– Poznałem Artura Binkowskiego, kiedy przyjechał na swoją pierwszą walkę w Polsce, chyba z Krzyśkiem Zimnochem. Artur był jeszcze wtedy we względnie dobrej formie, ale pamiętam taką sytuację, która zwiastowała, że coś może być nie tak. Oczywiście, słyszałem, że Artur miał różne przejścia. I że ta jego kariera była mocno rabunkowa, jeśli chodzi o gospodarkę organizmu, natomiast pamiętam, jak przyjechał na walkę z Zimnochem i przywiózł… dwa prawe buty. Ostatecznie udało nam się zorganizować mu zapasowe, ale to było dziwne – wspomina Maciej Miszkiń, były pięściarz, a obecnie ekspert bokserski.
Ale po kolei. Binkowski urodził się w 1975 roku w Bielawie. Jego dziadek Józef Grzelczyk był pięściarzem Górnika Wałbrzych i założycielem sekcji bokserskiej klubu Bielawianka Bielawa. Mama Czesława, również trenowała sport, a konkretnie lekkoatletykę, natomiast ojciec Andrzej był elektrykiem. Gdy Artur miał 13 lat, rodzina Binkowskich wyemigrowała do Kanady. To był 1988 rok, gdy na Dolnym Śląsku nie było zbyt wielu perspektyw, więc wielu Polaków wyjeżdżało za granicę w pogoni za lepszej jakości życiem. Zamieszkali w mieście Kitchener, a Binkowski dwa lata później, jako 15-latek, zaczął trenować boks. Wcześniej grał w piłkę oraz trenował karate i kung-fu.
Gdy nieco dorósł, zaczął pracować w restauracji McDonalds, a przy okazji studiował psychologię, choć jej nie ukończył. Boksu jednak nie porzucił. Wręcz przeciwnie. Trenował w klubie Waterloo Regional Boxing Academy, gdzie ćwiczył pod okiem Arniego Boehma, wieloletniego trenera Lennoxa Lewisa. I osiągał sukcesy. Jako 19-latek został mistrzem Kanady juniorów, a rok później wicemistrzem seniorów. W 2000 roku zdobył złoty medal mistrzostw Kanady amatorów i reprezentował ją na igrzyskach olimpijskich. Turniej w Sydney zaczął od zwycięstwa w 1/16 finału, gdy na punkty pokonał reprezentanta Mauritiusu, Michaela Macaque. W ćwierćfinale jednak odpadł z Rustamem Saidovem z Uzbekistanu, który ostatecznie zdobył brąz.
“Trzeba być odważnym, żeby sparować z Lennoxem Lewisem”
– Binkowski niewątpliwie pewien talent miał. Poza tym sparując z Lenoxem Lewisem, musiał mieć pewne umiejętności i dużą odwagę. Pan Janusz Pindera wielokrotnie opowiadał, jak Lennox Lewis przyjechał na sparingi do Warszawy na Starą Gwardię, to jak uderzył rywala, to tamten od razu padał, a Binkowski spędzał z nim wiele czasu. Żeby mieć na sali takiego rywala i wracać tam każdego dnia, to trzeba mieć charakter i drugie umiejętności, więc Binkowski na pewno miał duży potencjał – ocenia Miszkiń.
Binkowski rozpoczął zawodową karierę w 2001 roku od remisu z Michaelem Moncriefem. Następnie wygrał 13 walk z rzędu, w tym dziewięć przed czasem. W swojej 15. walce zremisował Charlesem Hatcherem, a później wygrał z Demetricem Kingiem. Swój bokserski talent pokazywał nie tylko na zawodowym ringu.
Epizod w Hollywood
Pasmo ringowych sukcesów otworzyło mu wiele drzwi. Swój talent mógł pokazać także na wielkim ekranie. U boku Russella Crowa wystąpił w świetnym filmie “Człowiek Ringu”. Binkowski wcielił się w rolę legendarnego Corna Griffina, rywala Jamesa Braddocka, znanego jako Buldog z Bergen, którego grał Russel Crowe. Poza planem Binkowski uczył Crowe’a tajników boksu.
