech latach przerwy, ale nie żałuję, bo podszkoliłem zapasy. Napędzało mnie marzenie o UFC. Niestety, zdrowie zaczęło szwankować, a brakowało mi świadomego doradcy. Kiedyś myślałem, że więcej znaczy lepiej, ale tak nie jest. Dlatego chcę być trenerem, by młodzi zawodnicy nie popełniali moich błędów.

Spróbowałeś wielu dyscyplin – która jest najlepszą bazą pod MMA? Zapasy?

To zależy od poziomu, na jakim chcesz się bić. Jeśli szukasz sportu, który całościowo najlepiej przygotuje do MMA, to będą zapasy. W ulicznej walce mistrz świata w boksie przegrałby ze średniej klasy zapaśnikiem, bo łatwiej się do kogoś przytulić i go złapać niż znokautować od razu. A gdy zapaśnik złapie kogoś, kto nie ma wiedzy o parterze, to ma ogromną przewagę. W zawodowym MMA, zwłaszcza w niższych dywizjach, świetną bazą jest także kickboxing – szczególnie formuła light contact, gdzie liczy się technika, praca nóg i czucie dystansu. Kiedyś zapaśnicy i parterowcy mieli łatwiej, bo sprowadzenia były wysoko punktowane, ale dziś przepisy się zmieniły. Dobry kickboxer potrzebuje głównie obrony przed obaleniami, a nie tak jak kiedyś, uczyć się wielu zapaśniczych trików. Trenerzy wywodzący się z kickboxingu jak Henri Hooftczy Mike Winkeljohn, też świetnie się odnaleźli w MMA.

Jesteś spełnionym zawodnikiem?

Nigdy nie będę się tak czuł, ale to mi nie przeszkadza. 10 lat temu myślałem, że osiągnę więcej, a dziś po 11 operacjach cieszę się, że w ogóle wróciłem do sportu. Nie zrzucam winy na kontuzje – jaram się, że mogę być w sporcie i chcę tę wiedzę przekazywać dalej. Fajnie jest coś dostawać, ale jeszcze fajniej dawać innym.

Po karierze chcesz się skupić na pracy dziennikarskiej i trenerskiej. Wykluczasz udział we freakach?

Początki MMA to były freakowe starcia – pięściarz z zapaśnikiem, duży z małym – i to mi nie przeszkadza. Freak fight to szerokie pojęcie. Drażni mnie jednak patologia w promocji gal freakowych. Poza aspektem finansowym, liczy się moralność i zdrowy rozsądek. Kontrowersja się lepiej sprzedaje, ale nie chciałbym promować patologii. Sportowa walka na gali freakowej? Nie wykluczam, ale musiało by się bardzo dużo pozmieniać w sposobie promocji gali, którą w dużej części oglądają młodzi. Na ten moment jestem pracowaniem KSW i mam nadzieję że tak zostanie do końca.

Czyli mógłbyś wystąpić na gali FAME, jak kiedyś Borys Mańkowski, który stoczył sportowy pojedynek, ale nie taplał się w błocie?

Nie biorę tego pod uwagę, ale mam świadomość, że życie pisze różne scenariusze, np chorobę w rodzinie. Nie jestem milionerem, ale żyję dobrze i zabezpieczam rodzinę. Chcę iść przez życie z dewizą, że żyć godnie, nie musi znaczyć: żyć bogato. Aspekt materialny nie definiuje człowieka. Nie wyobrażam sobie udziału w patologicznej promocji gali.

Coraz częściej słyszy się, że KSW osiągnęło już szczyt. Jaka jest obecnie kondycja polskiej federacji?

KSW stało się ligą sportową – to gorzej się klika niż walki Popka czy Burneiki, ale federacja się rozwija. Z perspektywy zawodnika dziś oferuje zarobki, o jakich 10 lat temu moglibyśmy pomarzyć. Kiedyś walczyło się za kilka tysięcy, dziś za dziesiątki, a czasem setki tysięcy. Największe walki z pulą miliona euro to niegdyś nie do pomyślenia. Czy KSW się rozwija, czy zwija? Nie nazwałbym tego kryzysem – w każdym biznesie są wzloty i upadki.

Wciąż największą gwiazdą KSW jest Mamed. Z kim zawalczy Chalidow? Co podpowiada ci nos?

Chciałbym, by KSW ściągnęło wielką gwiazdę, np. Andersona Silvę – nawet w wieku 50 lat byłby niesamowity. Na Stadionie Narodowym? Czemu nie? Marzy mi się też rewanż Mameda z Roberto Soldiciem. Mamed walczył wtedy z gorączką, mając obiecany rewanż, i po raz pierwszy poszedł na wymianę. Teraz to mogłoby wyglądać inaczej.

A kto z trójki: Radosław Paczuski, Paweł Pawlak, Piotr Kuberski jest najmocniejszy?

Obiektywnie? Chyba Piotrek wydaje się najmocniejszy, patrząc na wszystkie płaszczyzny MMA. Sercem jestem za Radkiem i wierzę, że może zdobyć pas KSW, bo to prawdziwy kozak, kapitalny kickbokser i wzór sportowca.

Moim największym kibicowskim marzeniem jest walka Mamed Chalidow kontra Jan Błachowicz. Czy taka walka w przyszłości jest realna?

Janek wciąż jest w czołówce UFC i ma ambicje. Gdyby był wolnym zawodnikiem, czemu nie? Znają się prywatnie, ale jako profesjonaliści mogliby się zmierzyć w KSW w wadze półciężkiej. Mamed bił się już nawet w ciężkiej dywizji, a Janek wnosi do klatki ok. 98-100 kg.

Kto byłby faworytem?

Trudne pytanie. Ze względu na gabaryty i siłę fizyczną pewnie Janek, ale w proporcji 55 do 45 procent.

To koniec zapytam o twoich synków – mają 2 i 5 lat. Chciałbyś, żeby zostali zawodnikami MMA?

Nie mam takiego ciśnienia. Jeśli pójdą w sport, wesprę ich, jak w każdym innym wyborze. Gdyby zaczęli poważnie trenować MMA, ciążyłaby na mnie presja, by im pomóc i pozostać autorytetem – to niełatwe. Najważniejsze, by stali się dobrymi ludźmi. Sporty walki kształtują charakter i uczą zasad. Uważam, że mężczyzna powinien być sprawny i dbać o siebie pod względem intelektualnym i zdrowotnym. To uczy dyscypliny i kształtuje pewność siebie, która jest potrzebna w dalszym życiu.

Odzimkowski w TOP 10 rankingu KSW

KSW
Ranking KSW

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Andrzej Grzebyk znokautowany! Co za walka! [XTB KSW 110 WYNIKI]
Dwie walki XTB KSW 110 na antenie Kanału Sportowego! Transmisja live z Rzeszowa
Real Madryt kupuje sobie czas [WNIOSKI PO MECZU Z ESPANYOLEM]
Marian Ziółkowski wraca do klatki! KSW ogłasza hit
Mateusz Gamrot chce walki z gwiazdą UFC! “Jestem gotowy”
Matty Cash ma duży problem. Tak źle jeszcze nie było!
Były polityk Konfederacji tłumaczy, dlaczego zawalczy na gali freakowej
Oto nowe objawienie Ekstraklasy. Liczy na szansę od Jana Urbana!
Dembele, Yamal, Vitinha, a może Lewandowski. Oto główni faworyci Złotej Piłki
Oto nowy Polak w UFC! Zdradził kulisy rozmów ws. kontraktu