– Pracowaliśmy razem przez kilka miesięcy i nie ukrywam, że to było dla mnie bardzo trudne zadanie. To jest waga ciężka, w której często decyduje jeden cios. Musiałem mocno się pilnować, aby nie ‘uszkodzić’ Russella, który jak większość Australijczyków okazał się bardzo twardym rywalem. Co prawda kontaktów z Crowe’em nie utrzymuję, ale Australię jeszcze odwiedziłem i z pewnością to znakomite miejsce do życia – wspominał Binkowski, cytowany przez PAP.
Film okazał się kinowym hitem. Otrzymał trzy nominacje do Oscara, a Binkowski zdobył pamiątkę do końca życia i wielkie pieniądze. Podobno większe niż za wszystkie razem wzięte poprzednie walki. Nie był to jednak jego ostatni występ na dużym ekranie. Zagrał jeszcze epizod w filmie “Wskrzeszenie mistrza”.
Porażka z Mollo
Ale wróćmy do boksu. Binkowski zanotował pierwszą porażkę w 2005 roku, gdy Patrice L’Heureux pokonał go na punkty. A po przegranej z Mikiem Mollo w 2007 roku zawiesił karierę na kilka lat. Tym samym Mollo, który kilka lat później dwukrotnie przegrał z Arturem Szpilką.
To był moment, kiedy zaczęła się ta niepokojąca metamorfoza Binkowskiego. Z pięściarza, który nawet tuż po walce, trzymał fason i wypowiadał się tak:
Zamieniał się w ulicznego włóczykija, który tak bełkotał:
Po 2007 roku Binkowski medialnie zapadł się pod ziemię. Gdzie był Orzeł Biały, gdy go nie było? Pracował jako trener personalny, dorabiał też jako pracownik firmy produkującej meble
kuchenne, ale zaczął też coraz więcej i częściej korzystać z używek.
– Słyszałem, że ten styl życia poza ringiem, był rabunkowy. Były imprezy, narkotyki i alkohol i wszystko inne dookoła. Do tego ta głowa nie miała kiedyś odpoczywać, bo wracasz z imprezy i idziesz sparować z Lenoxem Lewisem. To nie idzie w parze. Nigdy. Jest wielu pięściarzy, którzy dostawali nokauty, a jednak wypowiadają się składnie i potrafią składać myśli. I ucierpieli w trakcie kariery, ale jakoś sobie radzą. U Binkowskiego tego nie ma. Myślę, że bardziej go rozbiło to co poza ringiem, niż sam boks – analizuje Maciej Miszkiń.
Spięcie z Zimnochem
Do Polski Binkowski wrócił w 2014 roku na walkę z Krzysztofem Zimnochem. Biniu zrobił show, jak tylko wylądował na lotnisku i zaczął po prostu bełkotać. Przy okazji nazywał ryala konfidentem.
– Zimnoch to konfident. Nie powiem nic więcej na ten temat, tylko tyle, że sprawdziłem to i wiem, co mówię. A ja konfidentów nie lubię – powiedział Binkowski, czym nakręcił spiralę nienawiści wobec Zimnocha.
– Widziałem go, jak wylądował na lotnisku i zaczął gadać o rzeczach, których nie weryfikował, bo ktoś mu coś naopowiadał. Ta sytuacja została jednak nakręcona przez Szpilkę i otoczkę. Binkowski tak naprawdę nie mieszkał tutaj, nie znał sytuacji, nie orientował się. Ktoś mu nawinął makaron na uszy, a ten, zamiast to zweryfikować, albo mnie o to spytać, co się stało, to paplał jęzorem na prawo i lewo i dlatego to było takie niesmaczne. Nie przyjemnie było podczas gali. Artur Szpilka też nakręcał tę atmosferę, bo coś krzyczał na trybunach, panowały złe emocje. Ale najważniejsze, że wygrałem tamtą walkę – wspomina Zimnoch.
I dodaje: – Jak rok temu Binkowski przyjechał do Polski i mieszkał pod Pałacem Kultury, to do mnie zadzwonił. Powiedziałem, że nie mamy o czym gadać. Nie wiem, może chciał mnie przeprosić lub coś wyjaśnić? Ale na tamten moment, jak sobie przypominam, to było to nieprzyjemne. I nie sportowe, bo od początku był agresywnie nastawiony do mnie. Wiem jednak, że to jest boks i showbiznes, więc trzeba się mierzyć z takimi sytuacjami .
Przegrana z Cieślakiem
Pół roku po przegranej z Zimnochem, Binkowski raz jeszcze zawalczył w Polsce i znowu przegrał. Tym razem zdecydowanie boleśniej.
– Pamiętam tamtą walkę. Promotor Tomek Babiloński chciał zobaczyć, jak sobie poradzę, skoro Zimnoch męczył się osiem rund. Ja od razu przyklepałem tamtą walkę, zresztą, jak każdą inną. Biniu próbował mnie tam zaczepiać, jak to on, ale dobrze pamiętam tamtą walkę. Szybka wygrana, a Biniu moje ciosy pamięta pewnie do teraz – mówi nam Michał Cieślak, który już w II rundzie znokautował olimpijczyka.
Więzienie i bezdomność
Po tamtej walce Binkowski zapadł się pod ziemię. A po kilku latach wrócił do Polski. W międzyczasie, jak można było się dowiedzieć, o czym zresztą sam wspominał na portalu Weszło, miał kłopoty z prawem, siedział w więzieniu.
– Na prawie kryminalnym znam się lepiej niż niejeden adwokat. Nie raz w połowie sprawy zwalniałem papugę. Najczęściej dostawałem go za półdarmo, połowę jego gaży pokrywał rząd. Czasami miałem wrażenie, że nie chciał mnie wybronić – tłumaczył Biniu
A za co siedział? Binkowski wielokrotnie łamał sądowy zakaz zbliżania się do dzieci oraz byłej partnerki.
– Miał życie buma, żył na ulicy, podejrzewam, że brał wszystko, co jest możliwe na ulicy, byle tylko uśmierzyć ból, który doskwiera człowiekowi, który żyje w ten sposób – uważa Miszkiń.
Binkowski zaczął mierzyć się z problemem bezdomności, całymi dniami błąkając się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Tłumaczył, że ma pieniądze na kanadyjskim koncie, ale są pewnie
problemy z transferem pieniędzy do polskiego banku. Co ciekawe: jego znajomi podważają tę teorię, ale nie chcą publicznie zabierać głosu na temat Binia. Kilka osób mi odmówiło
wywiadu, tłumacząc, że nie chcą już kopać leżącego.
Smutna historia Binkowskiego, a w szczególności jego dziwaczne wypowiedzi sprawiły, że stał się w Polsce bardzo popularny, co teraz chce wykorzystać FAME MMA, ale jego powrót
na ring miał się odbyć wcześniej, bo już w 2017 roku próbował go zakontraktować Marcin Najman na Narodowej Gali Boksu. Problemy prawne nie pozwoliły mu ostatecznie wystąpić
na gali, ale i tak ją nieźle wypromował, robiąc szum na konferencjach prasowych i podczas wywiadów.
Wielu osobom ze środowiska sportów walki potępiło sam pomysł zakontraktowania Binkowskiego, podkreślając, że to po prostu skrajnie niebezpiecznie dla jego zdrowia.
Kultowy trener Zbigniew Raubo domagał się nawet prokuratora dla każdego, kto zechce zarobić na Binkowskim. A jednak pomocną dłoń Biniowi wyciągnęło FAME MMA.
50-latek, który w boksie stoczył 24 walki, z czego 16 wygrał, pięć przegrał i trzy zremisował, zadebiutuje w klatce. Nie będzie się jednak bił w MMA, a w boksie, ale w małych rękawicach.
Można oczywiście podważać intencje FAME, twierdząc, że zależy im tylko na promocji gali, ale nie można zapominać, że dzięki freakowej federacji Binkowski zarobi teraz duże pieniądze za walkę z 60-letnim Tomaszem Majewskim, dziennikarzem sportowym, z którym Biniu miał medialny konflikt. A przy okazji – przynajmniej na kilka tygodni – będzie prowadził zdrowy tryb życia. Niewykluczone jednak, że ta współpraca odbije się czkawką freakowej federacji. Już pierwszy program z Binkowskim musiał zostać przerwany z powodu jego zachowania…
A może – w wersji optymistycznej – jest jeszcze nadzieja dla Binia? I współpraca z FAME MMA sprawi, że Orzeł Biały zacznie się sportowo prowadzić, wróci do przyzwoitej formy, i
w dodatku będzie na tym dobrze zarabiał? Najbliższe tygodnie mogą przynieść odpowiedź, czy olimpijczyk w Sydney faktycznie będzie się starał wyjść na właściwie tory.